Czy istnieje życie po życiu? Recenzujemy premierę 4. sezonu "Rectify"
Marta Wawrzyn
29 października 2016, 19:03
"Rectify" (Fot. Sundance TV)
W otwarciu swojego pożegnalnego sezonu "Rectify" zaserwowało nam na pozór całkiem zwyczajną historię o ludzkich błędach, porażkach i powolnym odnajdywaniu właściwej drogi. I tak – jak zwykle było to coś pięknego. Spoilery!
W otwarciu swojego pożegnalnego sezonu "Rectify" zaserwowało nam na pozór całkiem zwyczajną historię o ludzkich błędach, porażkach i powolnym odnajdywaniu właściwej drogi. I tak – jak zwykle było to coś pięknego. Spoilery!
"A House Divided" to i jeden z najbardziej trzymających się ziemi odcinków "Rectify", i historia, która byłaby w sumie dość standardową przypowiastką o drugich szansach, gdyby nie tysiąc niestandardowych drobiazgów po drodze. Na początku więc spotykamy Daniela po krótkiej przerwie i widzimy, że już zadomowił się w domu New Canaan Project w Nashville, ma współlokatora i pracę w magazynie, do której dojeżdża autobusem. Częścią jego rutyny są także grupowe spotkania terapeutyczne, podczas których za wiele nie mówi, oraz uciekanie od ludzi, kiedy tylko jest to możliwe.
Nie wygląda to jak życie, wygląda to jak ostrożna próba trwania dalej, bez wzlotów, upadków i jakichkolwiek fajerwerków. Daniela – na którego wszyscy mówią teraz Dan – cieszą małe rzeczy, jak czek z pracy i wizyta w bankomacie, ale ani on, ani my na początku nie mamy poczucia, że jego życie dokądkolwiek zmierza. Zmiany następują w trakcie odcinka, dzięki ludziom, których bohater spotyka przypadkiem, i tym, którzy stali się częścią jego egzystencji, choć on ich wcale o to nie prosił. Wszyscy ci ludzie – od szefa, przez nowych kolegów, aż po artystkę o imieniu Chloe i twarzy Caitlin Fitzgerald – zaskakują i jego, i po części chyba też nas, bo po prostu mu pomagają, nie żądając wiele w zamian.
Daniel, który stracił osłonę w postaci rodziny, porusza się po prawdziwym świecie bardzo niepewnie. Na każdym kroku widać jego zagubienie i obawę, że zrobi coś źle i wszystko zepsuje. Ale jest w tym coś więcej, coś, co w pełni uświadamiamy sobie, słuchając prawie 10-minutowej rozmowy z Averym (Scott Lawrence), szefem domu New Canaan, podczas której przybysz z Paulie w stu procentach się otwiera i mówi, jakie trudności sprawiają mu najprostsze rzeczy. Codzienne interakcje, konieczność przebywania z ludźmi, "bycie prawdziwym".
Ta wymiana zdań – przepięknie napisana i genialnie zagrana – uświadamia nas, w jakim koszmarze wciąż żyje Daniel. Niby to wszystko wiedzieliśmy, niby to wszystko pojawiało się gdzieś w słowach i poza nimi, ale dopiero teraz wyjaśniono nam to tak prosto i bezpośrednio w rozmowie, która jest małym popisem literackim twórcy "Rectify", Raya McKinnona. Jeśli wydawało Wam się, iż w bohatera granego przez Adena Younga wniknęliśmy już dość głęboko, ta scena Was uświadomi, że Daniel nigdy wcześniej nie otworzył się przed widzami do końca.
Rozmowa z Averym pełni terapeutyczną rolę i pozwala Danielowi ruszyć wreszcie do przodu, wyjść do ludzi, przedstawić się Chloe i spojrzeć inaczej na nowych kolegów. To bardzo prosty ciąg zdarzeń, które dzieją się tu i teraz, na ziemi, nie w żadnym onirycznym parku czy też na surrealistycznej imprezie u nieznajomego. To prawdziwe życie, z którym nasz bohater wreszcie decyduje się zmierzyć.
W tej dość przyziemnej jak na "Rectify" opowieści o drugiej szansie jest jednak wiele typowej dla serialu poezji, zgrabnie opakowanej w pudełko z napisem "film niezależny". Daniel odbywa więc swoje wędrówki z książkami pod pachą, spotyka zaskakujących ludzi w zaskakujących miejscach, przygląda się torom, pierzastym manekinom i delikatnym tworom z metalu. Zawartość surrealizmu ograniczono do minimum, ale i tak wciąż mamy wrażenie, że obcujemy z literaturą na małym ekranie.
"A House Divided", skupiający się wyłącznie na Danielu i niemal całkowicie pomijający historię jego rodziny, zadziwia swoją optymistyczną wymową i twardym osadzeniem w rzeczywistości. Główny bohater wciąż jest zmuszany do schodzenia z obłoków na ziemię i uświadamiany raz po raz, że to się dzieje naprawdę. Wyszedł z więzienia, żyje, mieszka poza rodzinnym miasteczkiem i coraz bardziej do niego dociera, że nawet jeśli sam nie wie, co zrobił dwadzieścia lat temu, nie ma innego wyjścia, jak tylko iść naprzód.
"Rectify" to jeden z tych seriali, które w prosty sposób potrafią przekazać zadziwiająco dużo na temat człowieka, jego samotności, lęków, nadziei i wszelkich siedzących w nim skrajności. Przy całej swojej niezwykłości Daniel zawsze był jednym z nas – mówił i odczuwał to wszystko, co w jego sytuacji bardzo łatwo mogłoby stać się udziałem każdego. Niecodzienność sytuacji głównego bohatera i bezbłędność, z jaką McKinnon, Aden i spółka poruszają się pośród ludzkich emocji, składają się razem na jeden z najpiękniejszych i najbardziej wciągających seriali ostatnich lat. Mimo że przecież za wiele się w nim nie dzieje – w tradycyjnym sensie tego słowa.
Przed nami jeszcze siedem odcinków, w których, zgodnie z zapowiedzią twórcy, mają się pojawić "jakieś odpowiedzi". Ale czy kiedykolwiek poznamy prawdę o morderstwie Hanny? Czy będziemy wiedzieć na pewno, że Daniel jej nie zabił – albo przeciwnie, że ją zabił? Czy on sam kiedykolwiek się tego dowie? Bardzo możliwe, że nie. Życie w niewiedzy, czy jest mordercą, czy jednak nie, to jedna z tych rzeczy, które stanowią o niezwykłości Daniela. To też jedna z rzeczy, które czynią "Rectify" tak wyjątkowym. Bo nawet w czasach dominacji telewizji jakościowej szukanie i dawanie oczywistych odpowiedzi jest powszechne. "Rectify" tego nie czyni i nie zdziwię się, jeśli tak pozostanie do końca.