Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
2 października 2016, 19:02
"Luke Cage" (Fot. Netflix)
W tym tygodniu mamy tylko jeden spektakularny kit: serial Woody'ego Allena. A hity wędrują m.in. do "Luke'a Cage'a", "The Fall", "You're the Worst" i "This Is Us", już po raz drugi z rzędu.
W tym tygodniu mamy tylko jeden spektakularny kit: serial Woody'ego Allena. A hity wędrują m.in. do "Luke'a Cage'a", "The Fall", "You're the Worst" i "This Is Us", już po raz drugi z rzędu.
KIT TYGODNIA: Najsłabszy film Woody'ego Allena, tyle że w odcinkach
W sumie mogliśmy się spodziewać, że serial Woody'ego Allena dziełem wybitnym nie będzie. Nie pamiętam, kiedy on ostatnio stworzył cokolwiek wybitnego. Ale aż tak gigantycznej porażki jednak się nie spodziewałam. "Crisis in Six Scenes", którego cały sezon, składający się z 6 króciutkich odcinków, Amazon wypuścił w ten piątek to właściwie nawet nie jest serial. To około dwóch godzin – jeśli nie liczyć napisów – irytującej, bełkotliwej gadaniny, która nie chce działać i nie działa pod żadnym względem.
Z każdej minuty tego okropnego dzieła wyziera totalna pustka. Źle napisani, karykaturalni bohaterowie ubrani w kostiumy z lat 60. przerzucają się komunałami, które niby przypominają podobne dyskusje w starych filmach Allena, ale tutaj za nic nie chcą spełniać swojej roli. W przerwach między sztucznie brzmiącą gadaniną przechodzą niewiarygodne przemiany – zakochują się, zmieniają światopogląd etc. – i to też za nic nie chce wyglądać wiarygodnie, wciągać ani bawić. "Crisis in Six Scenes" to istna droga przez mękę, zapis twórczego kryzysu Woody'ego Allena, którego nie potrafili uratować nawet dobrzy aktorzy.
Gdyby to skrócić o jedną trzecią, trochę poprzepisywać i nie udawać, że mamy do czynienia z serialem, być może dałoby się z tego zrobić jeden z przyzwoitych, dających się od biedy oglądać filmów tego reżysera. Jako serial to nie działa – i tak już fatalne dialogi niepotrzebnie wydłużono i dopiero w dwóch ostatnich "odcinkach" udało się wprowadzić coś na kształt fabuły. Ale zakończenie specjalnie satysfakcjonujące nie jest, podobnie jak cała historia, która jednym uchem wpada, a drugim wypada.
Żeby oddać sprawiedliwość – "Crisis in Six Scenes" ma zabawne momenty, ma trochę fajnych scen, a i obsada z Elaine May na czele daje radę. To jednak po prostu za mało. Jeśli z trudem wytrzymałam dwie godziny, nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by było, gdyby Allen zrobił "prawdziwy" serial. A jego przytyki pod adresem telewizji, które pewnie by mnie bawiły, gdyby całość była dobra, odebrałam jako wyjątkowo irytujące. Sorry, panie Allenie, ale telewizja teraz produkuje rzeczy tysiąc razy bardziej wartościowe niż którykolwiek z pana ostatnich filmów. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Krwawy epilog "Mad Men" w "The Last Man on Earth"
Premiera 3. sezonu FOX-owego sitcomu nie wypadła jakoś szczególnie okazale, ale za jeden moment niewątpliwie należy jej się hit. Mowa oczywiście o króciutkim gościnnym występie Jona Hamma, który wcielił się w niejakiego Darrella, tylko po to żeby zostać zastrzelonym przez… January Jones! Widok Melissy ze strzelbą już pod koniec zeszłego sezonu przywołał wspomnienia Betty Draper, więc kto wie, być może twórcy zainspirowani właśnie tymi porównaniami postanowili pociągnąć dowcip dalej.
