Amerykanin w Watykanie. Recenzja "Młodego papieża" – kontrowersyjnego serialu z Jude'em Law
Mateusz Piesowicz
23 października 2016, 20:02
"The Young Pope" (Fot. HBO)
Jedna z najgłośniejszych, ale i najbardziej enigmatycznych premier jesieni ujrzała już światło dzienne i potwierdziła to, czego się domyślaliśmy. Nie da się obok niej przejść obojętnie. Niewielkie spoilery.
Jedna z najgłośniejszych, ale i najbardziej enigmatycznych premier jesieni ujrzała już światło dzienne i potwierdziła to, czego się domyślaliśmy. Nie da się obok niej przejść obojętnie. Niewielkie spoilery.
Trudno zresztą, by było inaczej, a to przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze, kosztujący 45 milionów dolarów, dziesięcioodcinkowy serial to wspólna produkcja Sky Atlantic, HBO i Canal+, co samo w sobie budzi zainteresowanie, ale jest tylko początkiem. Po drugie bowiem, za "Młodego papieża" odpowiada zdobywca Oscara, twórca m.in. "Wielkiego piękna" i "Młodości", Paolo Sorrentino, który zgromadził na planie świetną obsadę na czele z Jude'em Law i Diane Keaton. Po trzecie wreszcie, jak sam tytuł wskazuje, tematyka serialu jest więcej niż intrygująca, a jego twórcy twierdzili, że ich dzieło z pewnością kogoś urazi. Po dwóch pierwszych odcinkach mogę potwierdzić, że mieli rację, ale sprowadzanie "Młodego papieża" tylko do roli serialu irytującego konserwatywną część Kościoła byłoby znacznym i bardzo niesprawiedliwym uproszczeniem.
Serial Sorrentino to coś znacznie więcej, bo nie dość że trudno go porównać do czegokolwiek innego, co możemy oglądać w telewizji, to jeszcze jego autorzy wyraźnie bawią się z nami w kotka i myszkę, nie chcąc podawać prostych interpretacji i oczywistych wniosków na tacy. A na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że tak właśnie cały ten szum się skończy. Wszak najłatwiej byłoby po prostu opowiedzieć historię liberalnego papieża, który ze swoim podejściem do wiary staje się solą w oku wyznających tradycyjne wartości watykańskich hierarchów. Można by sobie przy tym nieco pożartować, udowodnić, jaki to katolicyzm jest niedzisiejszy, a na koniec może nawet wysnuć jakiś optymistyczny wniosek. Taką drogą poszłoby pewnie wielu twórców – na szczęście Paolo Sorrentino nie jest jednym z nich.
Jego "Młody papież" opowiada o losach niejakiego Lenny'ego Belardo (Jude Law), 47-letniego amerykańskiego kardynała, który w nie do końca jasnych okolicznościach zostaje wybrany nową głową Kościoła i zasiada na papieskim tronie jako Pius XIII. Kim jest, co spowodowało jego elekcję i jak będzie wyglądał jego pontyfikat? Na te pytania serial będzie odpowiadał stopniowo i w sobie tylko znany sposób, bo o ile jeszcze przed premierą miałem w głowie pewne wyobrażenie na jego temat, tak teraz nie odważę się już wyznaczyć kierunku, w jakim pójdzie.
"Młody papież" w najmniejszym stopniu nie przejmuje się bowiem naszymi oczekiwaniami i podąża ścieżką, której kresu nie sposób sobie w tym momencie wyobrazić. Twórca zresztą kpi sobie z widzów w żywe oczy już pierwszą sekwencją premierowego odcinka, w której nowo wybrany papież wygłasza kazanie rodem z najgorszych koszmarów prawicowego publicysty. "Nie, nie, drodzy państwo, tak łatwo nie będzie", zdaje się nam mówić Paolo Sorrentino, po czym gładko przechodzi do właściwej opowieści, która jest już znacznie mniej jednoznaczna.
Podobnie jak jej główny bohater, bo Pius XIII to postać trudna do zinterpretowania. Po tym, co do tej pory zobaczyłem, z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć tylko tyle, że z całą pewnością nie byłby to ulubieniec tłumów. Właściwie to wątpię, by byłby on czyimkolwiek ulubieńcem, bo człowiek to trudny do polubienia w jakimkolwiek aspekcie. Począwszy od irytujących drobnostek, jak życzenie sobie Cherry Coke Zero na śniadanie, a skończywszy na długo wyczekiwanym pierwszym wystąpieniu przed wiernymi na Placu Świętego Piotra, które było jednym z najbardziej złowrogich przemówień, jakie widział mały ekran. Czyżbyśmy mieli do czynienia ze swego rodzaju "anty-Franciszkiem"? Człowiekiem, który wprowadzi Kościół katolicki na drogę fundamentalizmu?
Bardzo wątpię. Nie dlatego, że Pius XIII nie wydaje się do tego zdolny – raczej z tego powodu, że byłoby to zbyt oczywiste rozwiązanie jak na ten serial. "Młody papież" natomiast jak ognia unika jakichkolwiek banalnych odpowiedzi. Nie ma tutaj podziału na dobrych i złych czy tradycjonalistów i postępowców. Sorrentino wrzuca wszystkich do jednego worka, pokazując, że tak naprawdę każdy ma tu wady i zalety, a to my wybieramy, które z nich dostrzec. Zauważcie, w jaki sposób przedstawiono watykańskich hierarchów na czele z sekretarzem stanu, kardynałem Voiello (Silvio Orlando). Jego intencje od początku są jasne. Wybór młodego Amerykanina miał mu pozwolić sterować poczynaniami papieża z tylnego rzędu, tym samym dając faktyczną władzę w Stolicy Apostolskiej. Kolejne sceny z jego udziałem tylko potwierdzały ten fakt, czyniąc z kardynała wzorcowego przedstawiciela zakłamanego kleru, aż do momentu, gdy narracja uległa zmianie i kazała spojrzeć na niego w zupełnie inny sposób i dostrzec w nim zwykłego człowieka.
