Cała naprzód! Recenzja premiery 6. sezonu "New Girl"
Mateusz Piesowicz
21 września 2016, 19:32
"New Girl" (Fot. FOX)
Ostatnia wizyta u Jess i reszty towarzystwa była wstępem do większych zmian w ich życiu. Pora sprawdzić, czy rzeczywiście do nich doszło, czy może było to tylko chwilowe odstępstwo od normy. Drobne spoilery.
Ostatnia wizyta u Jess i reszty towarzystwa była wstępem do większych zmian w ich życiu. Pora sprawdzić, czy rzeczywiście do nich doszło, czy może było to tylko chwilowe odstępstwo od normy. Drobne spoilery.
Pięć lat z sitcomem to kawał czasu, w trakcie którego nawet najbardziej uwielbiani bohaterowie mogą się znudzić. Ten syndrom nie ominął również "New Girl", bo komedia FOX-a już dość dawno temu popadła w przeciętność, ponad którą jednak czasem jeszcze zdarzało się jej wzlatywać. Finał 5. sezonu jest tego świetnym przykładem, bo odcinki poświęcone ślubowi Schmidta i Cece przypomniały o czasach, gdy "New Girl" była jedną z najciekawszych pozycji w swojej kategorii. Miałem więc nadzieję, że ten poziom uda się podtrzymać w nowej odsłonie serialu, zwłaszcza że o zmiany w życiu bohaterów aż się prosiło, a ślub był ku temu całkiem niezłą okazją.
Oczywiście skończyć mogło się to różnie, bo czasem formalizacja związku i wkradająca się przez to do scenariusza codzienność są bardzo skuteczną metodą na uśmiercenie serialu. W tym przypadku wydaje się jednak, że przynajmniej na razie nam to nie grozi, bo "New Girl" nadal jest w dużym stopniu tą samą produkcją co wcześniej, z tylko kilkoma odświeżonymi elementami. Premierowy odcinek 6. sezonu daje nadzieję na to, że ten delikatny lifting będzie właśnie tym, czego serial FOX-a potrzebuje.
Przede wszystkim, "House Hunt" nie przynosi rewolucji w życiu bohaterów, ale każde z nich znajduje się w nieco innej sytuacji, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Odcinek koncentruje się na Cece i Schmidtcie, którzy po ślubie planują kolejny krok w samodzielnym życiu, czyli zakup własnego domu. To poważna zmiana, wziąwszy pod uwagę fakt, że wspólne mieszkanie było fundamentem całego serialu. Tak poważny rozłam przydarzył się po raz pierwszy, więc ciekawe będą jego dalsze konsekwencje – póki co można powiedzieć tyle, że sam pomysł wypadł naturalnie. Nie było tu zbędnego przedłużania, a same poszukiwania domu wypadły sympatycznie. Obyło się bez wrażenia, że ktoś tu na siłę kontynuuje historię, która powinna się już zakończyć.
To dobry znak, bo zapowiada, że twórczyni serialu ma pomysł na dalsze losy swoich postaci i nie grozi im nieustanne krążenie w kółko. Nie dotyczy to tylko naszych świeżo upieczonych współmałżonków, ale i reszty, bo niemal wszyscy są tu w wyjątkowo dobrym położeniu. Winston jest w szczęśliwym związku i nabył z tego powodu łódkę, Nick również poukładał swoje życie uczuciowe, a nawet napisał wreszcie książkę i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mały szczegół. Szczegół ma na imię Jess i aktualnie zmaga się z uczuciami, które, zdawałoby się, ma już dawno za sobą.
