13 kultowych seriali, które chcielibyśmy zobaczyć na polskim Netfliksie
Redakcja
14 września 2016, 11:33
Amerykański Netflix to prawdziwy raj dla fanów seriali – na wyciągnięcie ręki są niemal wszystkie kultowe tytuły, od "Strefy mroku" i sitcomów z czasów złotej ery telewizji, przez cały cudowny kicz lat 80., aż po "Przyjaciół", "Twin Peaks", " Z Archiwum X", "Scrubs", "The Office" i dosłownie wszystko, o czym pomyślicie. Podpowiadamy Netfliksowi, jakimi produkcjami powinien się zainteresować, jeśli w polskiej wersji chce być choć w połowie tak atrakcyjny jak w amerykańskiej. Na liście ze zrozumiałych względów nie ma seriali HBO – one są i będą tylko na HBO GO.
Amerykański Netflix to prawdziwy raj dla fanów seriali – na wyciągnięcie ręki są niemal wszystkie kultowe tytuły, od "Strefy mroku" i sitcomów z czasów złotej ery telewizji, przez cały cudowny kicz lat 80., aż po "Przyjaciół", "Twin Peaks", " Z Archiwum X", "Scrubs", "The Office" i dosłownie wszystko, o czym pomyślicie. Podpowiadamy Netfliksowi, jakimi produkcjami powinien się zainteresować, jeśli w polskiej wersji chce być choć w połowie tak atrakcyjny jak w amerykańskiej. Na liście ze zrozumiałych względów nie ma seriali HBO – one są i będą tylko na HBO GO.
"Różowe lata 70."
Ciekawy przypadek, bo ten amerykański sitcom nie należy do grona produkcji, które wymienia się jednym tchem wśród najlepszych komedii wszech czasów. Nie przeszkadza mu to jednak mieć grona wiernych fanów i cieszyć się opinią produkcji po prostu szalenie sympatycznej, ze znakomicie dobraną obsadą i humorem, który bawi pomimo swojej prostoty. Bo "Różowe lata 70." nigdy nie udawały niczego, czym nie są – to banalna historia grupy młodych ludzi wkraczających w dorosłość, w której jedynym haczykiem jest fakt, że rozgrywa się kilka dekad temu. Przynajmniej umownie, bo umieszczenie akcji w tym akurat czasie służy właściwie tylko budowie specyficznego klimatu. Nie uważajcie tego jednak za wadę, to po prostu fakt, w niczym nie umniejszający jakości serialu, który jako lekka rozrywka sprawdza się znacznie lepiej niż wszystkie współczesne sitcomy razem wzięte.
Przyczyn tego stanu rzeczy może być wiele, ale mając wymienić jeden, niewątpliwie wskazałbym obsadę – Topher Grace, Laura Prepon, Ashton Kutcher, Wilmer Valderrama, Danny Masterson i Mila Kunis to nazwiska, które muszą dziś robić nieporównywalnie większe wrażenie niż w chwili premiery serialu. Już wtedy jednak jego wyróżnikiem była fantastyczna chemia miedzy bohaterami, która sprawiała, że "Różowe lata 70." oglądało się dobrze nawet w słabszych momentach (których nie brakowało) i łatwiej było wybaczyć twórcom pewne niedociągnięcia. Łącząc to z niepowtarzalnym urokiem serii, mamy komedię, której oglądanie sprawia autentyczną przyjemność.
Nie jest to serial wielki, ale na miano kultowego już jak najbardziej zasługuje. Dziś w Polsce emituje go telewizja TNT, więc póki co na Netfliksie go nie spotkacie, ale kiedyś, kto wie? Widzów na pewno by mu nie zabrakło. [Mateusz Piesowicz]
"Lost"
Kojarzycie scenę z finału 3. sezonu "Zagubionych", w której Jack spotyka się z Kate na lotnisku? A pamiętacie może chatkę w środku lasu z tajemniczym jegomościem siedzącym w fotelu? W końcu, czy kojarzycie wątek trumny, w której – jak się później okazało – przebywał pewien mężczyzna, będący reinkarnacją jednej z najbardziej pokręconych postaci całej historii? "Zagubionych" można krytykować za fabularne potknięcia w końcowych sezonach, ale temu serialowi nie można odebrać jednego – stworzył swoją mitologię i do dziś pozostaje kultowy.
