Doktor na ratunek. Recenzujemy "Chance" – nowy serial z Hugh Lauriem
Mateusz Piesowicz
22 października 2016, 18:29
"Chance" (Fot. Hulu)
Hulu nie ustaje w poszukiwaniach własnego serialowego hitu z prawdziwego zdarzenia – wątpliwe jednak, by stało się nim "Chance", nawet mimo faktu, że serial ma kilka zalet. Spoilery.
Hulu nie ustaje w poszukiwaniach własnego serialowego hitu z prawdziwego zdarzenia – wątpliwe jednak, by stało się nim "Chance", nawet mimo faktu, że serial ma kilka zalet. Spoilery.
Porównań do pewnego serialu z Hugh Lauriem uniknąć nie sposób, więc miejmy to od razu z głowy. Tak, brytyjski aktor rzeczywiście znowu wciela się w lekarza w produkcji zatytułowanej nazwiskiem jego bohatera i nie, Eldon Chance nie jest kopią Gregory'ego House'a. Choć oba seriale wydają się podejrzanie podobne, to są to tylko pozory. Produkcji Hulu można sporo zarzucić, w tym również inspiracje innymi dziełami, ale akurat "House'a" trudno wśród nich wymieniać. Choć przyznaję, że Hugh Laurie ma specyficzny klucz doboru ról – jeśli ktoś kiedyś będzie potrzebował do serialu lekarza z problemami, to nie powinien mieć wątpliwości, do kogo się zgłosić.
Żarty jednak na bok, w końcu "Chance" to absolutnie nie jest typ serialu, przy którym mamy się uśmiechać od ucha do ucha. Twórcy dają nam to mocno do zrozumienia już od samego początku. Tytułowy bohater jest neuropsychiatrą, który konsultuje sprawy pacjentów zmagających się różnego rodzaju traumami. Często są to ofiary przestępstw lub wypadków, ale nie tylko. Przekrój przez poszczególne przypadki dostajemy całkiem obrazowy, bo doktor ma w zwyczaju nagrywać swoje notatki, które twórcy ilustrują, czasem z naprawdę dużą precyzją. Pomimo że za każdym pacjentem stoi tragedia, doktor Chance opowiada o nich chłodnym, rzeczowym głosem, odcinając się od towarzyszących sprawom emocji – nic w tym dziwnego, łatwo się domyślić, że jego praca musi należeć do dość wyczerpujących psychicznie.
Z tego też powodu bohater nie angażuje się w konkretne przypadki i nie leczy, a tylko obserwuje i wystawia diagnozę, wiedząc, że przekroczenie tej granicy może się źle skończyć (oczywiście, że jest tajemnica z przeszłości, ale o tym na razie się tylko wspomina). Nie powinno więc nikogo szczególnie zaskakiwać, że wystarcza, by progi jego gabinetu przekroczyła wrażliwa blondynka o twarzy Gretchen Mol, a już doktor jest gotowy złamać swoją najważniejszą zasadę. A że niejaka Jaclyn Blackstone ma piekielnie groźnego męża, który przy okazji jest detektywem z wydziału zabójstw (w tej roli Paul Adelstein)? Nieistotne, Eldonowi Chance'owi już włączył się tryb rycerski i jest gotów ruszać białogłowej na ratunek.
No dobrze, nieco to podkoloryzowałem – "Chance" nie jest aż tak schematyczne, jak wynikałoby z powyższego opisu, ale skłamałbym, mówiąc, że odbiega on od rzeczywistości w stu procentach. Serial Hulu chce być mrocznym thrillerem psychologicznym, stawiającym na stopniowe budowanie napięcia i skomplikowane charaktery swoich bohaterów, ale to wszystko są elementy, które wymagają czasu i ogromnej scenariuszowej precyzji. A to akurat dwie rzeczy, z którymi tutejsi twórcy są na bakier.
Trochę to dziwne, bo za "Chance" odpowiadają Alexandra Cunningham ("Gotowe na wszystko") i Kem Nunn – autor powieści, na której oparty jest serial. Literacki rodowód jest tu wyraźnie odczuwalny, bo oglądając dwa pierwsze odcinki, miałem nieodparte wrażenie, że cała ta historia lepiej prezentowałaby się na papierze. Przede wszystkim pozwoliłoby to lepiej poznać głównego bohatera i jego wielowarstwową osobowość, którą scenariusz serialu ledwie zarysował.
