12 brytyjskich seriali, które warto teraz zobaczyć
Redakcja
28 września 2016, 19:33
"The Fall" (Fot. BBC)
Amerykańskie nowości serialowe do Was nie trafiły? Nic nie szkodzi. Nie brak teraz świetnych brytyjskich premier, jak nowe sezony "The Fall", "Black Mirror" czy "The Missing", a po komediowej stronie "Lovesick" albo "Fleabag".
Amerykańskie nowości serialowe do Was nie trafiły? Nic nie szkodzi. Nie brak teraz świetnych brytyjskich premier, jak nowe sezony "The Fall", "Black Mirror" czy "The Missing", a po komediowej stronie "Lovesick" albo "Fleabag".
"Poldark"
Klasyczny brytyjski melodramat we wspaniałej oprawie. "Poldark" w Polsce zyskał popularność dzięki emisji w TVP1, a tymczasem w BBC we wrześniu zaczął się już 2. sezon. Jego początek obfitował w dramatyczne wydarzenia, na głównego bohatera i jego śliczną małżonkę posypały się wszelkie możliwe nieszczęścia – ale oczywiście tak nie będzie przez cały sezon. "Poldark" to serial skonstruowany zgodnie ze staropolskim przysłowiem, głoszącym, że raz na wozie, raz pod wozem. Czyli twórcy dbają, byśmy mieli powody zarówno do radości, jak i do płaczu.
A przede wszystkim mamy wciąż tysiąc powodów, żeby podziwiać, jak Brytyjczycy znacznie mniejszym kosztem niż Amerykanie potrafią tworzyć seriale, które wyglądają po prostu doskonale. Kostiumy są wspaniałe, Kornwalia przepiękna, aktorzy jak z obrazka – słowem, oglądanie "Poldarka" to najlepsze doznanie estetyczne, jakie można sobie w telewizji wymarzyć. A i inteligencji widza nikt tu nie obraża, bo owszem, to guilty pleasure, ale najwyższej klasy.
Intrygi, romanse, ale też tło społeczne, wielka historia i polityka – to wszystko znajdziecie w "Poldarku". W 2. sezonie czarne charaktery rozrabiają od pierwszych minut, utrudniając życie głównemu bohaterowi. A poza tym obsada powiększyła się o dwoje fantastycznych aktorów – Johna Nettlesa, czyli Bergeraca we własnej osobie, i śliczną Gabriellę Wilde, która gra jego rozpuszczoną bratanicę. Całość jak była, tak jest niesamowicie urokliwa i wciągająca. [Marta Wawrzyn]
"Lovesick"
Pierwszy sezon serialu, wtedy znanego jeszcze jako "Scrotal Recall", pojawił się na brytyjskim Channel 4 dwa lata temu – jeśli wtedy nie mieliście z nim styczności, to teraz jest bardzo dobry moment, by nadrobić tę zaległość. Produkcja została bowiem przejęta przez Netfliksa, który zmienił jej nazwę i zapowiedział nowe odcinki (premiera w listopadzie). Jeśli macie akurat dwie godzinki wolnego czasu, to nawet się nie zastanawiajcie, tylko od razu włączajcie telewizory. Gwarantuję, że odejdziecie od nich w lepszych nastrojach.
Bo tak właśnie działa "Lovesick", który wręcz zaraża dobrym humorem. "Zaraża" również jego główny bohater, Dylan (Johnny Flynn). Chłopak właśnie dowiedział się, że ma chlamydię, a że porządny z niego facet, to postanawia osobiście powiadomić o tym swoje byłe partnerki. Czyli co, pewnie spodziewacie się festiwalu marnych żartów o tematyce seksualnej? Pudło! Owszem, "Lovesick" bywa odważne, ale nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku, bawiąc od początku do końca na bardzo wysokim poziomie.
Jest przy tym również niezwykle sympatyczne, bo sprawdza się świetnie i jako komedia romantyczna, i kolejny serial o "niedojrzałych dorosłych" próbujących odnaleźć szczęście w skomplikowanym świecie. Nie jest to serial wielki, ale jeśli potrzebujecie czegoś lekkiego na poprawę nastroju albo po prostu znudziła Was sitcomowa monotonia, to "Lovesick" jest właśnie dla Was. [Mateusz Piesowicz]
"Black Mirror"
Brytyjski serial, pokazujący mroczne strony nie tyle nowych technologii, co człowieka w technologie zapatrzonego. Do tej pory pojawiło się siedem odcinków, z których każdy przedstawiał nową historię i nowych bohaterów. Wszystkie łączyło to, że działy się w świecie bardzo podobnym do naszego, tyle że trochę bardziej zwariowanym na punkcie wszystkiego, co ma nam w teorii ułatwić życie, a w praktyce… no cóż. "Black Mirror" jest jak przerażająca baśń, mocna, przeszyta czarnym humorem i na wskroś brytyjska.