Obecnie realizowanych jest coraz więcej seriali, wokół których gromadzi się ogromna liczba fanów, dyskutująca na temat prawdopodobnych teorii oraz wskazówek porozrzucanych przez scenarzystów. "Gra o tron"," The Walking Dead" czy "Mr. Robot" tylko to potwierdzają. W latach 2004-2010 tego typu serialem był "Lost". Dzieło szczególne z wielu względów i na stałe zapisane w historii seriali telewizyjnych. Wspomniane przeze mnie trzy wątki z "Zagubionych" to tylko namiastka tego, co w produkcji ABC zaskakiwało widzów i zmuszało do dyskusji. Nieważne, czy serial oglądaliście na AXN, czy na TVP, chcieliście obejrzeć każdy kolejny odcinek, choćby po to, by przekonać się, jak wyglądał będzie koniec rozbitków z feralnego lotu Oceanic Airlines.
"Zagubieni" byli jednym z wielu amerykańskich seriali, które w Polsce odniosły ogromny sukces. W sieci pojawiło się przynajmniej kilka dużych for tematycznych, gdzie tysiące użytkowników dyskutowało na temat każdego odcinka. Byłem wśród nich i ja, analizując, oceniając i doszukując się najmniejszych smaczków w każdym z odcinków. Dziś "Zagubionych" najzwyczajniej w świecie mi brakuje. Z chęcią odpalił bym serial od początku, przypomniał sobie rewelacyjny 1. sezon i odświeżył całą historię. Netfliksie, pomożesz? TVP i AXN z wykupionej licencji nie korzystają już praktycznie wcale. To dobry moment, by "Zagubionymi" zainteresować się na poważnie. [Marcin Rączka]
"M*A*S*H"
To akurat serial, który ciągle mamy okazję oglądać w Polsce (na FOX Comedy), ale bez wątpienia jego obecność w netfliksowej ofercie stanowiłaby dla wielu widzów ogromną zaletę. Bo "M*A*S*H" to jedna z tych produkcji, która cieszy się równie dużym kultem za oceanem, co u nas. Licząca łącznie ponad 250 odcinków historia pracowników szpitala polowego w trakcie wojny w Korei to serialowa legenda, w przypadku której można by tylko wymieniać towarzyszące je zawrotne liczby i byłby to wystarczający powód, by się z nią (ponownie) zaprzyjaźnić.
https://www.youtube.com/watch?v=FM42Sp1Pqlo
Zostawmy jednak cyferki, bo "M*A*S*H" to coś znacznie więcej. To komedia, która równie często co okazji do śmiechu dostarcza chwil refleksji i wzruszeń, zachowując zdrową równowagę pomiędzy najwyższej klasy humorem, a poważniejszą opowieścią. Twórcy nigdy nie sprowadzili swojego dzieła do absurdu (choć jego samego oczywiście nie brakowało), dzięki czemu historię Sokolego Oka i reszty ogląda się nadal znakomicie i jestem pewien, że nigdy się to nie zmieni. Bo "M*A*S*H" to serial ponadczasowy, w równej mierze zabawny i inteligentny, pozbawiony patosu, ale potrafiący mówić o sprawach trudnych, niemal niepasująch do komedii. Produkcji napisanych z takim wyczuciem i praktycznie nie obniżających poziomu przez cały czas emisji nie ma wiele w historii telewizji, a już ostatnimi czasy praktycznie wcale.
"M*A*S*H" byłby więc znakomitym uzupełnieniem współczesnych komedii, udowadniającym, że da się jednocześnie śmieszyć i podejmować trudne tematy. Inna sprawa, że kto raz po niego sięgnie, pewnie szybko zapomni o całej reszcie – całkiem słusznie zresztą. [Mateusz Piesowicz]
"Z Archiwum X"
O 10. sezonie "Z Archiwum X" chciałbym szybko zapomnieć. Być może jestem już za stary na przygody Muldera i Scully. A może to właśnie główni bohaterowie serialu FOX-a postarzeli się tak bardzo, że dziś nie są to postaci, których losy warto śledzić. Przed premierą nowych odcinków przepełniony ambicją doszedłem do wniosku, że muszę przypomnieć sobie te najważniejsze historie sprzed ponad 20 lat. W praktyce skończyło się to na obejrzeniu czterech odcinków, w czym skutecznie przeszkodził brak dostępu do początków "Z Archiwum X".
