Serialowa alternatywa: "Fleabag", czyli brytyjska tragifarsa w kobiecym wydaniu
Mateusz Piesowicz
14 września 2016, 22:57
"Fleabag" (Fot. BBC Three)
Młoda kobieta zagubiona w skomplikowanej rzeczywistości, manewrująca między pracą, przyjaciółmi oraz rodziną i próbująca nie zwariować w pędzącym do przodu świecie. Wydaje Wam się, że "Fleabag" nie może powiedzieć nic nowego? Błąd!
Młoda kobieta zagubiona w skomplikowanej rzeczywistości, manewrująca między pracą, przyjaciółmi oraz rodziną i próbująca nie zwariować w pędzącym do przodu świecie. Wydaje Wam się, że "Fleabag" nie może powiedzieć nic nowego? Błąd!
Serial, który Amazon wykupił i przedstawia jako swój (premiera w serwisie 16 września), tak naprawdę zrobiło i zdążyło już w całości wyemitować BBC Three. Trzeba jednak przyznać, że brytyjska produkcja świetnie pasuje do profilu seriali Amazona, bo to odważny i specyficzny komediodramat, idący pod prąd wszelkim mainstreamowym nurtom. Dlatego też nic dziwnego, że przypadł mi do gustu od pierwszych minut i sądzę, że również wielu z Was będzie nim zachwyconych.
Historia właściwie nie wymaga żadnego wstępu, bo rzecz to typowa dla współczesnej telewizji – mamy młodą kobietę, wielkie miasto (Londyn), tysiąc problemów na głowie i dziwnych ludzi dookoła. W takie ramy można wpisać wiele seriali, więc oczywiste jest, że coraz trudniej znaleźć wśród nich takie, które rzeczywiście czymś by się wyróżniały. "Fleabag" się to udaje i to przynajmniej z kilku względów. Zacząć trzeba od Phoebe Waller-Bridge, autorki monodramu, który potem zamieniła na scenariusz serialu i zagrała w nim główną rolę. Teatralny rodowód jest tu wyraźnie widoczny, bo "Fleabag" w dużej mierze opiera się na znakomicie napisanych dialogach i interakcji z publicznością.
Ta ostatnia przejawia się w roli, jaką odgrywa tu główna bohaterka (Fleabag to jej pseudonim, ale ani on, ani imię nie padają w serialu choćby raz), która jest zarówno uczestniczką, jak i komentatorką wydarzeń. Bardzo często zwraca się więc bezpośrednio do kamery z krótkimi dopowiedzeniami i szybko wraca z powrotem do sceny. Takie przełamywanie czwartej ściany nie jest rzecz jasna niczym nowym, ale nie przychodzi mi do głowy nikt, kto robiłby to z większym wdziękiem niż Phoebe Waller-Bridge. Czasem nie potrzeba jej nawet nic mówić, wystarczy znaczące spojrzenie, specyficzny uśmiech czy ekspresyjny wyraz twarzy i już jesteśmy kupieni.
Pozwala to wytworzyć niezwykle bliską relację z bohaterką, bo mamy dostęp do jej przeżyć i myśli, które wyartykułowane na zewnątrz mają zwykle znaczenie odmienne o 180 stopni. Twórczyni "Fleabag" nie wykorzystuje tego jednak tylko do rzucania zabawnych komentarzy. Czasem jest wręcz odwrotnie, a za pozornie dowcipną sytuacją kryje się bardzo osobista i poruszająca historia o stracie, samotności i depresji. "Fleabag" to komediodramat w pełnym tego słowa znaczeniu, bo potrafi doprowadzić do łez ze śmiechu tylko po to, by w jednej chwili odebrać mowę.
Phoebe Waller-Bridge w perfekcyjny sposób uchwyciła sedno swojej opowieści o kompletnie rozbitych ludziach i ich koszmarnych życiach, dodając do niej całe pokłady sarkastycznego humoru. Sytuacja zawodowa, rodzinna i miłosna Fleabag to prawdziwa tragifarsa, w której jedno tragiczne wydarzenie pociąga drugie, a całość wygląda na przerysowany wyścig o miano najbardziej żenującej sytuacji. A to przypadkiem bohaterka zaczyna się rozbierać podczas rozmowy o przyznanie kredytu, a to zaatakuje kogoś, kto chce ją przytulić, a to chłopak przyłapie ją na masturbacji przy przemówieniu Obamy, itd. Tych bardziej schematycznych scen, jak choćby okropnej rodzinnej kolacji, również nie mogło zabraknąć.
