Pazurkiem po ekranie #133: Zwyczajne życie plus twist
Marta Wawrzyn
1 października 2016, 22:33
"This Is Us" (Fot. NBC)
W tym tygodniu oglądałam głównie krótkie odcinki, więc to o nich będzie. Polecam "You're The Worst", "The Good Place", a także HBO-wskie "W potrzebie" z psem w roli głównej. Nie zabraknie też paru słów o "This Is Us". Spoilery!
W tym tygodniu oglądałam głównie krótkie odcinki, więc to o nich będzie. Polecam "You're The Worst", "The Good Place", a także HBO-wskie "W potrzebie" z psem w roli głównej. Nie zabraknie też paru słów o "This Is Us". Spoilery!
Współczesne seriale komediowe są tak rewelacyjne, że aż żal oglądać je na komórce na trasie pomiędzy Pruszkowem a Warszawą Centralną (wychodzi akurat nieco ponad 20 minut), ale co zrobić. Dostatek wszelkiego rodzaju zajęć, mniej lub bardziej związanych z serialami, ale niekoniecznie z ich oglądaniem, daje mi się ostro we znaki, więc w tym tygodniu nie zdążyłam zobaczyć prawie niczego, co ma odcinek dłuższy niż pół godziny. I mimo to jest o czym pisać.
Zawodzi mnie troszkę Pamela Adlon i "Better Things", które poza świetną feministyczną pogadanką z okresem w roli głównej nie chce dostarczyć mi niczego, co bym zapamiętała na dłużej. Ale wciąż spotkanie z produkcją FX jest dla mnie jednym z ciekawszych punktów serialowego tygodnia. Pamela jest charyzmatyczną aktorką i interesującą twórczynią, która potrafi w prostej historii zawrzeć mocniejszy przekaz z girl power w roli głównej.
Najnowszy odcinek, w którym Sam o mało nie została główną twarzą pilota dwóch młodych scenarzystów granych przez Danny'ego Pudiego z "Community i Zacha Woodsa z "Doliny Krzemowej" – ależ fajny z nich duet! – miał i świetne momenty, i gorzką wymowę, ale wciąż czegoś mi tutaj zabrakło. Ja już wiem, że telewizja nie najlepiej traktuje kobiety w średnim wieku i że seksizm nie skończył się wraz z końcem ery "Mad Men". Pamela nie odkryła Ameryki, a historia, którą opowiedziała, z jakiegoś powodu nie wydawała mi się aż tak osobista jak to, czym dzieli się z nami Louie. Wydaje mi się, że za tydzień, dwa zupełnie ją zapomnę. Szkoda. Ale oczywiście "Better Things" ma u mnie duży kredyt zaufania, w końcu nie od razu "Louiego" zbudowano.
Rewelacyjny odcinek znowu zaliczyło "You're the Worst", nie wiem, czy wręcz nie najlepszy w historii. Owszem, depresja Gretchen była jak cios obuchem w głowę, ale obserwowanie czegoś, co już widzieliśmy – kolejnego dnia Gretch i Jimmy'ego, zaczynającego się od śniadania Edgara – z punktu widzenia faceta z PTSD, było w stanie to przebić. "Twenty-Two" właściwie nie miało nic wspólnego z komedią, bo pokazało bez cenzury to, co się dzieje w głowie przesympatycznego Edgara, jedynego chyba bohatera "You're the Worst", którego można lubić bez żadnych zastrzeżeń. To było mocne, autentycznie przerażające i tak realistyczne, że od teraz zacznę inaczej patrzeć na Stephena Falka, który osobiście odcinek napisał i wyreżyserował.
Jeżeli tak wygląda świat z punktu widzenia Edgara, to naprawdę mam tylko jedno pytanie: jakim cudem ten człowiek jeszcze nie próbował się zabić? Jak on przetrwał do dziś, dokarmiając dwójkę paskudnych samolubów i właściwie nie mając żadnego życia? Bo tak, to prawda, że gdzieś tam może pojawić się niespodzianka w postaci gazetowej pandy i filmowców-amatorów albo ktoś podobny do ciebie, kto poświęci chwilę na rozmowę, ale cała reszta to koszmar bez żadnych granic.
Jak oglądając "You're the Worst" przez dwa lata, zawsze miałam do obojga głównych bohaterów słabość, tak ten odcinek przyniósł nową perspektywę. Przede wszystkim zrozumiałam jedno: Stephen Falk przedstawia ich jako parę "uroczych pitbuli", ale dobrze wie, kim oni są naprawdę. Dwójką okropnych, samolubnych ludzi, którzy nie zasługują na naleśniki na śniadanie. Jestem ciekawa, jak to się zmieni za tydzień, ale czuję, że ten odcinek zostanie ze mną na jeszcze dłużej niż zeszłoroczna depresja. To było perfekcyjne, przerażająco prawdziwe i zawierało jakże potrzebną sympatyczną nutkę w postaci niemego filmu na końcu. Czapki z głów – "You're the Worst" potrafi być wielkie.