Jeśli tak, to gratuluję pomysłowości, bo przyznaję, że widok dobrze znanej twarzy, która wyłoniła się spod maski, sprawił, że przez dłuższą chwilę nie mogłem przestać się śmiać. Kto by się spodziewał, że kiedykolwiek dostaniemy tak przewrotny, prześmiewczy, ale też symboliczny epilog do "Mad Man"? Więcej takich niespodzianek poproszę! [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "This Is Us" zaskakuje publikę po raz drugi
Drugi odcinek, znów twist, znów wszyscy o serialu mówią. Nie pamiętam, kiedy ostatnio produkcja telewizji ogólnodostępnej miała tak dobry start jak "This Is Us". Nie zawodzi oglądalność, nie zawodzi scenariusz, nie zawodzą aktorzy. Cały sezon już jest zamówiony. Nic tylko oglądać, nie martwiąc się, co to będzie.
"The Big Three" dostaje hit nawet nie tyle za twist końcowy – który aż tak piorunującego wrażenia jak ten z pilota na mnie nie zrobił – co po prostu za to, że właśnie udowodniło, jak wielki ten skromny serial ma potencjał. Bohaterowie, którzy po pilocie siłą rzeczy wydawali się nieco jednowymiarowi, zostali pogłębieni i pokazali nowe oblicza. Zobaczyliśmy, że to, co na pozór wyglądało jak najszczęśliwsze na świecie życie rodzinne, było wielkim bałaganem.
Randall jako jedyny z trójki rodzeństwa wybił się i wszystko sobie poukładał, bo od zawsze musiał udowadniać, że nie jest gorszy. Kevin i Kate w wieku 36 lat są strasznie pogubieni, również nie bez powodu. A tego, co się dzieje teraz z Jackiem, wspaniałym tatą, który przygarnął kiedyś porzuconego noworodka, możemy się tylko domyślać. Totalny życiowy bałagan, dużo prawdziwych emocji i tysiąc powodów, żeby chcieć to oglądać dalej. Właśnie tak to się robi! [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Jatka z pomysłem, czyli "Zamęt" w wysokiej formie
4. odcinek "Zamętu" ("Seldom Realized") zasługuje na hit już za samą scenę brutalnej strzelaniny w motelu, w której główną rolę odegrał nasz niedawny rozmówca, czyli Kurt Yaeger (wcielający się w Suggsa), ale sprowadzanie serialu Cinemax tylko do scen akcji byłoby bardzo niesprawiedliwe. Bo ta historia oferuje znacznie więcej, na czele z przenikliwym spojrzeniem na wypełniony przemocą świat, którego bohaterowie mimowolnie stali się częścią.
Nie było przecież przypadku w tym, że ukrywającym się Macowi (Logan Marshall-Green) i Joni (Jodi Balfour) przez cały czas towarzyszyła telewizyjna relacja z Monachium, gdzie palestyńscy terroryści wzięli za zakładników 11 izraelskich olimpijczyków. Twórcy "Zamętu" tym prostym chwytem pokazali, że historia, jaką opowiadają, nie jest oderwana od rzeczywistości, choć mogłaby za taką uchodzić. Wręcz przeciwnie, z każdym odcinkiem staje się ona coraz bardziej realistyczna. Nasi bohaterowie nie są bezpiecznie oddzieleni od chorego świata ekranem telewizora. Brutalna rzeczywistość dosłownie puka do ich drzwi i jedyne, co można zrobić, to się jej wspólnie przeciwstawić. Wygląda na to, że po wydarzeniach z motelu o tę jedność będzie wreszcie łatwiej. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "You're the Worst" znowu przekracza granice komedii
"You're the Worst" po raz pierwszy naprawdę zaskoczyło widzów rok temu, zabierając nas do wnętrza świata osoby cierpiącej na depresję. Nie sądziłam, że jest w stanie odpalić coś jeszcze mocniejszego – a jednak może. Odcinek "Twenty-Two" to od początku do końca koszmar dziejący się w głowie Edgara, zmagającego się ze stresem pourazowym. Czyli czymś, o czym wszyscy słyszeliśmy, ale nie wiemy tak naprawdę co to. "You're the Worst" nas właśnie o tym uświadomiło w sposób, którego nie zapomnimy nigdy.
Oglądało mi się to naprawdę trudno, Jimmy i Gretchen wydawali mi się przez te dwadzieścia kilka minut wyjątkowo paskudnymi kreaturami, a najbardziej byłam zdziwiona, że twórca serialu, Stephen Falk, potrafi ich pokazać z takiej strony. Zwykle podchodzi do nich przecież z sympatią. Tym razem żadnej sympatii nie było, patrzyliśmy na dwójkę okrutnych szkolnych łobuzów, którzy dręczyli najsympatyczniejszego dzieciaka w szkole.
