Jak zepsuć zły serial. Recenzja "Man with a Plan" – okropnej komedii z Mattem LeBlancem
Mateusz Piesowicz
25 października 2016, 17:30
"Man With a Plan" (Fot. CBS)
Zawsze gdy wydaje się, że produkcje CBS-u są już poniżej wszelkiej krytyki, pojawia się kolejna, która puka w dno od spodu. Tym razem jest to szczególnie przykre, bo w fatalnym "Man with a Plan" gra Matt LeBlanc.
Zawsze gdy wydaje się, że produkcje CBS-u są już poniżej wszelkiej krytyki, pojawia się kolejna, która puka w dno od spodu. Tym razem jest to szczególnie przykre, bo w fatalnym "Man with a Plan" gra Matt LeBlanc.
Nie mam pojęcia, co dokładnie skusiło byłą gwiazdę "Przyjaciół" na podpisanie tego koszmarku swoim nazwiskiem. Może producenci mają na niego jakieś haki, może przegrał zakład? Bo inne sensowne powody naprawdę trudno dostrzec – wszak wątpliwe, by w "Top Gear" marnie płacili. A jest przecież jeszcze finałowy sezon "Episodes", więc LeBlanc nie może szczególnie narzekać na brak zajęć. Zresztą nawet gdyby mógł to robić, nic nie powinno usprawiedliwiać jego zaangażowania w coś takiego jak "Man with a Plan".
Nowa komedia CBS-u wygląda bowiem na serial, którym można sobie błyskawicznie popsuć opinię. Być może to właśnie w odpowiednim czasie uświadomiła sobie Jenna Fischer, która miała wystąpić obok LeBlanca, ale ostatecznie, z powodu "niedostatecznej chemii na ekranie między tą dwójką" (jak tłumaczyli producenci) zastąpiła ją Liza Snyder. Cóż, chemii nadal nie ma. Podobnie jak rozrywki, humoru i jakiejkolwiek przyjemności z obcowania z tym "dziełem".
"Man with a Plan" nie wysila się na pozory oryginalności nawet w swoim założeniu. LeBlanc gra tu Adama Burnsa, który po tym, jak jego żona Andi (Snyder) wraca do pracy, zostaje zmuszony do większego zaangażowania w opiekę nad trójką swoich pociech. Najmłodsza z nich właśnie zaczyna przedszkole, najstarsza ma 13 lat. Pośrodku jest jeszcze jeden osobnik, który odznacza się tylko tym, że nieustannie dotyka się publicznie. Taki dowcip, łapiecie? Jeśli nie, to spokojnie – twórcy przypomną Wam o nim kilka razy w ciągu odcinka.
I to byłoby wszystko, co ma do zaoferowania "Man with a Plan". Cała reszta to zestaw kilku wyświechtanych żartów (to naprawdę duże słowo w tym przypadku) na temat tego, jak to tatuś dowiaduje się, co to znaczy być rodzicem na pełen etat. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo w pilotowym odcinku powiedziano nam w sumie tyle, że ojciec musi odwieźć i przywieźć dzieci ze szkoły oraz poznać kilku innych rodziców w przedszkolu. Gdyby nie zbolała mina, jaką Matt LeBlanc ma przylepioną do twarzy przez 20 minut, w życiu bym nie pomyślał, że to taki koszmar.
Jasne, że wiedzieliśmy, że to nie będzie dobry serial. Od pierwszej informacji o nim było oczywiste, że czeka nas absolutnie standardowy sitcom wypełniony paradą dowcipów przemielonych przez dziesiątki identycznych produkcji na przestrzeni lat. A jednak "Man with a Plan" zdołał się jakoś wyrwać z tego schematu, bo… ma do zaoferowania jeszcze mniej. To wprost niesamowite, że nawet z założenia zły sitcom można jeszcze zepsuć.
Właściwie nikt tu nie wydaje się szczególnie zainteresowany faktem, że serial powinien posiadać jakąś fabułę lub przynajmniej tym, że coś jednak trzeba zagrać. Najgorzej prezentuje się niestety LeBlanc, od którego wręcz bije niechęć do tego, co robi. Może naprawdę coś jest na rzeczy z tym, że ktoś kazał mu tu wystąpić, bo w każdej scenie wygląda, jakby znalazł się na planie za karę, a kolejne kwestie wygłasza z takim zblazowaniem, że czekałem tylko, by rzucił to wszystko i oznajmił, że wyjeżdża w Bieszczady. To byłaby jedyna naturalna reakcja w tym serialu.
Adam zachowuje się jakby spotkał swoje dzieci pierwszy raz w życiu, nie widać po nim jakichkolwiek zainteresowań, wyróżników, czy choćby lekko zarysowanego charakteru, który mógłby go nam jakoś przedstawić. Wszystko, co robi, to plącze się po ekranie przez 20 minut, rzucając banalnymi kwestiami i przewracając oczami, od czasu do czasu częstując nas jeszcze wymuszonym uśmiechem niemal pytającym "za jakie grzechy?". Chciałbym zobaczyć, jak wyglądał scenariusz, bo z tego, co widziałem, domyślam się, że opis głównego bohatera brzmiał mniej więcej w ten sposób: "Adam to mężczyzna. Jest męski". Męskość wyraża się natomiast przez picie piwa i bycie troglodytą. Jego żona to przy nim prawdziwy szczyt wyrafinowania, a i Liza Snyder daje przynajmniej jakieś oznaki życia. Już sam fakt, że wyróżniam tę rólkę, świadczy o poziomie całej reszty.
Każdy element "Man with a Plan" wygląda, jakby robili go ludzie niezainteresowani w najmniejszym stopniu swoją pracą. Nawet w najbardziej schematycznych komediach można przecież dostrzec, że ktoś tam chce trafić w jakąś publikę i angażuje się w to, co robi. Tutaj natomiast brak jakichkolwiek żywych emocji, wszystko jest wymuszone i najzwyczajniej w świecie smutne. Aż chce się zapytać, czemu ktoś zmusza tych biednych ludzi do udziału w czymś, co ich ewidentnie brzydzi?
Kpię sobie oczywiście, ale to właściwie jedyna reakcja, jaką jestem w stanie z siebie wykrzesać po kontakcie z "Man with a Plan". Serial wygląda na ponurą wizję tego, jak potoczyłoby się życie Joeya, gdyby wplątał się w nieszczęśliwy związek i ugrzązł w domu z dziećmi, których nie lubi. Trudno o coś bardziej przygnębiającego. A przecież mamy do czynienia z komedią, pamiętacie? Nie? To macie jeszcze raz dzieciaka dotykającego się tam, gdzie nie trzeba!
Tyle w kwestii humoru oferuje serial, o którym powiedzieć, że to schematyczny sitcom, byłoby jednak sporych rozmiarów obrazą dla innych stereotypowych komedii. Dla kogo i w jakim celu powstał "Man with a Plan", nie potrafię sobie wyobrazić, bo nawet jak na CBS-owe standardy to rzecz wyraźnie poniżej średniej. Wiem, że możliwości tej stacji w tworzeniu złych seriali są nieograniczone, ale strach pomyśleć, że może być jeszcze gorzej niż w tym przypadku.