Nowy wspaniały świat. Recenzujemy 2. odcinek "Westworld"
Marta Wawrzyn
10 października 2016, 21:12
"Westworld" (Fot. HBO)
"To nowy świat i w tym świecie możesz być, kim, k…, chcesz" – powtarza Thandie Newton w 2. odcinku "Westworld". I rzeczywiście coś w tym jest, przynajmniej dopóki mówimy o gościach przybywających do parku na wakacje swojego życia. Spoilery!
"To nowy świat i w tym świecie możesz być, kim, k…, chcesz" – powtarza Thandie Newton w 2. odcinku "Westworld". I rzeczywiście coś w tym jest, przynajmniej dopóki mówimy o gościach przybywających do parku na wakacje swojego życia. Spoilery!
Pierwszy odcinek "Westworld" stanowił wprowadzenie do nowego, rozbudowanego świata, którego zakamarki będziemy poznawać tej jesieni w HBO. Był olśniewający, ogromny, pełen filmowych ujęć i zawierał to wszystko, czego oczekujemy od pilota – sprawnie napisany wstęp do telewizyjnej historii, która ma rozpalać wyobraźnię widzów przez najbliższych kilka lat. Drugi odcinek, "Chestnut", to już wyższa szkoła jazdy. Jonathan Nolan i Lisa Joy rozbudowują swój koncept o kolejne elementy, wprowadzają nowe postacie, pogłębiają wątki zarysowane przed tygodniem i serwują przynajmniej kilka wskazówek, mówiących, że to dopiero początek zabawy i że za tym wszystkim stoi coś więcej.
Z grubsza odcinek podzielić można na trzy główne wątki: historię Logana (Ben Barnes) i Williama (Jimmi Simpson), dwóch przybyszów, którzy mają zupełnie inne pojęcie dobrej rozrywki; zakulisowe opowieści o dr. Fordzie, jego współpracownikach i wizji parku, a także historię Maeve (Thandie Newton), pięknej burdelmamy, którą zaprogramowano tak, aby była w stanie wabić klientów także inteligentną rozmową. A w tle mamy kolejne szaleństwa Mężczyzny w Czerni (Ed Harris), jeszcze jedną okropną śmierć biednego Teddy'ego czy też cytat "gwałtownych uciech i koniec gwałtowny", padający tym razem z ust Dolores, niedługo po tym jak zabiła najważniejszą serialową muchę od czasów "Breaking Bad".
Jeśli widzieliście film Michaela Crichtona, wiecie, jak funkcjonuje Westworld, jeśli nie, to właśnie ten odcinek pokazał bardzo dokładnie, skąd w parku biorą się przybysze. Futurystyczny pociąg, piękna androidka w przebieralni, morze whisky i obietnica zaspokojenia wszystkich możliwych pragnień – to są rzeczywiście luksusowe wakacje, co HBO w 2016 roku niewątpliwie jest w stanie oddać lepiej niż film z 1973 roku (który oczywiście wciąż wypada doceniać za genialny koncept). Nieprzypadkowo patrzymy na park oczami Williama, dla którego to wszystko jest nowe i którego zamiary różnią się od tego, czego oczekuje po tym miejscu większość przybyszów. Facet budzi od pierwszej chwili sympatię, co go wyróżnia na tle innych bohaterów – pośród ludzi właściwie tylko on jest ludzki. Za to jego kumpel, dla którego to wszystko to tylko "rewolwery i cycki" – co go łączy z niektórymi recenzentami – oczywiście okazuje się być bohaterem sceny orgii, pokazanej wcześniej w zwiastunie.
I ta orgia, i sceny mordowania gospodarzy parku, i to, co wyprawia Mężczyzna w Czerni, są ostatecznymi dowodami, że w Westworldzie rzeczywiście możesz robić, co tylko chcesz – jeśli jesteś gościem i za to zapłaciłeś. Tylko od ciebie zależy, jak daleko się posuniesz i czy przy okazji zgubisz swoje człowieczeństwo. Możesz robić wszystko, a ponieważ broń zaprojektowana jest tak, że nie da się przy jej pomocy zabić drugiego gościa parku – czyli po prostu drugiego człowieka – teoretycznie nie ma niebezpieczeństwa, iż sprawy wymkną się spod kontroli.