"Fleabag" można odbierać jako prostą komedię i wtedy także działa – na każdym odcinku zaśmiewałem się w głos – ale największą zaletą serialu jest to, że nie wymusza na swoich widzach uśmiechu. Robi coś wręcz przeciwnego, sprawiając, że zaczynamy się zastanawiać, dlaczego właściwie się śmiejemy? Choć bohaterkę spotykają nieraz absurdalne sytuacje, wcale nie mamy poczucia, że to coś niezwykłego. Przecież to normalna historia o kobiecie, której niewiele w życiu wyszło. Upadający biznes, brak stałego związku zastępowany nic nieznaczącym seksem z odrażającymi typami, no i obowiązkowo absolutna nieumiejętność otwartego komunikowania się z innymi ludźmi. Zwłaszcza z bliskimi. A już tym bardziej wtedy, gdy wisi nad tobą wspomnienie tragedii.
Nasza bohaterka usilnie stara się przekonać zarówno innych, jak i samą siebie, że jest nowoczesną kobietą, ale zawsze w pewnym momencie wraca do niej rzeczywistość, a wraz z nią bolesne doświadczenia i poczucie przejmującej pustki. Choć widziałem już sporo smutnych komedii, to chyba jeszcze żadna nie poruszyła mnie w podobnym stopniu, co "Fleabag". I to całkiem od niechcenia, pojedynczymi słowami i urywkami scen wciśniętymi gdzieś pomiędzy kolejne zabawne sytuacje. Ten serial, jak żaden inny potrafi wywołać w oglądających uczucie dyskomfortu, bo wiemy, że za dowcipami kryje się trauma zbyt duża, by swobodnie o niej opowiadać. Łatwiej ją przetrawić, pudrując rzeczywistość i przykrywając ją serią ironicznych komentarzy. Ale wiadomo, że to rozwiązanie krótkoterminowe, a prawda prędzej czy później wypłynie na wierzch. I co wtedy?
Wtedy pewnie trzeba będzie się z nią zmierzyć, ale i w tym elemencie "Fleabag" nie wybiera najprostszych rozwiązań. To serial gorzki od początku do końca, ale nie martwcie się, że wpadniecie po nim w depresję. Sześć krótkich odcinków mija w mgnieniu oka, pozostawiając po sobie kotłowaninę emocji, nie tylko negatywnych i wspomnienie dobrze zainwestowanego czasu. Bo nade wszystko "Fleabag" to historia bardzo bliska rzeczywistości, czasem wręcz boleśnie, ale zawsze szczerze i bez oporów przedstawiająca swoich bohaterów w całej okazałości. Obok tytułowej postaci są bowiem inni, równie mocno nieposkładani, rzadko wzbudzający sympatię i zapatrzeni w siebie egoiści (nie brakuje kapitalnych kreacji, ale wyróżnić trzeba Sian Clifford jako siostrę głównej bohaterki i jak zawsze genialną Olivię Colman w roli macochy). Czyli dokładnie tak samo, jak w prawdziwym świecie.
"Fleabag" nie pudruje rzeczywistości, a co najwyżej przedstawia ją w jedyny przyswajalny sposób. Bo ironia i sarkazm często wydają się właściwą reakcją obronną na atakującą z każdej strony prozę życia. To kolejny serial, dzięki któremu można z dystansu spojrzeć na otaczający nas świat, dobrze się przy tym bawić, wzruszyć i naprawdę mocno przywiązać do głównej bohaterki, pomimo jej wszelkich wad. Nie ma w nich wszak niczego niezwykłego, bo błędy przydarzają się wszystkim, ważne, by dobrze na nie zareagować – po coś w końcu wymyślono gumki do mazania na końcu ołówków, czyż nie?
***
Kolejna Serialowa alternatywa zabierze Was na wycieczkę do Danii, ale uwaga – nie będzie kryminału! Co nie znaczy, że zabraknie tajemnic. Po więcej szczegółów na temat "The Legacy" zapraszam za dwa tygodnie.