Takie przykłady można mnożyć, bo w "Młodym papieżu" praktycznie nie ma jednoznacznych charakterów. Autorzy serialu tworzą wizję Watykanu, która wydaje się być bardzo bliska rzeczywistości. Nie jest więc ani przesadnie idealistyczna, jak chcieliby niektórzy, ani tak obrzydliwe zanurzona w hipokryzji, jak wyobrażają ją sobie inni. Tutejsza wersja posiada cechy jednej i drugiej, co serial potrafi naprawdę fantastycznie oddać, raz pokazując niewątpliwą świętość i niezwykłość tego miejsca, by potem inteligentnie samego siebie sprowadzić na ziemię i porozmawiać o watykańskim merchandisingu.
Ten dualizm jest w "Młodym papieżu" widoczny niemal na każdym kroku, dzięki czemu serial unika osiadania na fabularnych mieliznach nawet tam, gdzie o takie wyjątkowo łatwo. Mam tu na myśli relację tytułowego bohatera z siostrą Mary (Diane Keaton), amerykańską zakonnicą, która przygarnęła młodego Lenny'ego jako sierotę i sama go wychowała. Jej przybycie do Watykanu, a zaraz po tym uczynienie prawą ręką papieża mogło sugerować, że to właśnie ona będzie tu pociągać za sznurki. Cała sytuacja, dodając do niej jeszcze niejasną przeszłość bohatera, jest jednak znacznie bardziej złożona i już teraz w relacjach tej dwójki widać wyraźne rysy. A przypuszczalnie w dalszej części serialu czekają nas kolejne zaskoczenia. Póki co można powiedzieć tyle, że nic tu nie zmierza w oczywistym kierunku, a pojawiające się na drugim planie postaci komplikują sprawę jeszcze bardziej.
Wszystkiego nie upraszcza również specyficzny styl Sorrentino, który od razu rozpoznają ci z Was, którzy mieli już do czynienia z jego twórczością. Tym bardziej że za zdjęcia do "Młodego papieża" odpowiada towarzyszący już wcześniej reżyserowi Luca Bigazzi, który jak nikt inny potrafi zamieniać jego pomysły na swoiste żywe obrazy. Dzięki temu serial momentami przypomina niesamowity sen na jawie, gdy kamera tylko w towarzystwie nastrojowej muzyki portretuje bohaterów wyglądających jak elementy pieczołowicie przygotowanej, mistrzowskiej kompozycji. Nie wspominając nawet o żywcem wyjętych ze snu, metaforycznych scenach, których znaczenia możemy się tylko domyślać – nie chcę psuć niespodzianki tym, którzy jeszcze nie oglądali pierwszych odcinków, ale jeśli je widzieliście, to doskonale wiecie, co mam na myśli.
Kto by pomyślał, że w tym absolutnie niepodrabialnym stylu włoskiego twórcy tak dobrze odnajdzie się Jude Law? Aktor, po którego naprawdę wielką rolę trzeba by się cofnąć w czasie o ładnych kilka lat, tworzy tutaj wyjątkowo dobrą kreację (no i zaskakująco do twarzy mu w papieskim stroju). Pius XIII w jego wykonaniu to postać, która pozornie wzbudza sympatię, ale wystarcza mu się bliżej przyjrzeć, by zauważyć, że za przyjazną aparycją kryje się przebiegła i próżna osobowość. Law jak mało kto pasuje do roli, która łączy w sobie pewnego rodzaju arogancję z makiawelicznym sposobem uprawiania polityki – bo tak chyba trzeba opisać to, co wyczynia jego bohater. "Mamy teraz nowego papieża", ogłosił w pewnym momencie, a mnie niemal przeszły dreszcze.
Nie był to na szczęście permanentny stan towarzyszący oglądaniu "Młodego papieża", bo serial nie ogranicza się do grania tylko na jednej nucie. Obok momentów przyprawiających o gęsią skórkę odnajdziemy tu również akcenty humorystyczne, ale podane z wdziękiem i inteligencją. Nie oczekujcie więc typowego zderzenia Amerykanina z europejską kulturą, a raczej delikatnych uszczypliwości w jedną i drugą stronę. Są też sytuacje całkiem absurdalne, idealnie pasujące do onirycznego stylu Sorrentino. Pewnie, że jeśli ktoś będzie chciał tu zobaczyć tylko papieża świecącego tyłkiem czy palącego papierosy, to dokładnie to dostanie (jestem pewien, że serial wzbudzi głośne komentarze w pewnych kręgach), ale nie muszę chyba mówić, że ograniczanie całej produkcji do tych elementów jest kompletną bzdurą, prawda?
"Młody papież", który polską premierę będzie miał już 28 października w HBO i HBO GO, to historia poruszająca mnóstwo tematów, nie bojąca się zadawania trudnych pytań i stawiania odpowiedzi, które mało kogo będą satysfakcjonować. Telewizja z gatunku wymagających – fakt, że 2. sezon już dostał zamówienie, potwierdza tylko, że warto ją robić i oglądać.