A teraz serial przejął Netflix i 21 października wypuści aż sześć nowych odcinków. Czego się po nich spodziewać? Czy będą bardziej amerykańskie niż brytyjskie? Tego jeszcze nie wiemy, ale mamy opisy całej szóstki, stworzone przez ich twórcę, Charliego Brookera, Brytyjczyka z krwi i kości. Wynika z nich wyraźnie, że pomysłów wciąż nie brakuje – dostaniemy i wariację na temat skandynawskiego kryminału, i podróż do lat 80., i coś o współczesnej wojnie, i o social mediach.
Stopnia brytyjskości nie jesteśmy w stanie ocenić – wiadomo na pewno, że akcja odcinka "San Junipero" będzie działa się w Stanach Zjednoczonych. Reszta jest tajemnicą, ale Charlie Brooker zapewniał nas tego lata, że dopóki on stoi za sterami, serial się nie zamerykanizuje. Czekamy, a Wam polecamy poprzednie sezony, jeśli jeszcze ich nie widzieliście. Niewiele jest seriali, które potrafią opisać współczesność w tak przerażająco trafny sposób jak "Black Mirror".[Marta Wawrzyn]
"Fleabag"
W Amazonie dokładnie wiedzieli, co robią, gdy wykupywali od BBC Three serial autorstwa Phoebe Waller-Bridge. "Fleabag" można bowiem spokojnie postawić w jednym rzędzie z innymi komediodramatami platformy – tak inteligentnych, zabawnych i poruszających historii nie ma w telewizji zbyt wiele.
Pomysł na serial wziął się z teatru, a konkretnie z monodramu autorstwa Phoebe Waller-Bridge, który sama zainteresowana zamieniła w scenariusz i jeszcze zagrała tu główną rolę. Rodowód sceniczny jest wyraźnie widoczny, bo "Fleabag" w dużej mierze opiera się na znakomicie napisanych dialogach oraz swoistej interakcji z widownią. Bohaterka bardzo często przełamuje czwartą ścianę, zwracając się bezpośrednio do widzów z krótkimi komentarzami dotyczącymi ekranowych wydarzeń. A jest o czym mówić, bo serial, choć pozornie to kolejna historia o młodej kobiecie zagubionej w nowoczesnym świecie, tak naprawdę jest bardzo osobistą opowieścią o stracie, samotności i depresji.
"Fleabag" działa dokładnie tak, jak powinien to robić każdy komediodramat – potrafi doprowadzić do łez ze śmiechu (naprawdę!), by zaraz potem w jednym momencie odjąć mowę. Serial jest po brzegi wypełniony sarkastycznym humorem, bohaterka nie oszczędza ani samej siebie, ani nikogo ze swojego otoczenia, ale jest tylko kwestią czasu, aż zorientujemy się, że jej historia ma drugie dno. To komedia, której pozazdrościć może niejeden dramat, bo takiego ładunku emocjonalnego, jaki ze sobą niesie, nie spotyka się na małym ekranie zbyt często. Oglądajcie koniecznie, bo to już jest jedna z najlepszych produkcji w tym roku. [Mateusz Piesowicz]
"The Fall"
"The Fall" właśnie do nas wróciło i choć nie zdążyłam jeszcze zapoznać się z premierą 3. sezonu, niezmiennie polecam dwa poprzednie. To nie jest kryminał, do jakich przyzwyczaiła nas amerykańska telewizja. Sprawcę zbrodni znamy od pierwszego odcinka, więc nie ma tu zagadki, jest za to wiele okazji, by dokładniej wniknąć w psychikę tego człowieka. Całkiem nieźle poznaje go też badająca sprawę policjantka, która co prawda nie wie, kim on jest, ale jego portret psychologiczny buduje z zadziwiającą dokładnością.
