Koszmary współczesności i odrobina nadziei. Recenzja 3. sezonu "Black Mirror"
Mateusz Piesowicz
20 października 2016, 20:02
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
Przejęcie "Black Mirror" było prawdopodobnie jednym z najlepszych możliwych ruchów w wykonaniu Netfliksa. Nowe odcinki robią równie duże wrażenie co poprzednie, dodając do serialu niespotykane wcześniej elementy. Recenzja bez spoilerów.
Przejęcie "Black Mirror" było prawdopodobnie jednym z najlepszych możliwych ruchów w wykonaniu Netfliksa. Nowe odcinki robią równie duże wrażenie co poprzednie, dodając do serialu niespotykane wcześniej elementy. Recenzja bez spoilerów.
O tym, że twórca serialu, Charlie Brooker, to osoba niezwykła pod każdym względem nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy zobaczyć jakikolwiek odcinek "Black Mirror", by zrozumieć, że umysł tego faceta produkuje absolutnie wyjątkowe pomysły, które można nazwać jednocześnie szalonymi, wizjonerskimi i całkowicie logicznymi. Zadziwiające, jak bardzo normalny przy tym wszystkim pozostaje sam twórca, o czym możecie się przekonać, czytając naszą rozmowę z nim i producentką serialu, Annabel Jones. Ten dualizm świetnie widać również w nowych odcinkach "Black Mirror", które już od jutra będą dostępne na Netfliksie. Czekać na Was będzie sześć historii dotyczących różnych aspektów nowoczesnych technologii i ludzi z nich korzystających. Wszystkie zaś połączy fakt, że stoi za nimi coś więcej niż tylko chęć zszokowania widzów.
Przede wszystkim trzeba Wam wiedzieć, że o żadnym powtarzaniu się nie ma mowy. Kolejne odsłony Brookerowego świata w krzywym zwierciadle przynoszą inne spojrzenie na różne elementy znanej nam rzeczywistości, oczywiście odpowiednio je wykoślawiając i sprawiając, że zupełnie inaczej patrzy się na dotychczas ignorowane kwestie. "Black Mirror" wydaje się wręcz jeszcze bardziej kreatywnie napisane niż do tej pory, co każe spytać, czy twórcy kiedykolwiek skończą się pomysły? Dopóki współczesność będzie ich dostarczać w takim tempie jak do tej pory, raczej nie trzeba się obawiać, że źródełko inspiracji wyschnie.
Tym bardziej że przenosiny z Channel 4 na Netfliksa pozwoliły twórcom na praktycznie niczym nieograniczaną wolność. Nie żeby w brytyjskiej telewizji szczególnie im jej brakowało, ale wystarczy rzut oka na nowe odcinki, byście się przekonali, co mam na myśli. "Black Mirror" w 3. sezonie jest większe, jeszcze bardziej zróżnicowane i pozbawione jakichkolwiek przeszkód nie do ominięcia. Ot, choćby czasowych. Półtoragodzinny odcinek? Proszę bardzo! Nie muszę chyba dodawać, że dla nas to idealne rozwiązanie? To taki przypadek serialu, w którym im większą swobodę mają twórcy, tym lepiej wychodzą na tym widzowie.
W tych konkretnych okolicznościach zostaliśmy obdarowani aż sześciokrotnie i nieprzypadkowo używam właśnie tego słowa. Bo oglądanie "Black Mirror" w nowej odsłonie jest jak otwieranie prezentów, po których kompletnie nie wiemy, czego się spodziewać. Poza tym tylko, że będą satysfakcjonujące, bo Charlie Brooker innych nie ma w zwyczaju dawać. Coś się jednak zmieniło w porównaniu z poprzednimi sezonami, bo obok technologicznych koszmarów pojawiają się rzeczy, których w tym serialu wcześniej nie było: nadzieja, a nawet optymizm.
Rzecz jasna wszystko to w Brookerowym wydaniu, więc nie spodziewajcie się "żyli długo i szczęśliwie" czy choćby gwałtownej zmiany nastroju na mniej posępną niż zwykle. Nie da się jednak ukryć, że w niektórych przypadkach (bo oczywiście nie wszystkich, to przecież "Black Mirror") twórca pozwala sobie na takie ekstrawagancje jak jasne światełko w przepełnionym mrokiem tunelu czy nawet dostrzeżenie pozytywnej strony nowoczesności. Uspokajam jednak jeszcze raz – to nadal ten sam serial, który zabawi się z Wami w okrutny sposób, wkręci w tryby swojej fabularnej machiny i nakieruje myśli na konkretny tor tylko po to, by w jednej chwili wyśmiać nasze stereotypowe podejście i sprawić, że szczęki opadną na podłogę. Czasem jednak po całym tym wyniszczającym przeżyciu twórca podaje nam rękę i przepraszająco się uśmiecha.
