Nowy fałszywy świat. Recenzujemy "Nosedive" – 1. odcinek 3. sezonu "Black Mirror"
Mateusz Piesowicz
21 października 2016, 21:02
"Black Mirror" (Fot. Netflix)
Trzeci sezon "Black Mirror" zaczyna się od odcinka jednocześnie typowego dla serii i zupełnie różnego od poprzednich. Oto "Nosedive" – najbardziej kolorowy koszmar, jaki widzieliście. Pełno spoilerów!
Trzeci sezon "Black Mirror" zaczyna się od odcinka jednocześnie typowego dla serii i zupełnie różnego od poprzednich. Oto "Nosedive" – najbardziej kolorowy koszmar, jaki widzieliście. Pełno spoilerów!
O tym, że "Nosedive" nie będzie do końca tym, do czego przyzwyczaiło nas "Black Mirror", można się było przekonać już przed premierą, widząc, kto zasiadł za sterami odcinka. Scenariusz do spółki z Charliem Brookerem stworzyli Rashida Jones i Mike Schur ("Parks and Recreation"), a reżyserią zajął się Joe Wright, twórca m.in. "Pokuty" i "Anny Kareniny". Trzeba przyznać, że nie jest to zestaw ludzi, po których spodziewalibyśmy się szczególnie mrocznej produkcji. Na pierwszy rzut oka nijak więc nie pasowali do antologii, która wyciągała na wierzch i potęgowała najbardziej pociągające aspekty nowoczesności, by przemienić je w prawdziwy horror. I rzeczywiście, "Black Mirror" w ich wydaniu nie robi tak przerażającego wrażenia jak niektóre z poprzednich odsłon, co wcale nie znaczy, że do nich nie pasuje.
Bo "Nosedive" to odcinek pod pewnymi względami niemal klasyczny dla serialu Charliego Brookera. Głównym założeniem jest tak daleko posunięty rozwój nowych technologii, w tym przypadku mediów społecznościowych, że zyskują one karykaturalną formę. O ile jednak w przeszłości taka fabuła prowadziła wprost do tragedii i uderzała widzów okrutną prawdą prosto między oczy (wystarczy przypomnieć sobie odcinek "The Entire History of You"), o tyle w "Nosedive" wydźwięk jest zgoła inny.
Główną bohaterką jest tu Lacie (Bryce Dallas Howard), zwykła, sympatyczna dziewczyna, na pierwszy rzut oka wyraźnie zadowolona z życia i tą radością dzieląca się z otoczeniem. To natomiast jej uśmiech odwzajemnia, a wszystko dzieje się w niezwykle kolorowej, niemal rażącej po oczach scenerii, gdzie nie ma miejsca na jakąkolwiek szarość. Bajka? Tak, w wydaniu "Black Mirror". Tutejszy świat jest bowiem wariacją na temat rzeczywistości pochłoniętej przez manię oceniania wszystkiego i wszystkich za pomocą internetowej aplikacji. Każda osoba, czynność czy interakcja są poddawane natychmiastowej ocenie za pomocą specjalnej aplikacji, która przyznane ludziom gwiazdki zlicza i wystawia im średnią, widoczną dla wszystkich dookoła. Ta natomiast wiąże się z szeregiem konsekwencji – im wyższa ocena, tym lepszy twój społeczny status, gdy natomiast spadasz poniżej trzech, szykuj się na prawdziwy ostracyzm.
Największą siłą "Nosedive" jest to, że pod żadnym pozorem nie wydaje się oderwane od rzeczywistości. Pomysł z ocenianiem ludzi przez aplikację nie jest żadną kosmiczną ideą, ale czymś, co już próbowano wprowadzić w życie (poczytajcie sobie na temat czegoś o nazwie Peeple), a co Brooker i reszta tylko rozwinęli i przerysowali. Natomiast szał na punkcie mediów społecznościowych i nieustanna pogoń za "lajkami" to już nie wymyślna wizja przyszłości, ale nasza rzeczywistość. Oglądając ten odcinek, nie można się oprzeć wrażeniu, że twórcy wcale nie musieli wybiegać wyobraźnią szczególnie daleko, by wpaść na większość pomysłów. Pod tym względem "Nosedive" to jedna z najbardziej niepokojących odsłon "Black Mirror" w ogóle, bo jestem przekonany, że każdy znajdzie w niej coś znajomego.
"Nie, nie, mnie to na pewno nie dotyczy" – spodziewam się, że ten odcinek może wywołać sporo takich reakcji i już się uśmiecham na myśl o nich. Nikomu nie zdarzyło się choćby sfotografować jedzenia i "pochwalić się" nim znajomym lub oznaczyć się w wyjątkowym miejscu? Nikt nie zerkał nerwowo na powiadomienia, zastanawiając się, czemu nie ma reakcji na zmianę statusu? W porządku, to mogło się zdarzyć. Ale czy nikt nigdy nie spojrzał krzywo na denerwującego człowieka w kolejce, przez którego tracimy czas? A na te irytujące, rozgadane panienki, których piski słychać na całej ulicy? Czy możliwość wyrażenia swojej dezaprobaty, bez wchodzenia w bezpośredni kontakt z innymi, nie brzmi kusząco?