To właśnie na ciągłej grze w kotka i myszkę pomiędzy panią detektyw Stellą Gibson (Gillian Anderson) i psychopatycznym mordercą Paulem Spectorem (Jamie Dornan, który grał tutaj, zanim jeszcze został panem Greyem) opiera się "The Fall". W trzecim sezonie mamy zobaczyć jej ostatni akt, a potem być może serial jeszcze powróci z kimś nowym w miejsce Dornana. To na razie nie jest pewne, ale pewne jest coś innego: "The Fall" to serialowa doskonałość. Skromny, inteligentny i świetnie zrealizowany teatr dwojga aktorów, który od pierwszych minut wciąga, choć niby "wszystko" jest jasne.
To dowód na to, że w czasach kiedy telewizja pędzi przed siebie jak szalona można jeszcze iść pod prąd i zrobić dobrze coś, co niekoniecznie skierowane jest do masowego widza. [Marta Wawrzyn]
"Victoria"
Dla roli w tym serialu Jenna Coleman porzuciła "Doktora Who" i wiele wskazuje na to, że nie było to złą decyzją. "Victoria" jest prawdziwym hitem stacji ITV, co tydzień przyciąga przed telewizory milionową widownię i już dostała zamówienie na 2. sezon. Czyżby Brytyjczycy zapałali nagle taką miłością do własnej historii? Niekoniecznie.
Bo "Victoria", choć rzecz jasna opowiada o losach tytułowej królowej, w żaden sposób nie rości sobie pretensji do bycia w stu procentach zgodną z prawdą historyczną. To raczej historia w wersji light, poddana odpowiedniemu liftingowi, by przypadła do gustu masowemu odbiorcy. Poważniejsze sprawy, takie jak polityka czy społeczne niepokoje są więc tu tylko tłem dla swoistego "dorastania" głównej bohaterki do nowej roli. Wiktoria, choć niezwykle dorosła jak na swój wiek (18 lat), dopiero uczy się rządzenia i wszystkiego, co zasiadanie na tronie brytyjskiej monarchii ze sobą niesie.
Scenariusz jest prosty i opiera się w dużej mierze właśnie na zawziętym charakterze bohaterki, która musi stawiać czoła wielu przeciwnościom, na czele z własnym dworem, który patrzy na nią z wyraźną nieufnością. Niedługo trzeba czekać, by doszły do tego przyjaźnie, zdrady, romanse, itd. Nie zrozumcie mnie jednak źle, takie podejście absolutnie w niczym "Victorii" nie przeszkadza. Serial wręcz zyskuje na tej prostocie, pretendując do miana lekkiej rozrywki w historycznym wydaniu (swoją drogą bardzo efektownym). Tonacja półserio sprawia, że to produkcja idealna na leniwe popołudnie – niewiele wymagająca, a potrafiąca się pięknie odwdzięczyć za poświęconą jej uwagę. [Mateusz Piesowicz]
"The Missing"
"The Missing" zachwyciło nas dwa lata temu kameralną historią rodziców, których dziecko zaginęło na wakacjach za granicą. Na powrót musieliśmy długo czekać, ale nie ma powodu, żeby nie spodziewać się po nim wszystkiego co najlepsze.
W nowym sezonie ponownie zobaczymy emerytowanego francuskiego detektywa Juliena Baptiste'a (Tcheky Karyo; zdjęcie u góry pochodzi z nowego sezonu), który poprzednio pomagał szukać dziecka pary Brytyjczyków granych przez Jamesa Nesbitta i Frances O'Connell. Tym razem będzie badał sprawę Alice Webster (Abigail Hardingham), młodej Brytyjki, która zaginęła w 2003 roku, by w tajemniczy sposób pojawić się w niemieckim miasteczku jedenaście lat później.
– To druga strona tego, co widzieliście w pierwszej serii – powiedzieli w rozmowie z "Radio Times" Harry i Jack Williamsowie, twórcy "The Missing", dodając, że to będzie opowieść o stracie, wolności i o tym, jak przeszłość potrafi ukształtować teraźniejszość na mnóstwo sposobów, których w pełni nie rozumiemy. – Drugi sezon jest większy, bardziej ambitny i jesteśmy zachwyceni, że tak utalentowana obsada dołączy do Juliena Baptiste'a – oznajmili scenarzyści.
