Przyszłość tuż za rogiem. Recenzujemy znakomity finał 3. sezonu "Halt and Catch Fire"
Marta Wawrzyn
16 października 2016, 17:32
"Halt and Catch Fire" (Fot. AMC)
"Halt and Catch Fire" zawsze miało ambicje, ale jeszcze nigdy nie było naprawdę wielkie. Aż do 3. sezonu, który okazał się jedną z najlepszych przygód, jakie telewizja miała dla nas w tym roku. Spoilery z finału!
"Halt and Catch Fire" zawsze miało ambicje, ale jeszcze nigdy nie było naprawdę wielkie. Aż do 3. sezonu, który okazał się jedną z najlepszych przygód, jakie telewizja miała dla nas w tym roku. Spoilery z finału!
Poprzednie dwa sezony "Halt and Catch Fire" wypełniały wszelkiego rodzaju zmagania – i mam tu na myśli nie tyle bohaterów, którzy raz po raz przekonywali się, jak niełatwą drogę obrali, ile scenarzystów, nie do końca potrafiących zdecydować, czym serial ma być. Trochę rodzinnego dramatu, trochę "Mad Men w latach 80.", trochę kulisów rewolucji komputerowej, trochę geekowskiej frajdy. I pośrodku tego postacie, które od początku miały swój charakter, dawały się lubić i po prostu zachęcały do oglądania serialu, nawet kiedy dostawały średnio interesujące wątki.
"Halt and Catch Fire" od początku było znacznie lepsze, kiedy skupiało się na kulisach rewolucji, a nie romansach i historiach rodzinnych, nie potrafiąc jednego dobrze połączyć z drugim. W 3. sezonie wreszcie to zmieniło się, bo doszliśmy do pewnych punktów zwrotnych: małżeństwo Donny i Gordona znalazło się w takim momencie, kiedy nie mogło już dalej trwać, Cameron odmieniła swoje życie przy pomocy Toma, a Joe, po zatoczeniu koła, wrócił do starej ekipy i przyznał się, nie tylko przed sobą, że zależy mu tylko na jednej, jedynej osobie. Wszystkie te prywatne perypetie bohaterów wreszcie przez cały sezon działały i dobrze splatały się z pędzącą na złamanie karku machiną, jaką stała się ich praca i zarazem największa pasja. Zwłaszcza że im bardziej w to brnęliśmy, tym bardziej jasne stawało się, że happy endu nie będzie, na żadnym froncie.
I rzeczywiście. W dwóch finałowych odcinkach – które przeniosły nas w czasy Windowsa 3.0, czyli do początku lat 90. – spotykamy wszystkich już w nowych sytuacjach życiowych, poturbowanych, pozbawionych tego, na co pracowali wcześniej latami, bądź zajmujących się czymś innym niż ostatnio. Mutiny już nie istnieje. Cameron, która spędziła niemal cztery lata w Japonii, stworzyła serię o nazwie Space Bike i najwyraźniej jest teraz celebrytką w tym światku. Donna pracuje w dużej firmie, rozwiodła się z Gordonem i używa nazwiska "Emerson". Joe nie tworzy żadnej "kolejnej wielkiej rzeczy", bo nie pozbierał się nadal po śmierci Ryana. Bos został szczęśliwym emerytem u boku Diane. To wszystko ma sens, a jednocześnie stanowi ciekawy punkt wyjściowy, zwłaszcza że "Halt and Catch Fire" znajduje fajny pretekst do tego, by wszyscy ponownie się spotkali i zaczęli ze sobą współpracować.
