Wietnam, aligatory i Twitter. Rozmawiamy z Kurtem Yaegerem, bohaterem szalonego odcinka "Zamętu"
Mateusz Piesowicz
1 października 2016, 21:03
"Quarry" (Fot. Cinemax)
Aktor grający w serialu Cinemax Ricky'ego Suggsa opowiada, jak wymagająca była praca na planie i co czyni serial "Zamęt" ("Quarry") wyjątkowym. Uwaga na spoilery z dotychczasowych odcinków!
Aktor grający w serialu Cinemax Ricky'ego Suggsa opowiada, jak wymagająca była praca na planie i co czyni serial "Zamęt" ("Quarry") wyjątkowym. Uwaga na spoilery z dotychczasowych odcinków!
Być może kojarzycie już Kurta Yaegera, bo to absolutnie wyjątkowa postać. Gwiazdor BMX, który ledwie uszedł z życiem po fatalnym wypadku motocyklowym w 2006 roku, po którym musiał mieć amputowaną nogę (jego historia zainspirowała utwór "Waiting All Night" grupy Rudimental). Nie poddał się jednak, wrócił do pełnej sprawności i zaczął robić aktorską karierę – mogliście go oglądać m.in. w "Sons of Anarchy", a ostatnio w "Quarry". Właśnie tego drugiego serialu, gdzie Kurt zagrał wyjątkowo nieprzyjemnego typa, Suggsa, dotyczy nasza rozmowa.
Jak wyglądał początek Twojej przygody z "Quarry"? Czy Twój bohater – Ricky Suggs – od początku był planowany jako niepełnosprawny, czy ten element wprowadzono do scenariusza dopiero później?
Był taki plan, ponieważ w książkach Maxa Allana Collinsa, na których oparty jest serial, pojawiała się postać z amputowaną nogą. Tam jednak był to jeden z ludzi Brokera. Twórcy zachowali ten pomysł, ale nieco go przekształcili i w ten sposób w "Quarry" znalazło się miejsce dla Suggsa. Podczas castingów nie szukano jednak niepełnosprawnych aktorów – amputowana kończyna miała zostać dodana cyfrowo. Miałem więc zwykłe szczęście, że przypadłem do gustu i rola trafiła się mnie.
Nie miałeś łatwego zadania na planie, bo wiele Twoich scen było wypełnionych akcją i wyglądało na bardzo skomplikowane do nakręcenia. Choćby ta z 3. odcinka z Suggsem i Joni…
Oj tak, zanim w ogóle zaczęliśmy ją kręcić, poświęciliśmy cały dzień na próby. Powtarzaliśmy wszystko chyba 25 razy, dopóki nie uzyskaliśmy odpowiedniego efektu. Może zauważyliście, że cała ta scena została nakręcona w jednym, długim ujęciu, bez żadnych cięć. Zgranie wszystkiego było bardzo trudne, bo ciągle coś nam się przytrafiało. Raz Jodi [Balfour – przyp. M.], próbując się wyrwać, przypadkowo kopnęła mnie obcasem w twarz i zalałem się krwią. Innym razem rzuciłem ją na kanapę i zderzyliśmy się głowami. Oboje wyszliśmy z tego bardzo obolali. Tym większe uznanie dla Jodi, która była tu fantastyczna. Trudno zagrać jednoczesne przerażenie, brutalność i ogromną siłę, ale jej się to udało.
Trudno uwierzyć, że zrobiliście to wszystko sami.
A jednak! Pomagali nam oczywiście koordynatorzy, którzy przeprowadzili nas ze szczegółami przez całą scenę – ty sięgniesz tu i chwycisz ją za nogę, ona cię kopnie, złapie tamto, uderzy cię tu itd. Wszystko było dokładnie zaplanowane, ale całość wykonaliśmy osobiście ja i Jodi.
Wyszło fantastycznie, podobnie jak inne sceny akcji z Twoim udziałem.