W polskiej telewizji serial praktycznie nie istnieje (poza pojedynczymi odcinkami na FOX-ie, na które zwykle i tak nie mam czasu), a sytuacja ma się podobnie w serwisach internetowych. Netfliksie, do dzieła! Ja wiem, że prawa ma FOX. Ja wiem, że FOX dumnie obwieścił niedawno, że chcą zrobić kolejny sezon z premierą zapewne w 2018 roku. Ale i tak chcę Muldera i Scully z czasów, gdy byli młodzi, piękni, zabawni i intrygujący, a ich przygody oglądało się z zapartym tchem.
Ponad 200 odcinków "Z Archiwum X" na Netfliksie załatwiłoby też problem na domowych posiadówkach ze znajomymi, gdy ktoś wpadnie na ambitny pomysł: "obejrzyjmy jakiś horror!". Szybka lista najbardziej strasznych odcinków "The X Files" gwarantuje nieprzespaną noc dla całej gromadki oglądających. Chciałbym przekonać się o tym na własnej skórze. Jestem pewny, że najbardziej pokręcone historie wciąż potrafią straszyć tak, jak 20 lat temu (i nie wspominam już o muzyce z czołówki). [Marcin Rączka]
"Strefa mroku"
Zdecydowanie najstarszy serial na naszej liście, bo ostatni odcinek oryginalnej serii wyemitowano w 1964 roku. Zapytacie, nie bez racji, po co nam na Netfliksie taka, ponad półwieczna, telewizyjna skamielina? Wszak trudno tu mówić nawet o szczególnej wartości sentymentalnej, bo "Strefy mroku" w polskiej telewizji nie widziano bodajże od lat 90. i nikt nad tym nie rozpacza. Serialu brakuje również na listach pozycji kultowych, czy takich, które z sympatią wspominamy z dzieciństwa. Co może więc zaoferować taka produkcja współczesnemu odbiorcy, który widział już praktycznie wszystko?
Okazuje się, że całkiem sporo i wcale nie musi mieć to tylko wartości historycznej. Serialowa antologia autorstwa Roda Serlinga to bowiem science fiction w swojej najlepszej postaci – poruszające tematy uniwersalne i pozwalające twórcom na zadawanie pytań, które były równie aktualne 50 lat temu, co są teraz. Choć wydaje się, że tak długi okres czasu musiał odbić się na serialu, jest to złudne wrażenie. Oglądając "Strefę mroku" dzisiaj, można wręcz wyciągnąć z niej jeszcze więcej, bo ówczesna fikcja w niektórych przypadkach jest już rzeczywistością. Pytania o ludzką kondycję i o otaczający nas świat nabrały w ten sposób nowego wymiaru, skłaniając do rozmyślań, do jakich rzadko prowokują współczesne produkcje.
Przy tym wszystkim "Strefa mroku" pozostała po prostu świetną telewizyjną robotą, łączącą w sobie dramat, science fiction, fantastykę i historie z dreszczykiem, oferując do tego nieraz bardzo zaskakujące konkluzje. To serial wyprzedzający swoją epokę o kilka długości, nieważne, czy mamy na myśli tematykę, sposób narracji czy realizację (ta muzyka!). Produkcja niezmiennie inspirująca wszelkiego rodzaju twórców, ot, choćby Vince Gilligan powtarza, że to jego ulubiony serial, i udowadniająca, że wiele pomysłów, które uważamy za przełomowe, ktoś już w telewizji wykorzystał. Dodatkowym atutem jest format "Strefy mroku", bo antologia to rzecz wręcz stworzona pod Netfliksa. Żaden binge-watching – jeden odcinek co jakiś czas to idealne rozwiązanie, by nie stracić kontaktu z serialową rzeczywistością i nieco poszerzyć swoje odbiorcze horyzonty. Naprawdę nie widzę przeciwwskazań. [Mateusz Piesowicz]
"Przyjaciele"
Wiecie, za co Amerykanie lubią Netfliksa? Za to, że gdy człowiek wraca do domu po pracy, jest wkurzony, zirytowany, a do tego nie ma na nic siły, odpala telewizor, tablet czy cokolwiek innego i zapuszcza swój ulubiony odcinek "Przyjaciół". Dzięki tej 20-minutowej kuracji przepełnionej uśmiechem, radością i poprawą nastroju, oglądający jest w stanie wrócić do normalnego życia. Powiecie, że przesadzam, ale "Przyjaciół" od zawsze traktowałem jako tzw. naturalny rozweselacz. Jest w tym serialu coś, co sprawia, że nawet z największy ponurak przeistacza się w osobę nieco łaskawiej patrzącą na świat.