Nieustający horror przeżywają tylko gospodarze parku, ale na szczęście ich wspomnienia są resetowane każdego dnia. Nawet teraz, kiedy niektóre roboty ewidentnie zaczęły zdradzać symptomy "choroby", szefostwo parku wydaje się nie widzieć rozmiarów zbliżającej się tragedii. Kiedy młoda pani naukowiec Elsie Hughes (Shannon Woodward) pyta retorycznie kolegę, czy wyobraża sobie, co by było, gdyby ci biedni sk… odkryli, co goście z nimi robią, w jej głosie jest duma, cynizm, samozadowolenie – wszystko oprócz strachu.
Motywacje przyświecające osobom kierującym parkiem niewątpliwie będą jeszcze przedmiotem długich debat. Ile osób, tyle różnych postaw i tyle różnic w oczekiwaniach. Na razie można tylko powiedzieć, że z gąszczu rozmaitych postaci, które tym wszystkim sterują, wyłoniła się grupa interesujących charakterów. Należy do niej Elsie, a także Theresa (Sidse Babett Knudsen, czyli pani premier z "Borgen), dr Bernard (Jeffrey Wright) czy też Lee Sizemore (Simon Quarterman), brytyjski scenarzysta, który ma w głowie tysiąc pomysłów na to, jak uczynić krwawą łaźnię jeszcze bardziej ekscytującą. Wyjątkowo irytujący facet, ale zwróćcie uwagę, jak świetnie zagrany! Nie miał przecież tak wielu scen, a jednak zapadł od razu w pamięć. W kolejnych odcinkach dostaniecie dowody na to, że to samo można powiedzieć właściwie o każdym z pracowników parku.
Ale przede wszystkim Westworld to dr Robert Ford i grający go Anthony Hopkins. To on sprawia, że to miejsce jest czymś więcej niż tylko sposobem na zaspokojenie najbardziej mrocznych pragnień – i to on sprawia, że serial HBO jest czymś więcej niż tylko zrealizowanym z rozmachem blockbusterem miksującym seks, przemoc i motywy science fiction. Sposób, w jaki Hopkins buduje tę postać, usprawiedliwia rzucane od niechcenia cytaty z Szekspira czy rozmowy o filozofii. Nie brzmią one pretensjonalnie ani nienaturalnie, bo dr Ford wygląda na intelektualistę, człowieka oczytanego i pełnego życiowej mądrości. Jest też na swój sposób idealistą, który jednak zdaje sobie sprawę, że jeśli bawimy się w Boga, musimy zawrzeć bliższą znajomość z diabłem (co na piśmie prezentuje się jak frazes, ale posłuchajcie, jak mówi to Anthony Hopkins!). Jest kimś pomiędzy Waltem Disneyem a Frankensteinem, człowiekiem, którego da się podziwiać i którego trzeba się bać.
Wszystkie sceny, w których pojawia się dr Ford, to czyste złoto – Hopkins jest magnetyczny, niezależnie od tego, czy jego bohater cytuje poetów bądź filozofów, czy też zajmuje się dużo bardziej przyziemnymi sprawami, jak przepychanka z groteskowym facetem o nazwisku Sizemore. Ale w odcinku "Chestnut" dostaliśmy coś więcej – coś, co sprawiło, że w internetach zawrzało. Dr Ford, który zna Westworld lepiej niż ktokolwiek, udał się prywatną windą do miejsca, które wyraźnie oddalone jest od serca parku. Powinno być tam kompletnie pusto, a jednak pojawia się mały chłopiec, który zaczyna opowiadać, jak mu się nudzi na tych wakacjach. Sposób, w jaki obaj postrzegają rzeczywistość, a także to, co obaj mówią o sobie, prowadzi do pytania: czy ten dzieciak to młodsza wersja Forda? Robot, którego doktor stworzył na własne podobieństwo?
I na tym nie koniec. Ojciec Westworldu, magik, dla którego nic nie jest magią, znalazł się w charakterystycznym miejscu, gdzie stoi krzyż, w nieprzypadkowym momencie, bo tuż po tym jak oznajmił Sizemore'owi, że pracuje nad czymś bardziej oryginalnym i skomplikowanym. Wśród widzów, którzy znają film Crichtona, narodziła się teoria – niebezpodstawna zresztą – że HBO będzie chciało wprowadzić dwa pozostałe parki z filmu, średniowieczny i starożytny. Krzyż, w połączeniu z tajemniczą wypowiedzią Forda, ma stanowić dowód, że średniowieczny park prędzej czy później może pojawić się w serialu.