Uwielbiam takie sceny i samodzielne wykonywanie kaskaderskich numerów, bo to pozwala mocno wczuć się w rolę. W końcu zbieram dokładnie ten sam łomot, co mój bohater, a zaraz potem mam do nakręcenia kolejną, już znacznie spokojniejszą sekwencję. Widoczne wtedy po mnie zmęczenie jest w stu procentach naturalne, ale ja to naprawdę lubię. Choćby scenę walki z pierwszego odcinka, gdy wylądowałem na stole, a wszystko zaczęło fruwać dookoła [mowa o scenie, w której Mac wpada do mieszkania Suggsa – przyp. M.]. To było bardzo wymagające w czysto fizycznym wymiarze.
Niezbyt przyjemnie wyglądał też moment, gdy po szamotaninie z Joni obydwoje skończyliście w wodzie.
Ha, jesteś pierwszą osobą, która o to zapytała. A to była kolejna w stu procentach realistyczna scena. Wszystko w niej było prawdziwe – od pijawek po aligatory. Tak, siedzieliśmy w wodzie otoczeni przez aligatory! Oczywiście dookoła było mnóstwo ludzi, którzy mieli je trzymać z daleka, ale skąd pewność, że im się to uda?! Byliśmy więc przerażeni, bo wiesz, kochamy swoją pracę, jednak nigdy wcześniej nie musieliśmy się oglądać przez ramię, czy przypadkiem coś nas zaraz nie pożre. Obrzydliwość tej sceny i otaczający nas brud sprawiały, że to było niezwykle intensywne przeżycie.
Brzmi okropnie, ale musisz przyznać, że Suggs sobie na to zasłużył, bo to wyjątkowo parszywa postać.
Myślę, że to taki typ, który sam jest swoim największym wrogiem. Nigdy nie wie, kiedy skończyć i zawsze wybiera drogę na skróty, co za każdym razem kończy się dla niego tragicznie. Ale mam wrażenie, że to w pewnym sensie udręczona dusza, której zawsze przytrafiały się złe rzeczy, więc w końcu sam zaczął je tworzyć. Na swój sposób mu więc współczuję, ale masz stuprocentową rację – dostał to, na co zasłużył.
Nie on jeden, bo "Quarry" pełne jest moralnie wątpliwych postaci. Myślisz, że kogoś w tym świecie da się w ogóle polubić?
Lata 70. to był bardzo trudny okres dla Ameryki i myślę, że to odbija się w tutejszych bohaterach. Zamieszki, społeczne niepokoje, wojna, której nikt nie chciał i okropnie traktowani weterani, którzy przecież nie prosili się o to, co przyszło im przeżyć. Serial pokazuje, co dzieje się z ludźmi, których zostawiono samych sobie – to, jacy się stali, to w wielu przypadkach wina środowiska, do jakiego trafili. Dlatego właśnie lubię Maca. Wrócił z Wietnamu, zmagał się ze stresem pourazowym, nie mógł znaleźć pracy, dowiedział się, że zdradziła go żona, musiał czuć się kompletnie odrzucony. A jeszcze wplątał się w aferę, która go kompletnie przerasta, nie z własnej woli, ale dlatego, że chciał pomóc przyjacielowi.
Wielu ludzi opisuje "Quarry" jako "męski" serial. Nie wydaje Ci się, że to duże uproszczenie?
Jasne, że tak. "Quarry" ma dużo do zaoferowania damskiej widowni. Weźmy choćby Joni, która po porwaniu przez Suggsa uświadamia sobie swoją własną siłę. Wyrywa mu się dzięki inteligencji i sprytowi, ale potem wcale nie biegnie z płaczem do Maca, krzycząc o "wybawicielu". Zamiast tego daje jeszcze wody agresywnemu psu i nie odzywa się ani słowem. To świetny przykład postaci z silnym charakterem, do której widzowie mogą się odwoływać. Osobiście znam wiele niezwykle twardych kobiet i świetnie móc zobaczyć taką również w telewizji. Zwłaszcza, że ona nie jest jedyna, bo w 4. odcinku pojawia się kolejna damska postać, której daleko do stereotypów.