Twórcy "Nosedive" doskonale zdają sobie sprawę, że ocenianie innych stało się nieodłącznym elementem rzeczywistości i po prostu wykorzystali ten fakt, pokazując, do czego może prowadzić brak jakichkolwiek granic w tymże. Wizja ich pastelowego świata jest wręcz niesamowita – jednocześnie zabawna, gdy obserwujemy wysiłki w celu zdobycia jak najwyższej oceny, ale również przerażająca, gdy poznajemy konsekwencje osuwania się w rankingu społecznej popularności. Widoczne dla każdego gwiazdki nie są tylko indywidualną oceną, ale również podstawą czegoś, co można nazwać segregacją klasową. W tym świecie ludzie są podzieleni na kategorie zależne od ich średnich, a to wiąże się z kolei z szeregiem następstw. Począwszy od szybszej i lepszej obsługi, poprzez możliwość zyskania dogodnego kredytu, a skończywszy nawet na utracie pracy czy odmowie leczenia. Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych to oczywiście nic nowego, ale tak materialny wymiar, jaki ta kategoryzacja otrzymała tutaj, musi robić wrażenie.
W cały ten fascynujący świat, którego najdrobniejsze szczegóły odkrywamy w ciągu godzinnego odcinka, wpisana została historia wspomnianej już Lacie. Nie przez przypadek wracam do niej dopiero teraz, bo nie da się ukryć, że pośród pasjonującej wizji, jaką oferuje nam "Nosedive", losy bohaterki schodzą nieco na drugi plan. Nie znaczy to, że nie interesują, po prostu odcinek ma tyle atrakcji, że wysiłki Lacie, by dobić do upragnionej oceny 4,5, wydają się nieco zbyt zwykłe. Od pewnego momentu staje się jasne, w jakim kierunku zmierza fabuła, więc stopniowe osuwanie się dziewczyny w rankingu i kolejne katastrofy wywołane efektem domina dają się przewidzieć. Tak samo jak załamanie nerwowe i eksplozja emocji, która jest logiczną konsekwencją wszystkich wcześniejszych wydarzeń.
"Nosedive" nie może więc startować w konkurencji z najbardziej szokującymi zwrotami akcji w historii "Black Mirror", ale w żadnym razie nie jest to wadą. Pomimo pewnej przewidywalności odcinek pozostawia bowiem po sobie niezapomniane wrażenia, co jest w ogromnej mierze zasługą fenomenalnej Bryce Dallas Howard. Sposób, w jaki momentalnie "przełącza się" pomiędzy prawdziwą Lacie, a tą wykreowaną na potrzeby zewnętrznego świata, przyprawia o dreszcze. Jedna z pierwszych scen odcinka, w której bohaterka testuje swój sztuczny śmiech przed lustrem to absolutne mistrzostwo świata – ten chichot będzie mi się śnił po nocach. Potem jest natomiast jeszcze lepiej, bo gracja, z jaką Howard wchodzi w skórę "fałszywej" Lacie i stara się zachować zimną krew mimo szeregu niepowodzeń to jeden wielki popis. W dodatku spektakularnie zakończony finałowym numerem i groźbą dekapitacji niejakiego Mr. Ragsa.
Nie chcę tu wychwalać "Nosedive" ponad miarę, bo "Black Mirror" miewało już (i wkrótce się przekonacie, że jeszcze będzie miało) lepsze i mocniej uderzające widza odcinki, ale trudno nie docenić wizji, jaką Brooker i inni rozpostarli tu przed nami. Twórca mówił o niej w ten sposób: "Każdy tutaj stara się trochę bardziej i jest fałszywy (…). Czyli w praktyce to świat, w którym żyjemy". To ostatnie zdanie sprawia, że na "Nosedive" patrzy się równie fascynująco, co z przerażeniem. Bo świat, w którym zmuszani jesteśmy do ciągłej gry, gdyż bez przerwy ktoś nas obserwuje i ocenia, jest tuż za progiem. A moment, w którym przemieni się on we własną karykaturę, wydaje się niepokojąco bliski.
Co jednak wyróżnia ten odcinek na tle wcześniejszych, a przy okazji jest nowością w całym serialu, to pewien wyraźnie odczuwalny powiew optymizmu. Wprawdzie trzeba go wziąć w spory nawias, ale nie da się ukryć, że w całym tym kolorowym horrorze są, nomen omen, jaśniejsze punkty. Czy to dostrzegający bezsens tego świata brat Lacie (jakże się ucieszyłem, widząc Jamesa Nortona), czy pozbawiona złudzeń co do jego funkcjonowania Susan (jak zawsze znakomita Cherry Jones), czy wreszcie ostatnia scena i prawdopodobnie jedno z najpiękniejszych i przynoszących największą ulgę "F… you!" w historii telewizji. Wszystko to składa się na przewrotny wniosek, że ludzie jednak nie są skazani na pozbawiony prawdziwych emocji świat, bo prędzej czy później te będą musiały znaleźć ujście w najbardziej pospolity sposób. Może to być nieprzyjemne, a nawet bolesne, ale taka w końcu bywa szczera prawda – "Nosedive" przypomina o tym fakcie w najlepszy z możliwych sposobów.