Nie taki zwykły idiota. Rozmawiamy z Bruce'em Campbellem, czyli legendarnym Ashem Williamsem
Mateusz Piesowicz
2 października 2016, 22:33
"Ash kontra martwe zło" (Fot. Starz)
Już jutro na HBO GO premiera 2. sezonu serialu "Ash kontra martwe zło". Z tej okazji porozmawialiśmy o Ashu, jego osiągnięciach i trudach pracy na planie z gwiazdą produkcji, Bruce'em Campbellem.
Już jutro na HBO GO premiera 2. sezonu serialu "Ash kontra martwe zło". Z tej okazji porozmawialiśmy o Ashu, jego osiągnięciach i trudach pracy na planie z gwiazdą produkcji, Bruce'em Campbellem.
Grasz Asha od 38 lat [w 1978 roku pojawiła się krótkometrażówka "Within the Woods" – pierwowzór "Martwego zła"], nie zdążyłeś się już znudzić tą postacią?
Ani trochę, to mój ulubiony bohater. A granie go przez tak długi czas pozwoliło mi poznać go na tyle różnych sposobów, że stawał się coraz bardziej interesujący. Więc właściwie jest dokładnie odwrotnie – im dłużej go znam, tym bardziej mnie fascynuje. Na początku w ogóle niewiele o nim wiedzieliśmy, to była dwuwymiarowa postać. Z biegiem lat dowiadywaliśmy się coraz więcej, a on zyskiwał coraz to wyraźniejsze oblicze. Dziś to już w pełni trójwymiarowy bohater.
A nie wydaje Ci się, że ten nowy wymiar pozbawił go sporej części jego specyficznego uroku?
Nie, Ash zawsze był i będzie kompletnym idiotą, przynajmniej mam taką nadzieję. Ale zawsze można było w nim dostrzec więcej człowieczeństwa, gdy ryzykował życiem i kończynami, by ratować kogoś innego niż samego siebie. Teraz powoli przeistacza się w prawdziwego bohatera, ale takiego z wieloma wadami. Mimo wszystko myślę, że jest już lepszym człowiekiem niż kiedyś, a o to przecież chodzi. W dodatku, pomimo swojej głupoty, to koleś, który znalazł się w "Necronomiconie", a to musi o czymś świadczyć! Więc myślę, że można spokojnie powiedzieć, że Ash to ktoś więcej niż zwyczajny idiota – to idiota, który stoi przed wielkim wyzwaniem.
Myślisz, że właśnie to sprawia, że jest tak uwielbiany przez publikę?
Myślę, że sekretem popularności Asha jest to, że on nie ma żadnych sekretów. To zwyczajny facet z sąsiedztwa. Nie ma żadnych specjalnych umiejętności – nie potrafi latać czy widzieć przez ściany. To nie jest superbohater. Sądzę, że dzięki temu widzom łatwiej się z nim utożsamiać. Ten facet ma mnóstwo wad, co czyni go prawdziwym. Oglądamy normalnego gościa, który stara się uratować świat.
Skoro znasz Asha tak dobrze, to przypuszczam, że nie musiałeś przypominać sobie swoich poprzednich występów, by ponownie wcielić się w niego w serialu?
Absolutnie nie. Sprawę ułatwił jeszcze fakt, że Sam Raimi osobiście reżyserował pierwszy odcinek "Ash kontra martwe zło" i przypomniał wszystkim, jak powinniśmy to robić. Zresztą Sam ciągle ogląda wszystkie odcinki i angażuje się na tyle, na ile pozwalają mu na to inne projekty. Jeśli natomiast chodzi o przeszłość Asha, to w 2. sezonie serialu zobaczymy, że on naprawdę żałuje niektórych rzeczy i będzie chciał je naprawić. Poznamy jego inną stronę – dowiemy się, co go smuci i dręczy. Przyjdzie mu się zmierzyć z dosłownymi demonami z własnej przeszłości. Niesamowicie było wrócić do tego okresu, a jednocześnie odkryć w nim coś zupełnie nowego. To piękno telewizji.
Właśnie, porozmawiajmy o przeszłości, bo w nowym sezonie odegra ona dużą rolę. Pojawi się m.in. ojciec Asha, a zdaje się, że w tym przypadku nie ma mowy o ojcowskiej miłości.
Ich relacja jest bardzo zła, a zrobi się jeszcze gorsza. Bo gdy trzymali się od siebie z daleka, jeszcze jakoś dawali radę, ale ponowne spotkanie rozbudzi złe wspomnienia. Tym bardziej, że działalność Asha miała negatywny wpływ na życie jego ojca, co ten ma mu za złe – wszystkie pretensje zostaną wyciągnięte na wierzch. A mogę jeszcze zdradzić, że w konflikt będzie też zamieszana kobieta, więc mieliśmy wielkie szczęście, że udało nam się sprowadzić do serialu Lee Majorsa, który idealnie pasuje do roli kobieciarza, a przy tym ma ogromne poczucie humoru [Lee Majors to legendarny amerykański aktor telewizyjny, znany głównie z ról w serialach "The Big Valley", "The Six Million Dollar Man" i "The Fall Guy" z lat 60., 70. i 80. – przyp. M.].
Jak udało wam się przekonać kogoś takiego jak Lee Majors do występu w tak szalonym serialu?
Zapytaliśmy najpierw, niemal błagalnie, czy byłby w ogóle zainteresowany. Zgodził się obejrzeć 1. sezon, ale horror to w ogóle nie był jego gatunek. Okazało się jednak, że "Ash kontra martwe zło" kupiło go dzięki swojemu humorowi – mówił, że nie mógł przestać się śmiać i dlatego zgodził się wystąpić.