Testowałem do wielokrotnie na znajomych. Rzuciła Cię dziewczyna/chłopak? Obejrzyj kilka odcinków przed snem, a rano obudzisz się w znacznie lepszym nastroju. Jesteś chory/a? Nie ma nic lepszego na gorączkę i łamanie w kościach, niż ciepła herbata z sokiem i cytryną, koc i "Przyjaciele".
Dlaczego więc "Przyjaciele" (o takich magicznych właściwościach!) wciąż nie pojawiają się na polskim Netfliksie? Z prostej przyczyny o nazwie… Comedy Central. Ta stacja dosłownie "żyje" z emisji tego serialu. Przy wspomnianych powyżej dwóch przypadkach, dany osobnik szukający sposobu na poprawę humoru sięga po pilota i wynajduje na dekoderze kanał Comedy Central, modląc się w duchu, by w tym momencie lecieli "Przyjaciele". O tym, jak wielkie jest rozczarowanie, gdy nagle okazuje się, że CC emituje "Mamuśkę" lub Dwóch i pół", wspominać nie muszę.
Prawda jest jednak bolesna. "Przyjaciele" na Netfliksie to rzecz obowiązkowa i w dzisiejszych czasach nierealna. Comedy Central licencji na ten serial nie odda do końca świata. [Marcin Rączka]
"Mad Men"
Prawdziwy młodzieniaszek w tym gronie, bo ledwie rok temu zachwycaliśmy się finałowym odcinkiem serialu, który wielu z Was uwielbia co najmniej równo mocno, co my w redakcji. Tym bardziej odczuwalny jest jego brak w polskim Netfliksie, bo teraz, gdy z Donem Draperem i resztą nie spotykamy się już co tydzień, chciałoby się jakoś wypełnić tę pustkę. Zwłaszcza że, choć znakomitych seriali nam nie brakuje, jakoś żaden nie chce zostać "nowym Mad Menem".
I szczerze mówiąc, wątpię, by kiedykolwiek miało się to komuś udać, bo dzieło Matthew Weinera to rzecz absolutnie wyjątkowa. Serial doskonały pod każdym względem, poczynając od scenariusza, poprzez kreacje aktorskie, a na odtworzonych w najdrobniejszych detalach realiach historycznych skończywszy. To jedna z tych produkcji, co do których nie waham się używać sformułowania "ekranowa poezja", bo każdy odcinek "Mad Men" to prawdziwa uczta. Wymienianie jego zalet nie ma większego sensu, wystarczy, że przejrzycie Serialową, na której aż roi się od zachwytów i długich dyskusji po każdym odcinku. To też sprawia, że nieco wątpliwa staje się forma jego oglądania na Netfliksie, bo w żaden sposób nie wyobrażam sobie tutaj binge-watchingu.
Na szczęście do pożerania kolejnych odcinków w sprinterskim tempie nie jesteśmy zmuszani, więc, o ile kiedyś nastąpi ten szczęśliwy dzień i serial AMC trafi do polskiej bazy, będzie można się nim rozkoszować we właściwy sposób. Czyli z kieliszkiem wina, po kilka razy powtarzając niektóre sceny i rozmyślając nad ich znaczeniem. Bo tylko tak w pełni docenimy geniusz, który stoi za "Mad Men". Jeśli Netflix ułatwi nam przeżywanie tych emocji po raz kolejny (a dla niektórych może po raz pierwszy), to jestem pewien, że wielu z Was obsypie go w zamian złotówkami. [Mateusz Piesowicz]
"Miasteczko Twin Peaks"
Amanda Seyfried, Tom Sizemore, Naomi Watts, Jennifer Jason Leigh, Ashley Judd, Monica Bellucci czy Jeremy Davies. To tylko mały wycinek obsady kolejnego sezonu serialu "Miasteczko Twin Pekas", który do telewizji z nowymi odcinkami powróci już w 2017 roku. Powrót kultowego dzieła Davida Lyncha to jednak przede wszystkim kontynuacja wydarzeń znanych z poprzednich odcinków, a to oznacza, że w większości w serialu pojawi się też oryginalna obsada. Aby z czystym sumieniem móc oglądać kontynuację "Twin Peaks", wypada więc znać poprzednie odcinki. W tym miejscu lepiej nie przyznawajcie się, jeśli nigdy nie oglądaliście tej produkcji. Wspominam wyłącznie o osobach, które "Twin Peaks" oglądały jakiś czas temu i potrzebują odświeżenia historii. Problem w tym, że na dziś nie ma jak tego zrobić.
