Wampirza apokalipsa. Recenzujemy "Van Helsing" – kultową historię w nowym wydaniu
Marcin Rączka
25 września 2016, 18:32
"Van Helsing" (Fot. Syfy)
Moda na seriale o wampirach minęła już kilka lat temu. W końcu ileż można opowiadać o tym samym? Twórcy "Van Helsing" – nowego serialu stacji Syfy – chyba o tym zapomnieli.
Moda na seriale o wampirach minęła już kilka lat temu. W końcu ileż można opowiadać o tym samym? Twórcy "Van Helsing" – nowego serialu stacji Syfy – chyba o tym zapomnieli.
Po kilku latach przerwy telewizja Syfy (dawne Sci-Fi Channel) powróciła do tworzenia własnych seriali. Hitu na miarę "Battlestar Galactica" jeszcze nie udało się stworzyć, ale widzowie docenili "The Expanse" czy też "12 małp". Oczywiście nie brakowało też wpadek, takich jak "Killjoys" albo "Dark Matter". I niestety serialowi "Van Helsing" bliżej do tej drugiej, gorszej grupy seriali. Pisząc wprost – to produkcja, o której jak najszybciej chciałbym zapomnieć. "Van Helsing" nie reprezentuje sobą nic oryginalnego, a pilotowy odcinek jest tak okrutnie słaby, że z automatu kandyduje do jednej z największych serialowych porażek tego roku. Na szczęście telewizja Syfy wyemitowała w piątek dwa odcinki (pilot w sieci można było oglądać od sierpnia). Drugi nieco ratuje całą historię i traktować możemy je jako małe światełko w bardzo ciemnym tunelu.
"Van Helsing" nie jest serialem, na którego premierę czekałem z wielką niecierpliwością. O jego zamówieniu wiedziałem od dłuższego czasu, bowiem telewizja Syfy nie kryła się z tym, że tworzy serial opowiadający o córce popularnego Abrahama Van Helsinga, łowcy wampirów. Spodziewałem się jednak zupełnie innej historii, niż to co obejrzałem w pilotowym odcinku. Twórcy postawili bowiem na dość współczesną historię, osadzoną ledwie trzy lata w przyszłości, w której świat opanowały wampiry. Główną bohaterkę poznajemy jako nieprzytomną kobietę, leżącą na stole w jednym z opuszczonych szpitali. Pilnowana jest przez żołnierza marine – Alexa Millera, niańczącego przy okazji jednego z wampirów przebywającego w zamknięciu.
Pilotowy odcinek "Van Helsing" to jeden wielki scenariuszowy bełkot, podparty chaotycznymi scenami, z których potencjalny widz rozumie bardzo mało. W szpitalu nagle pojawia się grupa ocalałych, przypadkowych postaci, których nie znamy nawet z imienia. Nie wiemy, kim są i dlaczego trafili do szpitala. A główna bohaterka (tytułowa Vanessa Helsing, o czym mogłem dowiedzieć się z opisu serialu) nadal pozostaje nieprzytomna. Ożywa dopiero w drugiej połowie pilotowego odcinka, nie wiedząc, kim tak naprawdę jest, dlaczego tu się znalazła i ile czasu minęło od momentu, gdy ostatni raz widziała swoją córkę. Słabość pilota czuć również w scenach na dachu szpitala. Już dawno w telewizji nie widziałem tak fatalnych efektów specjalnych, które imitować miały zniszczony świat po apokalipsie.
Na pilotowym odcinku "Van Helsing" zatytułowanym "Help Me" mógłbym się wyżywać bez końca, ale szkoda na to czasu i miejsca. Bowiem drugi odcinek zaskoczył mnie pozytywnie. Pewnie dlatego, że spodziewałem się jeszcze czegoś gorszego. "Seen You" okazuje się bowiem prequelem wydarzeń znanych z pilota, a nie jego pełnoprawną kontynuacją. To jedna wielka retrospekcja pokazująca czasy dzisiejsze (2016 rok), w którym Vanessa prowadzi zwyczaje życie w Seattle i wychowuje kilkuletnią córkę. Jednocześnie świat chyli się powoli ku upadkowi, za który odpowiada wybuch wulkanu Yellowstone. Jest on powiązany z tzw. powstaniem, w którym wampiry przejęły władzę nad światem.
"Seen You" dużo lepiej i sensowniej odkrywa losy Vanessy i sposób, w jaki znalazła się w miejscu, w którym zobaczyliśmy ją w pilotowym odcinku po raz pierwszy. Mało tego – ujawnia również antagonistów i sprawców całego zamieszania i pozwala szerzej spojrzeć na całą historię. Czegoś takiego w pilocie bardzo brakowało. Twórcy "Van Helsing" do sprawy podeszli dość ryzykownie, bowiem równie dobrze mogli rozciągnąć pilotowy odcinek na dwa godziny i powsadzać do niego retrospekcje z 2. odcinka. Być może wtedy odbiór premiery byłby dużo lepszy.
O efektach specjalnych w "Van Helsing" wspomniałem już wcześniej. Niestety czuć na każdym kroku, że serial ma bardzo niski budżet (tak jak większość produkcji Syfy). Wizualizacje noża wbitego w rękę czy też hektolitry krwi tryskające na ekranie wyglądają jak w serialach sprzed dziesięciu lat. Marnie wypadają też sekwencje walk. Są bardziej sztuczne i udawane niż w "Arrow", a serial The CW w tym temacie nie jest łatwo przebić. Kelly Overton w tytułowej roli wydaje się być zagubiona tak samo mocno jak jej bohaterka. Do roli dobrana jest nieźle, o ile w kolejnych odcinkach zachowywać będzie się tak, jak gdy wymierzała sprawiedliwość facetowi na klatce schodowej.
Uwierzcie mi – "Van Helsing" nie jest serialem, dla którego chcielibyście poświęcać cenne minuty ze swojego dnia wolnego. No chyba że lubicie takie produkcje jak "Wynnona Earp". Telewizja Syfy już wielokrotnie w swoich produkcjach zahaczała o tematykę apokalipsy, ale jeszcze nigdy nie byli odpowiedzialni za nią krwiopijcy. Szkoda tylko, że twórcy projektu z pomysłem spóźnili się o kilka lat.