"Chance" popełnia ten sam błąd, co większość produkcji mających na siebie nieco ambitniejszy pomysł, czyli chce zbyt szybko i prosto przekazać widzom, jakie to jest głębokie i niejednoznaczne. Takiego statusu nie osiąga się, mówiąc oglądającym, że oto patrzą na skomplikowanego bohatera, ale budując go scena po scenie. A doktora Chance'a praktycznie od razu rzuca się na głęboką wodę, nie pozwalając widzom nawiązać z nim jakiejkolwiek więzi. Dodane do jego charakterystyki problemy osobiste (rozwód, rzadkie i skomplikowane kontakty z nastoletnią córką, kłopoty finansowe) są albo płytkie i niewiele wnoszące, albo kompletnie oderwane od ziemi. W tym drugim przypadku mam na myśli relację bohatera z niejakim D (Ethan Suplee), o której, szczerze mówiąc, nie potrafię napisać niczego sensownego. Wygląda na to, że twórcy szykują nam tu jakiś twist, bo w przeciwnym wypadku postać byłego wojskowego, a aktualnie kowala (!), nie ma solidnego umocowanie w fabule. Zupełne przeciwieństwo doktora spełniające jego ukryte zachcianki? Nie brzmi to zbyt dobrze, ale może się jeszcze rozwinąć.
Podobnie można by zresztą podsumować cały serial, w którym nie brakuje pojedynczych nieźle funkcjonujących elementów. Rzuca się w oczy, że twórcy inspirowali się klasyką, bo nawiązania czy to do klasycznego kina noir, czy filmów Alfreda Hitchcocka (na czele z "Zawrotem głowy") są oczywiste, ale i one wypadają raz lepiej, raz gorzej. Prowadząca naiwnego mężczyznę ku zgubie femme fatale o podwójnej osobowości w wykonaniu Gretchen Mol prezentuje się dobrze, lecz gdy jej relacja z Chance'em skręca za bardzo ku melodramatyzmowi, zaczynamy wpadać w nazbyt oczywiste klisze. Napięcie i poczucie zagrożenia, które przy tego typu serialu jest punktem obowiązkowym, tutaj zbyt szybko przybiera realistyczną formę w osobie granego przez Paula Adelsteina Raymonda. Serial nie potrafi odnaleźć złotego środka pomiędzy chęcią zaintrygowania widza, a opowiedzeniem satysfakcjonującej historii, przez co w obydwu kwestiach wypada w najlepszym razie tylko przyzwoicie.
Na wyższy poziom nie może też wciągnąć "Chance" Hugh Laurie, choć trzeba przyznać, że robi, co może. Tytułowa rola wydaje się pasować do Brytyjczyka pod każdym względem, ale wyraźnie brakuje mu fundamentów, na których mógłby wykreować wiarygodną postać. Doktor Chance ma wprawdzie do zaoferowania sporo, bo łączy w sobie cechy mężczyzny w kryzysie wieku średniego, przytłoczonego problemami swoimi i innych osób, i jeszcze dodatkowo zmagającego się z rosnącą paranoją. Wszystko to jednak wypada sztucznie i płytko, a scenariusz nie wydaje się szczególnie zainteresowany pogłębieniem poszczególnych aspektów, uznając, że wystarczy nam to, co już wiemy. Szkoda, bo z takim wykonawcą na pokładzie mogło się to skończyć wybitną rolą – ostatecznie jest tylko dobrze.
Całe "Chance" wypada natomiast w dużej mierze przeciętnie, chwilami nieco przynudzając i nie mając pomysłu na to, jak skutecznie utrzymać wysokie napięcie. Coś, co miało być skomplikowanym thrillerem psychologicznym, potrafi tylko momentami dotrzymać tej obietnicy, przez większość czasu błąkając się bez celu i nie wiedząc, o czym właściwie chce opowiedzieć. Są wprawdzie chwile wskazujące na pewien potencjał, a zważywszy na to, że Hulu mocno w serial wierzy (zamówiono od razu dwa sezony), można jeszcze dać mu szansę, choćby z samej przyjemności oglądania Hugh Laurie'ego, ale o większym entuzjazmie nie może być mowy.