Oczywiście – można zakupić wydanie DVD (czy ktoś ogląda dziś jeszcze filmy i seriale na DVD!?), można też liczyć, że uda się wyłapać pojedyncze odcinki np. na CBS Europa. W praktyce jednak na dzień dzisiejszy nikt z Was nie ma możliwości obejrzenia legalnie "Miasteczka Twin Peaks" od pierwszego do ostatniego odcinka. Netfliksie – w tym miejscu wchodzisz do gry. Z prostej przyczyny – "Twin Peaks" to nie jest serial, który da się oglądać po jednym odcinku co tydzień. Jest to niezdrowe i nieprzyjemne. W grę wchodzi tylko binge-watching, najlepiej na kilka posiedzeń przed telewizorem.
https://www.youtube.com/watch?v=i7d0Lm_31BE
Netflix to firma, która uwielbia przymilać się swoim abonentom i kupować prawa do starszych seriali, których emisja została wznowiona po latach. Przykład pierwszy z brzegu? "Star Trek". W styczniu 2017 roku zadebiutuje nowy serial telewizyjny w tym uniwersum, a poza USA emitowany będzie wyłącznie na Netfliksie. Dodatkowo już teraz w serwisie znajdują się wszystkie filmy i seriale z uniwersum, które bez problemu można oglądać. Dlaczego więc nie zrobić powtórki z "Miasteczkiem Twin Peaks"? Jestem pewny, że już teraz trwają zakulisowe rozmowy pomiędzy telewizją Showtime a platformami internetowymi na temat emisji nowych odcinków serialu Davida Lyncha poza USA. I wydaje się, że Netflix to mocny kandydat, by w 2017 roku tylko tam oglądać kolejne odcinki "Twin Peaks". [Marcin Rączka]
"Co ludzie powiedzą?"
Trudno o bardziej brytyjską komedię niż "Keeping Up Appearances", u nas znane pod tytułem "Co ludzie powiedzą?". Chciałoby się, żeby to polską klasę średnią ktoś sportretował z takim dystansem i humorem, ale że na to się nie zanosi, to niezłym rozwiązaniem byłoby przypomnieć sobie, jak to zrobili Brytyjczycy. A wyszło im rzecz jasna genialnie. Historia ekscentrycznej Hiacynty Bucket (lub Żakiet jak kto woli) i jej ciągłych prób udowodnienia wyższości w społecznej hierarchii to serial równocześnie bardzo zabawny w klasycznym stylu, jak i umiejętnie wyśmiewający przywary brytyjskiego społeczeństwa.
Humor wynika tu w największej mierze z konfrontacji wyobrażeń Hiacynty na własny temat z brutalną rzeczywistością. Bohaterka pochodzi bowiem z angielskiej klasy robotniczej, czego nie może ukryć, choćby nie wiadomo jak się starała. Zwłaszcza że prawda uderza w nią z każdej strony, czy to w postaci rodziny, czy sąsiedztwa, którego Hiacynta jest prawdziwym postrachem. "Co ludzie powiedzą?" to komedia z wyższej półki, ale zrobiona w sposób, który czyni ją łatwo przyswajalną dla każdego. Dlatego też, pomimo swej niewątpliwej "brytyjskości", tak dobrze przyjęła się również w Polsce. Łatwo było wyśmiewać dziwaczne zachowania Hiacynty, współczuć biednemu Ryszardowi i śmiać się z Powolniaka i Stokrotki, nawet nie znając specyficznych, angielskich uwarunkowań. Grupa świetnie napisanych i zagranych postaci oraz żarty na wysokim poziomie to rzeczy, które sprawdzają się pod każdą szerokością geograficzną.>
Serialu aktualnie nie pokazuje w Polsce nikt, a że ma duża grupę fanów, to z pewnością jego obecność na Netfliksie odbiłaby się szerokim echem. A okazja do tego niezła, bo niedawno BBC zrealizowało jego prequel, "Young Hyacinth". To co, może by tak zainwestować w jedno i drugie? [Mateusz Piesowicz]
"Battlestar Galactica"
Uważam, że wszystkie osoby narzekające na gatunek space opery we współczesnej telewizji tak naprawdę nie miały z nim wielkiej styczności. No bo jak można krytycznie podchodzić do tematu, gdy nie widziało się czterech rewelacyjnych sezonów "Battlestar Galactica" (i oczywiście tragicznej kilkugodzinnej miniserii). O "BSG" telewizja powoli zapomina, a szkoda, bo przecież była to udana produkcja i co ważne – nie przeciągana do granic możliwości. Zamknięta historia skupiona w czterech sezonach i zaskakująco pozytywnym zakończeniu to coś, co po prostu wypada znać.