Kolejne odcinki w tym sezonie pokazują niespotykaną zwinność, z jaką Brooker porusza się pomiędzy różnymi rejonami twórczości. I wcale nie mam tu na myśli tylko zabaw z poszczególnymi gatunkami i ich motywami – jeśli czytaliście wstępne opisy odcinków, to wiecie, że ten sezon będzie wyjątkowo zróżnicowany pod tym względem – ale w głównej mierze towarzyszące im emocje. Bo jasne jest, że kompletnie inaczej odbiera się romans, wojskowy thriller czy żartobliwą satyrę. "Black Mirror" potrafi jednak w jakiś magiczny sposób połączyć je w całość i sprawić, że choć oglądamy i przeżywamy każdą historię oddzielnie, to zawsze ma się wrażenie, że wszystkie są częścią jednej bajki. Nieważne, czy akurat wzrusza nas niezwykła opowieść o miłości, czy przeraża wirtualny koszmar rodem z klasycznych horrorów, jest w tym pewien wspólny punkt zaczepienia. Mianowicie odniesienie do rzeczywistości wyrażane tu za pomocą najprostszych emocji. Miłości, lęku, nadziei, wstydu, pragnienia akceptacji, poczucia bezpieczeństwa i innych, które są niezmienne niezależnie od rodzaju opowieści, w jakiej się z nimi spotykamy.
"Black Mirror" łączy je wszystkie dodatkowo z typowym dla siebie przerysowanym podejściem do współczesności, dzięki czemu otrzymujemy całość bardziej różnorodną niż poprzednie sezony, co nie oznacza, że robiącą mniejsze wrażenie. Wręcz przeciwnie, bo tym razem serial uderza w tony, których byśmy się po nim nie spodziewali, zaskakując na całkiem nowych poziomach. Potrafi mówić o sprawach uniwersalnych, poruszając kwestie dotyczące w równym stopniu każdego z nas, ale nieobce jest mu także znacznie bardziej indywidualne, wręcz osobiste podejście, gdy skupia się na swoich bohaterach i ich przeżyciach, wpisując je w szerszy kontekst. Przy tym wszystkim, poszczególne odcinki są najzwyczajniej w świecie interesujące. Historie wciągają od pierwszych sekund, czasem trzymając w napięciu od początku do końca, czasem nieco zwalniając tempo i bawiąc się naszymi oczekiwaniami.
Nie chcę tu odnosić się do treści poszczególnych odcinków, zresztą czytając ich opisy, macie pewne pojęcie, co Was czeka. "Pewne" to jednak słowo-klucz, bo błędem byłoby czegokolwiek konkretnego się spodziewać po "Black Mirror". Zaskoczenie to rzecz jasna jeden z najbardziej smakowitych elementów tego serialu i mogę Was zapewnić, że w nowym sezonie go nie brakuje. Mnie jednak wyjątkowo cieszy to, że szalone twisty nie są celem samym w sobie, a za każdym stoi coś więcej, co sprzyja ich interpretacji i odnajdywaniu nawiązań do prawdziwego świata. Jestem przekonany, że wszystkie wzbudzą gorące dyskusje i aż szkoda, że będą dostępne w tym samym momencie. "Black Mirror" to akurat taki serial, przy którym binge-watching wydaje się niemal zbrodnią.
Jako całość ten sezon trudno ocenić inaczej niż bardzo pozytywnie. Odbiór poszczególnych odcinków będzie na pewno różny, ale skłamałbym, mówiąc, że któryś szczególnie odstaje od reszty (chyba że na plus, bo "San Junpiero" to według mnie mocny kandydat do tytułu najlepszego odcinka "Black Mirror" w ogóle). Serial wyraźnie stara się, by każdy znalazł w nim coś dla siebie, stąd znaczące różnice w stylistyce i poszukiwanie niebanalnych rozwiązań choćby w wyborze reżyserów. Widać, że za poszczególne odcinki odpowiadali ludzie specjalizujący się w zupełnie różnych odmianach kina i telewizji. Nie są to jednak zmiany dla zmian, wynikające tylko i wyłącznie z formatu serialu. Każdy twórca wnosi do swojej cząstki "Black Mirror" coś charakterystycznego, dzięki czemu w stwierdzeniu, że otrzymujemy w gruncie rzeczy sześć filmów, nie ma ani grama przesady.
Poszczególne odcinki wyróżniają się więc nie tylko treściowo, ale i stylistycznie. Czasem na tyle wyraziście, że aż trudno uwierzyć, że to ciągle ten sam serial. Wszystko spajają jednak pomysły Charliego Brookera, prezentujące się znakomicie w każdym wydaniu, począwszy od wściekle kolorowego "Nosedive", a skończywszy na chłodnym "Hated in the Nation". Z aktorskich kreacji wartych wspomnienia można by stworzyć długą wyliczankę, ale wyróżniłbym kobiecy duet z "San Junipero", niesamowitą Bryce Dallas Howard z "Nosedive" i Alexa Lawthera z "Shut Up and Dance". Bardzo mocno zapadli w pamięć, a wśród tłumu znakomitych wykonawców, jacy przewijają się przez ekran w trakcie tego sezonu, naprawdę nie było to łatwym zadaniem.
Nie chcę Wam teraz choćby w minimalnym stopniu psuć niespodzianki samodzielnego odkrywania, co tym razem ma nam do przekazania Charlie Brooker, ale gdy już to zrobicie, to zapraszam ponownie do nas. Począwszy od jutra, będziemy recenzować każdy odcinek osobno, już ze wszystkimi spoilerami, a możecie mi wierzyć – tematów do omawiania nie zabraknie.