To, że serialowy świat nie kończy się na Westworldzie, wiemy od jeszcze jednego bohatera. Mężczyzna w Czerni, który nam zdradził, że przyjeżdża tutaj już od trzydziestu lat – swoją drogą, Jonathan Nolan i Lisa Joy świetnie zmienili tę postać, zachowując to co najważniejsze z filmowego łotra, granego przez Yula Brynnera – nie morduje gospodarzy parku bez powodu. Morduje ich w konkretnym celu – aby dowiedzieć się, jak dostać się do labiryntu, stanowiącego w jego mniemaniu wejście na najgłębszy poziom tej gry. A co takiego znajduje się na najgłębszym poziomie? Możliwe, że jakieś tajne przejścia pomiędzy trzema różnymi światami.
"Westworld" jest prawdopodobnie jeszcze bardziej skomplikowany niż myślimy, a przy tym potrafi dobrze opowiadać mniejsze, bardziej "ludzkie" historie (tyle że tu ich bohaterami są androidy, ludzie w przeważającej większości są nieludzcy). Tydzień temu błyszczała Evan Rachel Wood w roli Dolores, dziewczęcia, zaprogramowanego tak, by nie zabiło nawet muchy, i Louis Herthum jako jej ojciec, robot, który zaczął się psuć jako pierwszy. Odcinek drugi należał za to do Thandie Newton, która na wiele różnych sposobów nas poinformowała, że to nowy świat, gdzie możemy być, kim, k…, chcemy. A to bardziej sexy, a to z nutką agresji – wystarczy zaprogramować odpowiednie emocje, Thandie Newton to zrobi.
Maeve została zaprojektowana jako burdelmama, która kusi klientów, bo jest piękna, dowcipna i można w niej odnaleźć coś głębszego – koszmary wrzucone do jej głowy przez programistów. "Chestnut" dobitnie jednak pokazał, że te jej traumy to coś więcej. Podobnie jak Abernathy, Maeve zaczyna kojarzyć wydarzenia ze swojej przeszłości i uświadamiać sobie, że jej prawdziwa historia nie jest tożsama z bajką wciskaną podpitym klientom. Bo w poprzednim "wcieleniu" najwyraźniej była matką mieszkającą w domku na pograniczu. Nie bez przyczyny to właśnie jej przytrafia się nocna przygoda w laboratorium i nie bez przyczyny to właśnie ona widzi, co się dzieje nocą z mieszkańcami Westworldu zabitymi w ciągu dnia. Teraz to na jej przykładzie widzimy, co się dzieje, kiedy w stu procentach inscenizowana rozrywka ze sztuczną inteligencją w roli głównej zaczyna wymykać się spod kontroli. Choć na razie to oczywiście drobne dysfunkcje, prawdziwa zabawa dopiero się zacznie.
Koncept Westworldu jako miejsca, w którym ludzie mogą być, kim tylko chcą, i w efekcie rezygnują z bycia ludźmi, to oczywiście w popkulturze nic nowego – podobnie jak niczym nowym nie jest pomysł, by sztuczna inteligencja zwróciła się przeciwko swojemu stwórcy i zarazem oprawcy. Różnica jest taka, że tu mamy serial telewizyjny, a więc formę wyrazu, która z definicji pozwala bardziej zagłębić się psychikę postaci niż film. "Westworld" przedstawił nam grupę bohaterów, którzy mają swój charakter i którzy skonstruowani są tak, aby ich losy nas obchodziły, niezależnie od tego, czy są ludźmi, czy nimi nie są. Ich perspektywa, ich przeżycia, ich koszmary mają nas wciągać, budzić emocje i prowokować do dyskusji, przynajmniej w takim stopniu, w jakim jest to w stanie uczynić serial telewizyjny.
A poza tym pamiętajcie, że koniec końców to tylko gra – inteligentna, perfekcyjnie zrobiona rozrywka totalna, w której wszystko jest na najwyższym poziomie. "Westworld" nie udaje, że jest niezwykle skomplikowanym traktatem filozoficznym, ale to też zdecydowanie coś więcej niż "rewolwery i cycki". I drugi odcinek powinien to udowodnić wszystkim niedowiarkom, którzy myśleli, że pilot był najlepszym, co serial ma do zaoferowania. Nowa produkcja HBO to dużo, dużo więcej niż przemoc, seks i cytaty z Szekspira – o czym po raz kolejny przekonacie się za tydzień.