Mało tego – "Battlestar Galactica" to serial, o którym w Polsce było zadziwiająco cicho. Pamiętacie jakąś regularną emisję produkcji Rona Moore'a w polskiej telewizji? Bo ja nie. Kojarzę tylko miniserię, o której jakości wypowiedziałem się powyżej. Mimo to "BSG" miało w Polsce grupę fanów, często kojarzonych również z serialem "Gwiezdne wrota" i innego typu produkcjami jak "Babylon 5", czy "Farscape".
Wydaje się, że "Battlestar Galactica" to serial skrojony dla Netfliksa, bowiem mimo akcji w kosmosie zachowuje ciągłą i wielowątkową historię. Decyzje i wybory z 1. sezonu mają odbicie w kolejnych. Pamiętacie niezwykły cliffhanger kończący finał debiutanckiej serii? Tego typu scen w "BSG" jest więcej. To produkcja, która w dość bezkomropomisowy sposób grała na moich emocjach, dlatego wspominam ją nadzwyczaj dobrze. I z chęcią obejrzałbym ten serial jeszcze raz. W Netfliksie. W końcu na Numer Sześć (Tricię Helfer) patrzeć można non stop. [Marcin Rączka]
"Latający Cyrk Monty Pythona"
Brytyjczycy są mistrzami absurdalnego humoru, a wśród nich próżno szukać lepszych specjalistów w tym fachu od grupy Monty Pythona. Ich skecze przeszły już do legendy i od dawna żyją własnym życiem, ale możliwość obejrzenia ich w pierwotnej formie, czyli w postaci 45-odcinkowego serialu BBC na pewno stanowiłaby gratkę dla niejednego widza. Tym bardziej, że działalność panów Chapmana, Cleese'a, Gilliama, Idle'a, Jonesa i Palina, pomimo już niemal 50 lat na karku, nie zestarzała się ani trochę.
Niepodrabialna mieszanka surrealizmu, humoru sytuacyjnego i niezwykle celnej obserwacji rzeczywistości, połączonych z diabelną inteligencją twórców, sprawiła, że żarty Monty Pythona są do dziś wzorem i inspiracją dla komików na całym świecie. Co jednak bardziej istotne, nadal działają, bo absurdalny ton skeczy sprawił, że w większości nie są osadzone w konkretnym miejscu i czasie. Autoironia, naigrywanie się z widzów i wchodzenie w interakcje z nimi, eksperymentowanie z formą – wszystko to, co dziś uważamy za odważne i nowatorskie, piątka Brytyjczyków i jeden Amerykanin wprowadzili w czyn już dawno temu.
Jeśli więc niestraszny Wam nieco bardziej wyrafinowany (co wcale nie oznacza, że skomplikowany!) humor niż sitcomowy, to "Latający Cyrk Monty Pythona" jest właśnie dla Was. Czy można się go spodziewać na Netfliksie? A czy ktoś spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji? [Mateusz Piesowicz]
"Buffy: Postrach wampirów"
Gdy Joss Whedon miał 33 lata (a był rok 1997), zapewne nie spodziewał się, że za kilkanaście lat będzie jednym z najbardziej rozpoznawalnych reżyserów i producentów filmowych i telewizyjnych na świecie. Nie przypuszczał też, że przyjdzie mu dane stanąć za kamerą w superprodukcji "Avengers". A jednak. Los był dla niego łaskawy, a pomocna okazała się dla niego postać Buffy Summers. Świetnie napisana przez Whedona bohaterka, w którą wcieliła się Sarah Michelle Gellar wyznaczyła masę trendów w telewizji, na których twórcy wzorują się do dzisiaj. Młodsi czytelnicy pewnie nawet nie wiedzą, kim jest Buffy i dlaczego w latach 90. serial o wampirach (których dzisiaj jest przynajmniej o kilka za dużo!) odniósł aż taki sukces.