Wielkie potrafi być także "High Maintenance" ("W potrzebie"). Zobaczcie koniecznie 3. odcinek – czyli "Grandpa" – nawet jeśli nie znacie poprzednich. Katja Blichfeld i Ben Sinclair pokazali spalony trawką Nowy Jork z zupełnie nowej perspektywy – psa, który przeżył niezwykłe przygody, miłosne katusze, a nawet popadł w prawdziwie ludzką depresję. Zachwycił mnie inteligentny scenariusz, zachwyciła mnie praca kamery, a także – a może przede wszystkim – czworonożny aktor, który wypadł lepiej niż wielu dwunożnych. Emocje, które ten psiak potrafił zagrać, to coś nieprawdopodobnego!
A poza tym odcinek zawierał Yael Stone – Lornę z "Orange Is the New Black" – w wersji, która była na swój pokręcony sposób szalenie seksowna. Główny bohater, The Guy, tym razem miał wyjątkowo luźny związek z fabułą, która skupiała się na psie i postaci Yael. "High Maintenance" w odcinku "Grandpa" zgrabnie połączyło hipsterski klimat z uniwersalną opowieścią o miłości, życiu, pragnieniu czegoś nowego, w jej centrum umieszczając psa, w którym zachwycające było wszystko, począwszy od obu imion, a skończywszy na umiejętności rytmicznego płakania razem z panem. Bardzo proszę oglądać!
Ciekawa rzecz wydarzyła się w "The Good Place", w którym poznaliśmy niejakiego Jasona Mendozę. Bohater, w którego wciela się Manny Jacinto, ma wszystko co trzeba, żeby zostać naszym nowym Tomem Haverfordem. Jest tak samo uroczy i irytujący jednocześnie, ma tysiąc pomysłów na minutę i silne poczucie, że w końcu uda mu się wybić. Chemia, jaką złapali z Kristen Bell, jest po prostu super – choć pewnie powinnam już się przyzwyczaić, że w serialach Mike'a Schura takie rzeczy są na porządku dziennym.
Poza tym "The Good Place" bardzo sprytnie poczyna sobie z cliffhangerami na koniec każdego odcinka, choć nie wiem, czy to akurat przysporzy mu widzów. Wiadomo, że jest to kolejna komedia, która nie trafi do masowej publiki, nieważne, jak bardzo będzie się starać. Niby jest tu sporo mainstreamowego humoru, ale sam koncept jest na tyle odjechany, że kupi to garstka ludzi. Prawdopodobnie ta sama, która kiedyś zakochała się w "Parks and Recreation". Cliffhangery nie mają więc żadnego znaczenia, ale takie małe głupotki jak The Good Plates, kostium Acidcata czy też zadziwiający pociąg Michaela do szelek – owszem, znaczenie mają. Czekam na zamówienie dla całego sezonu, bo mimo wszystko wierzę, że NBC chce wspierać dobre komedie.
Kolejnym twistem zaskoczyło nas "This Is Us" i tym razem mój zachwyt jest odrobinę mniejszy, ale wciąż wystarczający, bym dalej chciała oglądać raczej ten serial niż "Designated Survivor" czy cokolwiek innego, co ma całe 40 minut, a więc nie nadaje się na krótką podróż z Pruszkowa do centrum stolicy. Bohaterów wciąż lubię, wciąż mnie obchodzi ich życie i wciąż chcę rozplątywać ich losy od lat 80. do dziś. Bo wydaje się, że ta z pozoru bardzo szczęśliwa rodzina miała swoje lepsze i gorsze momenty, a młode pokolenie nie bez powodu ma dziś takie a nie inne problemy ze sobą.
Nie bez powodu to właśnie Randall – który niby był jednym z "trojaczków", ale cały czas odstawał od reszty – był w stanie wybić się, poukładać sobie życie i karierę. I zapewne też nie bez powodu miewa kłopoty ze snem albo wpada na takie pomysły, jak szukanie prawdziwego ojca we własne urodziny. "This Is Us" jest prawdopodobnie jeszcze bardziej skomplikowane niż wyglądało na pierwszy rzut oka i skrywa niejedną mroczniejszą tajemnicą pod słodko-gorzką powierzchnią. Zdecydowanie chcę to dalej rozgryzać i chcę się dalej emocjonować, i niesamowicie mnie cieszy, że NBC poszło za ciosem i zamówiło cały sezon tuż przed emisją 2. odcinka. To jeden z niewielu seriali, które dają nadzieję, że telewizja ogólnodostępna jeszcze ma rację bytu.
I tym optymistycznym akcentem… do następnego!