Ale 9. odcinek należy przede wszystkim do Cam i Joego. To czysta przyjemność, oglądać, jak dobrze oni się czują w swoim towarzystwie na targach COMDEX '90, niezależnie od tego, czy zajmują się bzdurnymi gierkami, czy trollują znajomych sprzed siedmiu lat, czy też prowadzą poważne rozmowy o tym, co było, i o tym, co będzie. Właściwie od pilota wiadomo, że ta dwójka prędzej czy później musi skończyć razem, niezależnie od tego, jak destrukcyjnie na siebie działają. Bo przede wszystkim są parą idealnie dopasowanych do siebie geniuszy, pomiędzy którymi iskry latają od pierwszej sekundy pierwszego spotkania. Odcinek "NIM" to wielki popis Mackenzie Davis i Lee Pace'a, którzy przekonali chyba każdego, że ich bohaterowie są dla siebie stworzeni. I nawet nie mówię o scenie łóżkowej, która po prostu pojawić się już musiała, a chociażby o grze z zapalniczkami czy tej swobodzie, z jaką skakali przy dźwiękach hitu Pixies.
Ale oczywiście nic nie jest proste, Cameron wciąż jeszcze ma męża, a poza tym jak zwykle pojawia się coś ważniejszego od wszelkich romansów. Projekt czegoś, co nazywa się World Wide Web i da początek internetowi, jaki dziś znamy. Magiczne skróty WWW, HTTP i HTML bardzo szybko odciągają naszą uwagę – i uwagę naszej czwórki bohaterów – od wszelkich prywatnych problemów. Znów na naszych oczach dzieje się coś wielkiego – obserwujemy dyskusję, która w tej czy innej formie odbyła się zapewne w niejednej piwnicy u progu lat 90. Wszyscy widzą potencjał, nikt nie wie, jak tę nowinkę ugryźć. A ponieważ mamy do czynienia z grupką ludzi, którzy mają taką a nie inną przeszłość i którzy spotykają się w takim a nie innym miejscu, bardzo szybko emocjonalna dyskusja o internecie przeradza się w wielką wojnę o wszystko, by potem znów wrócić do początku.
Konstrukcja odcinka "NeXT" to coś fantastycznego, bo wreszcie, chyba po raz pierwszy w "Halt and Catch Fire", udało się bez jakichkolwiek potknięć połączyć absolutnie wszystko, co serial ma do zaoferowania. Mieliśmy więc burze mózgów, przeplatane osobistymi wycieczkami, a nawet bójką i wizytą w szpitalu. Mieliśmy wielkie słowa, które jednych przekonały, a innych niekoniecznie, choć Joe tym razem naprawdę się postarał. Mieliśmy fascynujący spór o najbliższą przyszłość, o open source, o rzeczy wielkie i nieskończone. Mieliśmy kłamstwa, emocje podkręcone do granic możliwości i dramatyczne rozstanie Donny i Cameron, które pewnie zapoczątkuje prawdziwą wojnę między nimi.
Końcowy twist przypomniał mi "Żonę idealną" z najlepszych czasów, kiedy konfiguracje, w jakich pracowali bohaterowie, zmieniały się w szalonych okolicznościach i ciągle ktoś kopał pod kimś dołki. "Halt and Catch Fire" zrobiło najlepszą możliwą rzecz, każąc swoim dwóm bohaterkom iść na prawdziwą wojnę zamiast wikłać je bez końca w spory, które kończyły się bardzo szybko powrotem do status quo. W przyszłym sezonie będziemy więc oglądać, jak te dwie superinteligentne panie rywalizują ze sobą na najwyższym poziomie.
No właśnie, zamówienie 4. sezonu "Halt and Catch Fire" to po takim finale najlepsza możliwa wiadomość. Serial wreszcie nie tylko aspiruje do bycia jednym z najlepszych dramatów z kablówek, ale po prostu nim się stał i jednocześnie znalazł się u progu nowej epoki. Możliwości jest całe mnóstwo, a my możemy przypuszczać, że niezależnie od tego, jaką drogą pójdą scenarzyści – i czy pozwolą swoim bohaterom stworzyć naszą teraźniejszość – serial będzie oglądało się po prostu dobrze. "Halt and Catch Fire" od początku wygląda wspaniale, dba o szczegóły i czyni informatykę czymś szalenie atrakcyjnym. I to się na pewno nie zmieni do końca.
Scenariusz to wielka zagadka, ale jeszcze nigdy nie byłam tak spokojna o jakość "Halt and Catch Fire", jak po tym finale.