"Buffy: Postrach wampirów" to przede wszystkim produkcja bardzo dobrze napisana. Amerykańska Gildia Scenarzystów wyróżniła dziś już nieco zakurzone dzieło Jossa Whedona w rankingu "najlepiej napisanych seriali wszech czasów" – i trudno się temu dziwić. Produkcja ma do dziś gigantyczną liczbę fanów na całym świecie, a tzw. Buffyverse, czyli uniwersum serialu, jest ciągle rozszerzane o kanoniczne i niekanoniczne historie np. w formie komiksów.
"Buffy" to jednak potwierdzenie, że serial dla młodzieży z wątkami grozy nie zawsze musi być głupią wydmuszką (jak np. serialowy "Krzyk"). To produkcja poruszająca poważne problemy. Przykład? Byli tu homoseksualni bohaterowie, co jak na końcówkę lat 90. było rzeczą rzadko spotykaną w telewizji. Ale to też produkcja, której bohaterowie potrafili z siebie świetnie zakpić.
Netflix zdaje sobie sprawę, że jego główny cel to przyciąganie do siebie młodej widowni. Częściowo udaje się im to z takimi serialami jak "Pretty Little Liars", czy "Shadowhunters", ale kto wie, być może Buffy również zasługuje na szansę? Szczególnie że o tym serialu w Polsce od dawna nikt nie słyszał. [Marcin Rączka]
"Kroniki Seinfelda"
Dyskusja na temat tego, który z dwóch ponadczasowych sitcomów powinien dzierżyć palmę pierwszeństwa, to jeden z tych sporów, w których brak jednoznacznego rozstrzygnięcia. O ile jednak "Przyjaciół" znają i uwielbiają wszyscy, o tyle "Kroniki Seinfelda", serial legendarny za oceanem, u nas jest praktycznie nieznany. Gdyby Netflix wprowadził go do swojej oferty, byłby to ogromny plus dla platformy, bo jestem przekonany, że losy Jerry'ego Seinfelda i jego przyjaciół szybko podbiłyby serca polskiej widowni.
Bo skoro podobają się nam współczesne "seriale o niczym", to nie ma żadnych przeszkód, by do gustu nie przypadł również ich pierwowzór. "Kroniki Seinfelda" to właśnie tego typu produkcja, w której brak jasno sprecyzowanego kierunku rozwoju scenariusza, za to mnóstwo rozważań na tematy błahe, głupie czy po prostu kompletnie nieistotne. Jerry, George, Elaine i Kramer to ludzie jak wszyscy inni – egoistyczni, bez wyraźnego celu w życiu, szukający sobie miejsca w rzeczywistości, ale przy tym wszystkim serial kompletnie obdarł ich losy z patosu. Nie spodziewajcie się tu typowych, sitcomowych momentów wzruszeń, bo scenariusz jest ich pozbawiony, traktując swych bohaterów niemal chłodno. Zamiast emocji stawia na łamanie zasad, które wcześniej w telewizji były świętością.
Po latach "Kroniki Seinfelda" nadal działają równie dobrze, a odkrywanie sposobów, w jakie twórcy bawili się konwencjami i kpili z przyzwyczajeń widzów, to ciągle świetna zabawa. Bez wątpienia dacie się złapać na oczekiwaniu pewnych oczywistych rozwiązań i ze zdumieniem odkryjecie, że serial właśnie Was zwiódł. Bo "Kroniki Seinfelda" można równie dobrze traktować jako zwykłą komedię i świetnie się przy niej bawić, co próbować sięgnąć głębiej i rozkładać poszczególne elementy na czynniki pierwsze. Innego sitcomu, który w ten sposób pobudzałby widzów do myślenia ze świecą szukać, więc serial NBC powinien bez problemów znaleźć swoją widownię. [Mateusz Piesowicz]