Sądzisz, że to właśnie świetnie napisane postaci są największą siłą "Quarry"?
Nie wydaje mi się, by można mówić o jednej rzeczy, która czyni serial wyjątkowym. To raczej wypadkowa wielu czynników. Na przykład kapitalnie oddanego klimatu lat 70., co było możliwe dzięki naszemu operatorowi – Pepe Avila Del Pino – który zdecydował o kręceniu długich, pojedynczych ujęć. Gdyby użył współczesnych metod, jak szybkiego montażu, wyszłoby to nieautentycznie. Dodając do tego scenografię, muzykę autorstwa Krisa Dirksena i poszczególne postaci, mamy mieszankę, która razem tworzy jedyną w swoim rodzaju całość.
Dobrze więc zakładam, że praca na planie "Quarry" różniła się znacznie od tej przy "NCIS" [Kurt ma powracającą rolę w "NCIS: Los Angeles"]?
Tak, największą różnicą był plan pracy. Normalnie, jak przy "NCIS", kręci się odcinki po kolei. Przy "Quarry" pracowaliśmy nad całym sezonem w jednym momencie. Dwa dni roboty przy odcinku numer jeden, a potem przeskok do czwartego i z powrotem. Byłem więc na planie cały czas, a nie tylko wtedy, gdy kręciliśmy sceny z moim udziałem. Uważam, że to lepszy sposób, bo będąc ciągle na miejscu, zaprzyjaźniasz się z członkami ekipy i kolegami z planu, co tworzy bardzo rodzinną atmosferę, o którą trudno przy innych produkcjach.
Zmieńmy temat. Widziałem, że jesteś bardzo aktywny w mediach społecznościowych – czy to tylko sposób na kontakt z fanami, czy coś więcej?
To oczywiście możliwość bezpośredniego kontaktu z fanami – wszyscy są bardzo mili, a ja staram się odpisać każdemu z osobna [Kurt prosił, by wspomnieć szczególnie o jednej z polskich fanek, Ori Orianie, która ma nawet tatuaż z nim w roli głównej] – ale również sposób na to, by moja praca została zauważona. Traktuję to jako platformę, dzięki której mogę popularyzować ideę zatrudniania niepełnosprawnych aktorów w kinie i telewizji. Im większe wsparcie w mediach ma dany wykonawca, tym większy rozgłos dla serialu czy filmu, w którym występuje, co liczy się dla producentów. A niepełnosprawny aktor może przyciągnąć przed ekrany rzesze nowych fanów. Z drugiej strony pomaga to również mi osobiście, bo zdarzało mi się już otrzymywać oferty pracy przez Twittera.
Na koniec obowiązkowe pytanie – gdybyś mógł zagrać jakąkolwiek rolę w jakimkolwiek serialu, co by to było?
Zdecydowanie byłby to ktoś skomplikowany, bo lubię niejednoznacznych bohaterów. Może ktoś taki jak dr House? Bardzo złożona postać. Piekielnie inteligentna, ale zmagająca się z własnymi problemami. A przy tym nonszalancka, co pozwalałoby się wyluzować na planie. Wiele ról, w jakich występowałem, było bardzo mrocznych, a wiesz, nie jest łatwo żartować, gdy kręcisz scenę, w której atakujesz kobietę. Więc fajnie byłoby zagrać coś lżejszego.
"Quarry", czyli "Zamęt", możecie oglądać na Cinemax w soboty o godz. 20:00. Powtórkę 4. odcinka, w którym są świetne sceny z Kurtem, zobaczycie jeszcze dziś o 1:45 w nocy albo na przykład we wtorek o 21:55. Odcinek pojawi się także za chwilę na HBO GO.