A jeśli Wy jakimś cudem nie widzieliście jeszcze pierwszego sezonu, najwyższy czas go nadrobić. Obie historie co prawda ze sobą się nie łączą, ale zapoznacie się przynajmniej z postacią det. Baptiste'a. A poza tym nie znajdziecie drugiego tak niezwykłego połączenia skromnego dramatu z wciągającym thrillerem jak debiutancki sezon "The Missing". [Marta Wawrzyn]
"One of Us"
Zanim na ekrany z nowym sezonem wróci "The Missing", możecie zapoznać się z innym dziełem jego twórców. "One of Us", autorstwa Harry'ego i Jacka Williamsów to czteroodcinkowa miniseria, która raczej nie wywróci Waszego świata do góry nogami, ale po obejrzeniu której nie powinniście być rozczarowani.
Rzecz zaczyna się jak porządny kryminał, ale im dalej w las, tym bardziej zbacza ze znajomych ścieżek. Mamy tu i solidny dramat obyczajowy, i thriller, i kryminalną zagadkę w starym, dobrym stylu. A wszystko to opatrzone niezłym, trzymającym w napięciu (choć nieco za bardzo wielowątkowym) scenariuszem i świetną grą aktorską. Nie jest to serial tak mocno skupiony na emocjach swoich bohaterów jak wspomniane już "The Missing", ale muszę przyznać, że spełnia swoją rolę.
Potrafi więc wciągnąć i zaskoczyć, a do tego oferuje całkiem szybkie tempo – pamiętajcie, że całość ma ledwie cztery godziny. Ogląda się to więc z naprawdę dużą satysfakcją, a różnorodność poruszanych tu tematów i wątków sprawia, że każdy powinien znaleźć coś, co przypadnie mu do gustu. Jeśli chodzi o brytyjskie produkcje, to "One of Us" okupuje raczej stany średnie, ale sami rozumiecie, co oznacza wyspiarska solidność. [Mateusz Piesowicz]
"Cold Feet"
"Cold Feet" to brytyjski komediodramat, który w Polsce znany jest niestety głównie dlatego, że TVN go przerobił na "Usta usta". Choć polski remake, o dziwo, nie był zły, warto sięgnąć po oryginał. Czyli najpierw zobaczyć 32 odcinki, wyemitowane pomiędzy 1998 a 2003 rokiem, a potem nowy sezon, który od września 2016 roku pokazuje telewizja ITV.
W telegraficznym skrócie – serial opowiada o trzech parach, które schodzą się, rozstają, mają dzieci, przeżywają radości i tragedie. Kiedy poznaliśmy bohaterów, byli po trzydziestce. Młody James Nesbitt romansował na ekranie z Helen Baxendale i aż chciało im się kibicować, kiedy ich związek wchodził w kolejne fazy. Nie spoilerując za dużo – teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej, wszyscy są już około pięćdziesiątki i mają zupełnie inne życie niż kiedyś. Zmieniło się bardzo dużo, ale serial wciąż trzyma się świetnie, w czasach kiedy konkurencja jest dużo silniejsza.
"Cold Feet" to jeden z dowodów na to, że bardzo dobre komediodramaty o niczym – życiu, związkach, dzieciach – w Wielkiej Brytanii powstawały na długo przed tym wielkim boomem, który obserwujemy teraz. [Marta Wawrzyn]
"The Living and the Dead"
Wakacyjna produkcja BBC to serial, który idealnie spełnia swoje zadanie. Zapewnia kilka godzin rozrywki na bardzo solidnym poziomie, wciągającą, ale nieprzesadnie skomplikowaną historię i pierwszorzędną realizację. To właśnie ten ostatni punkt jest kluczem do sukcesu, bo bez odpowiednio odtworzonych realiów, przedstawiona tu historia nie miałaby szans na powodzenie.
Rzecz rozgrywa się bowiem pod koniec XIX wieku na angielskiej prowincji, do której przybywa niejaki Nathan Appleby (Colin Morgan z brodą), by wraz z żoną zająć się rodzinnym gospodarstwem. Zaraz po tym w okolicy dochodzi do serii niewytłumaczalnych zdarzeń, ale że nasz bohater jest psychologiem, stara się patrzeć na rzeczywistość w racjonalny sposób. Nie muszę chyba tłumaczyć, że wkrótce jego przekonania zostaną poddane solidnym próbom?