Pomówmy o nowym sezonie. Wydaje się, że w porównaniu z pierwszym jeszcze bardziej podnieśliście poprzeczkę, jeśli chodzi o brutalność i ekstremalne sceny – nie mieliście z tym żadnych problemów?
Starz [producent serialu – przyp. M.] było bardzo wyrozumiałym partnerem. Od samego początku zależało nam na znalezieniu takiej stacji, która pozwoli nam na pełną swobodę, czy to w użyciu pewnych słów, czy w pokazaniu rzeczy, których inne seriale nawet kijem by nie tknęły. W telewizji mnóstwo rzeczy jest zakazanych, wiec gdyby "Ash kontra martwe zło" wylądowało gdzieś indziej, to zostałoby pocięte na drobniutkie kawałki. Starz umożliwiło nam podejście, w którym nie mieliśmy żadnych ograniczeń, a my odwdzięczamy się, robiąc jak najlepszy serial i mając wsparcie naszych niesamowicie oddanych fanów.
Ci jednak musieli się zmienić na przestrzeni lat. Dostrzegasz różnice pomiędzy widownią sprzed 20-30 lat, a tą dzisiejszą?
Powiedziałbym, że niewiele się różnią. Tu chodzi o podejście do serialu, ale dotyczyć może równie dobrze fanów każdego innego gatunku. Rzecz w tym, że nasi widzowie mogą się bardzo mocno utożsamiać z Ashem, pośrednio przeżywać jego przygody razem z nim. A że ten jest taki zwyczajny, to nawiązanie więzi z nim przychodzi bardzo łatwo.
Ash wyraźnie się wścieka na fakt, że nie robi się coraz młodszy. Tobie też zaczyna to doskwierać?
Cóż, jako aktor mam tę możliwość, że mogę spojrzeć wstecz i obejrzeć siebie sprzed kilkudziesięciu lat, gdy byłem u szczytu formy. To jednocześnie błogosławieństwo i przekleństwo, bo przypomina mi o rzeczywistości, w której coraz częściej coś mnie boli, zapamiętywanie dialogów nie idzie już tak łatwo, czasem wysiadają mi plecy. Więc tak, rozumiem Asha, że się wścieka, bo nigdy nie jest fajnie, gdy coś uświadamia ci, że nie będziesz żył wiecznie.
Masz jakąś tajemniczą receptę na zachowanie formy? Bo na ekranie wyglądasz rewelacyjnie.
Rozciąganie. Tylko to. Czasem nieco z tym przesadzam, bo w zeszłym roku naciągnąłem ścięgno w kolanie i co? Oczywiście przez dwa ostatnie tygodnie na planie kręciliśmy tylko i wyłącznie sceny walki. "Ash kontra martwe zło" jest ogromnie wyczerpujący fizycznie, ale tego wymaga ten serial. Mieliśmy na przykład taką scenę, gdzie Asha potrąca jego własny samochód. Powiedziałem, że w takim razie muszę przeturlać się po masce i wylądować na szybie. Ale gdy zrobiliśmy to z jednego ujęcia kamery, trzeba było wszystko powtórzyć z czterech innych. To są rzeczy, których nie da się obejść – jedyne, co mogę zrobić, to zafundować sobie intensywną rehabilitację między sezonami.
Porozmawiajmy o pewnej scenie z 2. odcinka nowego sezonu, oczywiście bez spoilerów, wszyscy będą wiedzieć, o co chodzi, gdy ją zobaczą. Jest naprawdę mocna!
Na pomysł wpadł bodajże Ivan Raimi, a potem rozwijaliśmy go wspólnie. To było absolutne szaleństwo. Ale początkowo wcale tak nie wyglądało. Po prostu ciągle coś dodawaliśmy, na zasadzie "Zróbmy jeszcze to!". Oczywiście w praktyce było to bardzo trudne do wykonania i sporo się namęczyliśmy, ale fakt, że o tym wspominasz, udowadnia, że nam się udało. Widzowie powinni być zadowoleni.
Na pewno będą. Ale tego samego chyba nie można powiedzieć o Tobie. Nie miałeś czasem ochoty krzyknąć: "O nie, tego na pewno nie zrobię!"?
Myślę, że mógłbym to zrobić, w końcu jestem też producentem serialu. Ale zawsze staram się patrzeć na wszystko z perspektywy widzów – co oni chcieliby zobaczyć? I odpowiedź brzmi: coś szalonego. Więc czasem trzeba się poświęcić i pozwolić, by wepchnęli ci głowę we wnętrzności umarlaka. Grając Asha, musisz być gotowy na takie rzeczy. Ale pozostali aktorzy wcale nie mieli lżej. Lucy Lawless miała ogromny problem z jakimś obrzydliwym, kleistym "glutem", którym spryskał ją jeden z potworów. Mówiła, że to było znacznie gorsze niż krew. A skoro już przy krwi jesteśmy, to Dana DeLorenzo została oblana 15 litrami tylko na potrzeby jednego ujęcia. Mamy więc nadzieję, że widzowie będą się dobrze bawić, bo dla nas, wbrew pozorom, wcale nie było to takie zabawne.
Na koniec mam jeszcze pytanie do Asha.
Dawaj.
Co Ci się w życiu udało najbardziej?
Zaliczyłem mnóstwo panienek.
A nie czujesz, że masz jakieś życiowe osiągnięcia?
Pewnego razu odprowadziłem pijaną laskę do domu i nie próbowałem się z nią przespać. Myślę, że to było całkiem szlachetne.