Podróż do głowy Edgara i pokazanie czegoś, co już widzieliśmy, z jego perspektywy zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Ale zadziwiające było też to, jak wiele absurdu, surrealizmu i pomysłowych drobiazgów udało się umieścić w tej historii. Oglądając "Twenty-Two", kompletnie nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się za kolejnym rogiem, a wdzięczne zakończenie sprawia, że do teraz się uśmiecham na myśl o Edgarze. Nie mam natomiast pojęcia, jak za tydzień spojrzę na dwójkę głównych bohaterów, w kierunku których po takiej zmianie perspektywy mam ochotę tylko krzyknąć: dorośnijcie wreszcie! [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "The Good Place" ma swojego Toma Haverforda
Przez osobę twórcy – Mike'a Schura – nie da się uniknąć porównań między "The Good Place", a jego najsłynniejszym dziełem, czyli "Parks and Recreation". W tym tygodniu doszedł kolejny powód, któremu na imię Jianyu. A właściwie to Jason, Jason Mendoza. Do tej pory milczący bohater, grany przez Manny'ego Jacinto, od początku wydawał się skrywać jakąś tajemnicę, ale trzeba przyznać, że i tak udało się nas porządnie zaskoczyć.
Bo fakt, że trzymający śluby milczenia mnich okaże się tak naprawdę niezbyt lotnym DJ-em z Jacksonville, to nie jest coś, czego mogliśmy się spodziewać. "The Good Place" to jednak na tyle zwariowany serial, że ten zwrot akcji pasuje tu jak ulał, a sam Jason zapowiada się na kogoś, kto wprowadzi do tego świata jeszcze więcej pozytywnego szaleństwa. Porównania do znanego z "Parków" Toma Haverforda nasuwają się same – obydwaj są nieco irytujący i wpatrzeni w siebie, ale też w obu wyraźnie jest coś więcej, choć trzeba sporo wytrwałości, by to dostrzec. Czy Jason podąży ścieżką uwielbianego przez fanów Toma, dopiero się przekonamy, ale obrany kierunek wydaje się obiecujący. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Gillian Anderson powraca jako Stella Gibson
"The Fall" w premierze 3. sezonu zamieniło się dramat medyczny, co pewnie nie wszystkim się spodobało. Ja jestem na "tak", ale przede wszystkim zachwyciła mnie Gillian Anderson. Jej występ w nowym sezonie "Z Archiwum X" wypadł tak przeciętnie, że aż chyba zapomniałam, jak wspaniałą potrafi być aktorką.
Tym razem w pamięć zapadną mi liczne drobiazgi, począwszy od jej zmęczonej, zapłakanej twarzy w karetce, poprzez zakrwawione ręce w szpitalu, aż po scenę z det. Andersonem, niezwykłą rozmowę z mężem Rose i końcówkę, jakiej nie zobaczymy w pierwszym lepszym serialu. Otwarcie 3. sezonu "The Fall" to wielki odcinek Gillian Anderson, która – po części pewnie przez to, że Jamie Dornan był uziemiony – miała więcej okazji niż zwykle, by pokazać, jak skomplikowaną gra postać.
Od zewnątrz Stella to istna królowa śniegu, kobieta chłodna, opanowana i momentami bezwzględna. W środku to ciepła, pełna empatii osoba, której inteligencja emocjonalna potrafi wręcz zadziwić. Nie wiem, jak Gillian udaje się to pogodzić, ale wiem, że mogłabym na nią patrzeć bez końca. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Luke Cage – nowy superbohater w netfliksowym mieście
Nie wiem, ile odcinków "Luke'a Cage'a" zdążyliście już obejrzeć (netfliksowe problemy techniczne nie ułatwiały sprawy), ale jeśli ciągle nie jesteście przekonani, czy warto bliżej zapoznać się z kolejnym marvelowskim superherosem, to zachęcam Was do tego jeszcze raz. Bo Netflix znów zrobił coś innego.