"The Living and the Dead" w dużej mierze opiera się na konfliktach – tradycji z nowoczesnością, wiary z rozumem, wielkomiejskości z prowincjonalnością itd. To serial prosty konstrukcyjnie (choć z twistem), ale widać, że przygotowany bardzo starannie. Twórcy włożyli mnóstwo pracy nie tylko w to, by opowiadane przez nich historie miały ręce i nogi, ale zadbali również o fantastyczną otoczkę. Da się lubić tutejszych bohaterów, ale jeśli miałbym podać jeden powód, by oglądać ten serial, byłby to zdecydowanie klimat. Wiktoriańskie opowieści z dreszczykiem są wręcz przesiąknięte niesamowitą atmosferą, a tą udało się przenieść na mały ekran w wyjątkowo udany sposób. Jeśli więc lubicie niepokojące historie, które w dodatku fantastycznie się prezentują, "The Living and the Dead" jest właśnie dla Was. [Mateusz Piesowicz]
"Sherlock"
Jedni "Sherlocka" z Benedictem Cumberbatchem i Martinem Freemanem uwielbiają, inni nie znoszą, ale przedstawiać go nikomu chyba nie muszę. Steven Moffat i Mark Gatiss stworzyli serial, który już po pierwszym sezonie, składającym się z trzech odcinków, stał się szalenie popularny. Teraz po każdej kolejnej serii powtarza się tylko pytanie, kiedy serial wróci, bo panowie wcielający się w Holmesa i Watsona w międzyczasie zostali gwiazdami pierwszej wielkości.
Tym razem odpowiedź brzmi: "Sherlock" wróci już niedługo, bo na początku 2017 roku. Dosłownie wczoraj zdradzono tytuły dwóch z trzech nowych odcinków i całkiem sporo dało się z nich wywnioskować. Nowy sezon ma być bardziej mroczny od poprzednich, pojawi się w nim Toby Jones, który wcieli się w postać określaną przez twórców najbardziej odrzucającym łotrem ze wszystkich.
Chodzą też plotki, że zobaczymy Toma Hiddlestona w roli Sherrinforda, "nieoficjalnego" trzeciego z braci Holmesów. Tego nikt nie potwierdza, ale zdecydowanie pasowałoby to do "Sherlocka", który lubi bawić się wszystkim tym, co nie należy bezpośrednio do kanonu. Jeśli lubicie takie zabawy, a nie mieliście do tej pory czasu zerknąć na "Sherlocka", najwyższy czas to zmienić. Stare sezony znajdziecie na przykład na Netfliksie. [Marta Wawrzyn]
"Mum"
O komedii, którą BBC Two wyemitowała kilka miesięcy temu, do tej pory Wam nie wspominaliśmy, bo po prostu ją przegapiliśmy – przy hurtowych ilościach wysokiej jakości seriali, jakie produkują Brytyjczycy, nie ma w tym nic dziwnego. Nadrabiamy jednak tę zaległość, bo "Mum" zasługuje na uwagę z kilku względów. Jednym z nich jest fakt, że stworzył go zamieszkały na Wyspach Polak, Stefan Gołaszewski (wcześniej zrobił wyróżniony nagrodą BAFTA sitcom "Him & Her").
Przede wszystkim jednak, to kolejny słodko-gorzki komediodramat, który w lekki i przystępny sposób podchodzi do bardzo trudnych spraw. Główną bohaterką jest tu Cathy (cudowna Lesley Manville), która właśnie została wdową. Serial opowiada o pierwszym roku w życiu kobiety po stracie męża i skupia się na jej relacjach z bliskimi: synem i jego dziewczyną, bratem wraz z jego nową partnerką, teściami i długoletnim przyjacielem, Michaelem (w tej roli Peter Mullan).
"Mum" zachowuje idealną równowagę pomiędzy prostą komedią a ciepłą historią o godzeniu się ze stratą. Brytyjczycy jak mało kto potrafią w taki sposób mówić o piekielnie trudnych sprawach, że ani przez moment nie odczuwamy dyskomfortu. Wręcz przeciwnie, wszystko tutaj jest tak naturalne, że nawet mocno przecież przerysowane postaci wcale nie wypadają sztucznie. A co do samej Cathy, to wystarcza kilka minut, a już będziemy się czuć, jakbyśmy znali ją od lat. "Mum" to ciepła, zabawna i szalenie sympatyczna drobnostka (6 półgodzinnych odcinków), w której zakochałem się bez reszty i z czystym sumieniem polecam każdemu, kto lubi proste, ale nie prostackie seriale. [Mateusz Piesowicz]