Chcąc nie chcąc, jesteśmy skazani na wątek Jess i Nicka oraz ich ciągłe mijanie się i uświadamianie sobie swych własnych uczuć. Jak się to skończy, łatwo przewidzieć, zresztą pisząc o finale poprzedniego sezonu, już na to narzekałem. Tym razem jednak z zaskoczeniem stwierdzam, że ten stereotypowy wątek wcale mnie nie drażnił. Spodobał mi się fakt, że twórczyni serialu odwróciła sytuację i w końcu to nie Nick jest ofiarą losu, która przegapiła szansę na szczęście i denerwuje całe otoczenie swą bezradnością. Miller nareszcie uporządkował swoje życie i jest gotów ruszyć naprzód, podobnie jak większość jego przyjaciół. Wyjątkiem jest Jess, która przecież zwykle stanowiła lokomotywę całego towarzystwa, kipiąc pozytywną energią i chęcią do działania w każdej sytuacji. Tutaj momentami wręcz nie przypomina siebie, chowając się przed własnymi uczuciami i uciekając przed niespodziewanie stającymi na jej drodze przeszkodami (ciekawostką jest fakt, że Zooey Deschanel osobiście wyreżyserowała ten odcinek).
Niby taka zmiana to nic wielkiego, po kilku sezonach jest wręcz koniecznością, ale "New Girl" jest jednym z nielicznych sitcomów, który potrafił przeprowadzić ją bezboleśnie i naturalnie. Cała ta sytuacja nie sprawia wrażenia wymuszonej – wręcz przeciwnie, jest całkiem normalna i autentyczna, czego nie można powiedzieć o wielu innych komediach. "House Hunt" nie przeprowadza rewolucji, a raczej spokojną ewolucję swoich bohaterów, chcąc opowiedzieć nam o nich coś nowego, ale nie wywracając ich życia do góry nogami. Takie postępowanie wprowadza element realności, który pozwala ciągle lubić tutejszych bohaterów i nie postrzegać ich jako manekiny, ale postaci z krwi i kości. Jasne, że nie jest to mocno osadzony w rzeczywistości komediodramat, lecz ta nuta prawdziwości powoduje, że "New Girl" stawiam o półkę wyżej niż choćby od dawna zjadające własny ogon "The Big Bang Theory".
A skoro już przy porównaniach jesteśmy, to warto również wspomnieć, że tutejsza obsada nadal świetnie prezentuje się razem na ekranie. Jest ciągle pomiędzy nimi chemia, co przecież po pięciu wspólnych latach nie jest wcale oczywiste i co jeszcze ważniejsze, wydaje się, że zmiany wyjdą im tylko na dobre. Schmidt mówi w tym odcinku, że potrzebują poznać nowych ludzi – prawdopodobnie zgodziłbym się z nim w każdym innym momencie w ciągu ostatnich dwóch lat, ale tym razem nie ma takiej potrzeby. Paczka przyjaciół wreszcie ruszyła do przodu i nawet jeśli niektórzy potrzebują nieco dłuższego rozpędu, jak Nick i Jess, to mam wrażenie, że i ich w końcu czeka coś dobrego. A my nie będziemy się przy tym nudzić.
Nowy sezon "New Girl" nie przynosi więc trzęsienia ziemi, ale też widać, że twórcom zależy, by ich serial nie stał w miejscu. Nie jest to wiele, ale na razie wystarczająco, by 20 minut tygodniowo w towarzystwie Jess i reszty mijało przyjemnie. Tym bardziej, że ciągle bardzo dobrze działają tu małe rzeczy, bo serial FOX-a nie stracił niczego ze swojej ogólnej sympatyczności. Humor na poziomie, kilka zapadających w pamięć scen, jak końcowe demolowanie domu czy poszukiwania mieszkania z najgorszą agentką nieruchomości w historii i nadal kradnący każdą scenę Winston, tym razem w szałowym zielonym swetrze – wszystkie te elementy sprawiały, że przy "New Girl" trwało się nawet wtedy, gdy serial jako całość wydawał się zmierzać donikąd. Teraz, gdy wyraźniej widać w nim cel, a bohaterowie nie kręcą się w kółko, nie przeszkadza nawet fakt, że wiadomo, jak się to prędzej czy później skończy i jakie przeszkody czekają na nich po drodze (o tobie mówię, Megan Fox). Na takim poziomie mogę ten serial oglądać z przyjemnością. Byle tylko nie w nieskończoność.