"Luke Cage" właściwie w niczym nie przypomina tego, czego spodziewalibyśmy się po komiksowej ekranizacji. Nie ma tu zbyt szybkiej akcji, nie ma prostych, jednowymiarowych charakterów, nie ma orgii efektów specjalnych. Jest za to niejednoznaczny bohater z problemami, jest niesamowicie klimatyczny Harlem i tłum postaci, o których chciałoby się dowiedzieć coś więcej.
To serial, który zapewne wielu nie przypadnie do gustu, bo zostanie uznany za zwyczajnie nudny, ale sam fakt, że w marvelowskim świecie jest miejsce na takie opowieści, zasługuje na uwagę. A jestem przekonany, że im głębiej dacie się wciągnąć tej historii, tym trudniej będzie Was od niej oderwać. Bo "Luke Cage" to rozrywka na naprawdę wysokim poziomie, prezentująca całkiem inne oblicze komiksowego uniwersum niż do tej pory. Nawet jeśli to zupełnie nie jest Wasza bajka, w tym przypadku możecie zaryzykować – a nuż Harlem pochłonie Was bez reszty?
[Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Pieskie życie w Nowym Jorku w "High Maintenance"
Moim największym aktorskim odkryciem tego tygodnia jest pies o imieniu Bowdie, który w najnowszym odcinku "High Maintenance" wciela się w niejakiego Gatsby'ego. Nie mam pojęcia, jak ten zwierzak był w stanie zagrać aż tyle różnych emocji, ale jestem pod wielkim wrażeniem. Kiedy się zakochał, był bardziej wiarygodny niż bohaterowie serialu Woody'ego Allena, kiedy płakał razem ze swoim panem, miałam ochotę do nich dołączyć, a kiedy wyrwał się na wolność, sama nieomal poczułam wiatr we włosach.
"Grandpa" to zdecydowanie najbardziej udany odcinek "High Maintenance" – serialu o spalonym trawką Nowym Jorku – który działa właśnie dlatego, że pokazuje nam nietypową perspektywę. Oglądamy bowiem ludzki świat z punktu widzenia psa, a serial nie tylko sprytnie wchodzi w jego psychikę, ale też pokazuje wszystko z jego "wysokości". Mała rzecz, a cieszy.
Nie mniej ucieszył mnie występ Yael Stone – Lorny z "Orange Is the New Black" – która była tutaj niesamowicie wyluzowana, odjechana i najbardziej seksowna na świecie. Zwłaszcza w ostatniej scenie.
"High Maintenance" to ogólnie całkiem udany serial, ale dopiero "Granpa" pokazuje, że może być czymś więcej. Ten odcinek to wdzięczna opowieść o miłości, samotności, zagubieniu w wielkim mieście. Bardziej ludzka niż psia – i pomimo całego swojego uroku mająca wyraźnie gorzki posmak. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Niespodziewany gość w "Atlancie"
Serial Donalda Glovera trzyma bardzo wysoki poziom od samego początku, ale w tym tygodniu wzbudził sporą sensację, wprowadzając do scenariusza samego… Justina Biebera. Ale bez obaw, idol nastolatek nie pojawił się we własnej osobie. Został za to bardzo inteligentnie sparodiowany, a przy okazji oberwało się całemu przemysłowi rozrywkowemu.
Tutejszy Bieber różni się bowiem od tego prawdziwego tylko jednym – kolorem skóry. Cała reszta wydaje się idealnie, choć rzecz jasna w przerysowany sposób, odzwierciedlać rzeczywistość, w której tłumy dostają dzikiej gorączki na widok kanadyjskiego gwiazdora. Wcielający się w jego tutejszą wersję Austin Crute jest na tyle autentyczny, że skóra cierpnie na sam jego widok, a kolejne idiotyczne zachowania tylko to potwierdzają.
"Atlanta" nie tonie jednak w prostych żartach, ale w kapitalny sposób wykorzystuje sytuację, by wyśmiać schematyczność i prostotę współczesnego show-biznesu, w której każdy powinien wypełniać swoją, dokładnie zaplanowaną, stereotypową rolę. Jednocześnie śmieszne, smutne i prawdziwe, czyli tak jak na pierwszorzędną komedię przystało. [Mateusz Piesowicz]