Plastikowi ludzie w plastikowym świecie. Recenzja "Notorious" – najgorszego pilota tej jesieni
Marta Wawrzyn
25 września 2016, 16:33
"Notorious" (Fot. ABC)
Kiedy oglądając serial, chcesz wyskoczyć przez okno albo uderzyć się młotkiem w głowę, wiedz, że zaczęła się jesień w telewizji ogólnodostępnej. Oto "Notorious" – serial, któremu udało się przebić nawet "MacGyvera".
Kiedy oglądając serial, chcesz wyskoczyć przez okno albo uderzyć się młotkiem w głowę, wiedz, że zaczęła się jesień w telewizji ogólnodostępnej. Oto "Notorious" – serial, któremu udało się przebić nawet "MacGyvera".
Czwartki w ABC w zeszłym sezonie należały w stu procentach do Shondy Rhimes. Teraz pojawił się "Notorious" – serial, który bardzo chciałby być jak produkcje Shondalandu, ale przypomina raczej ich nędzny pastisz – i od razu namieszał w ramówce. Nie dość że sam zadebiutował ze słabym wynikiem, to jeszcze spadła oglądalność "How to Get Away with Murder". Najlepiej dla wszystkich byłoby, gdyby ABC jak najszybciej usunęło go ze swojej ramówki i dało w jego miejsce… cokolwiek.
"Notorious" to bowiem grubymi nićmi szyta parodia wszystkiego tego, za co publiczność kocha Shondę i co jako tako działa nawet w jej słabszych produkcjach, jak "The Catch". Piękni ludzie, superważna praca, skomplikowane romanse, szalone twisty, podkręcone emocje – nie trzeba być wielkim scenarzystą, żeby z tego utkać coś, co będzie w stanie wkręcić publikę, przynajmniej na jakiś czas. Zwłaszcza kiedy ma się do dyspozycji niezłych aktorów. A jednak twórcy "Notorious" zawodzą na całej linii.
Serial opowiada o seksownej relacji producentki telewizyjnego programu informacyjnego – osoby, która "kreuje bohaterów i potworów, ofiary i łotrów" – i adwokata broniącego ważnych klientów, pojawiającego się na ekranie w roli eksperta. Takich nie do końca etycznych związków zapewne nie brak w każdej telewizji – zastanawialiście się, czemu w niektórych programach ciągle występują te same osoby w roli ekspertów? – a ten konkretny oparty jest na prawdziwej historii prawnika Marka Geragosa i Wendy Walker, producentki "Larry King Live".
Zdziwiłabym się jednak, gdyby jakikolwiek prawdziwy producent i jakikolwiek prawdziwy ekspert byli w stanie rozpoznać siebie w kimś z serialowego duetu, w skład którego wchodzą Jake Gregorian (Daniel Sunjata) i Julia George (Piper Perabo). To dwoje plastikowych ludzi, żyjących w plastikowym świecie, i niestety nawet aktorzy nie są w stanie tego zmienić. Obie postacie napisano fatalnie, nikt tutaj nawet nie próbuje udawać, że cokolwiek z tego ma choćby niewielki związek z rzeczywistością. "Notorious" od początku do końca wypada sztucznie, a im szybciej wszyscy biegają po ekranie i im bardziej podekscytowanymi głosami mówią, tym bardziej to wszystko irytuje zamiast angażować.
Julia i Jake uprawiają niekończące się gierki, które bardzo szybko stają się nudne, zwłaszcza że oczywiście musi być – i jest – drugie dno. To nie jest relacja polegająca na tym, że obie strony próbują się nawzajem wykorzystać tudzież zniszczyć, a raczej coś w stylu pięknej przyjaźni, która prędzej czy później zakończy się ognistym romansem. Ciągłe wodzenie się za nos raczej więc wkurza niż wciąga, bo koniec końców wiadomo, że ta dwójka tak naprawdę się lubi, a może i coś więcej.
O ile jeszcze z ich relacji dałoby się zrobić przyzwoity serial, cała reszta to bałagan absurdalnych wręcz rozmiarów. "Notorious" z każdej strony próbuje uderzyć widza czymś wielkim, fantastycznym i bombastycznym. W efekcie w 42 minutach udało się upchnąć tyle klisz i schematów, że nie sposób ich zliczyć. Są wielkie dramaty i miłosne wielokąty. Są morderczy celebryci, zagadka kryminalna – która zupełnie mnie nie obchodzi – i inne tajemnicze historie. Są pościgi, zabawa w Sherlocka, zaskakujące odkrycia na wizji. Twist dosłownie goni twist, a każdy kolejny głupszy jest od poprzedniego.
Jak na superważnych ludzi przystało, wszyscy biegają niczym w "West Wingu" i w podkręconym tempie recytują pełne sztucznych emocji dialogi. Emocje to w ogóle tutaj kluczowa rzecz – serial bardzo stara się ich dostarczać w hurtowych ilościach i zawodzi na całej linii, serwując bzdurę na bzdurze. Im dalej w las, tym bardziej przypomina to irytującą bieganinę, która z angażującym serialem ma tyle wspólnego, co "M jak miłość" z "Rodziną Soprano".
Trudno "Notorious" traktować serio, a jego problem polega na tym, że właśnie tego się domaga. W "The Catch" – któremu do dzieła wybitnego bardzo, bardzo daleko – widać od pierwszej chwili dystans, co go ratuje w najsłabszych momentach. "Notorious" uważa się za całkiem poważny serial dramatyczny, co w połączeniu z brakiem czegokolwiek sensownego do powiedzenia daje kuriozalny efekt i czyni go praktycznie nieoglądalnym.
Jeśli nie macie nic do roboty w niedzielne popołudnie, idźcie na spacer, nadróbcie "Transparent" albo chociaż pośmiejcie się z "MacGyvera" (nad którym jeszcze będziemy się dziś znęcać). Na zajmowanie się "Notorious" po prostu szkoda czasu.