Rewolucja z konieczności. Podsumowujemy "Artystów" – najlepszy polski serial ostatnich lat
Mateusz Piesowicz
2 listopada 2016, 21:33
"Artyści" (Fot. TVP)
Jak bardzo zaskoczyli nas "Artyści" produkcji TVP, mogliście się już przekonać. Do końca sezonu nic w tej kwestii nie uległo zmianie, bo serial utrzymał wysoki poziom, za nic mając oczekiwania i konwenanse. Spoilery.
Jak bardzo zaskoczyli nas "Artyści" produkcji TVP, mogliście się już przekonać. Do końca sezonu nic w tej kwestii nie uległo zmianie, bo serial utrzymał wysoki poziom, za nic mając oczekiwania i konwenanse. Spoilery.
Pisząc o "Artystach" po raz pierwszy, nie ukrywałem zachwytów nad produkcją duetu Strzępka/Demirski i teraz, już jakiś czas po jej zakończeniu, mogę się w gruncie rzeczy powtórzyć – tak udanego polskiego serialu, bez względu na stację, która go zrobiła, dawno nie widziałem. Tym bardziej boli fakt, że przechodzi on w dużej mierze niezauważony, notując kiepskie wyniki oglądalności i będąc zepchniętym na margines przez władze TVP. Czy jednak absurdalna niechęć telewizji publicznej wobec własnej produkcji jest jedynym czynnikiem, który sprawił, że "Artyści" przepadli w rywalizacji ze wszystkimi liczącymi się konkurentami?
Na pewno fakt ten miał na sprawę znaczący wpływ, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nawet gdyby serial cieszył się wsparciem stacji i był szeroko promowany, i tak mógłby przepaść w starciu z tańczącymi "gwiazdami" czy innymi rodzimymi atrakcjami telewizyjnymi. Do tego przygnębiającego wniosku skłania mnie nie jakość "Artystów", ale gusta masowej widowni, którą, jak widać, przerasta każda próba wybicia się ponad ekranowy banał. A taką serial TVP niewątpliwie podjął, choć daleko mi do zdania, że to produkcja elitarna i przeznaczona dla wąskiego grona odbiorców.
Przez osiem odcinków twórcy robili, co mogli, by pozbyć się tej szkodliwej łatki, tworząc serial jednocześnie oryginalny, jak i momentami całkiem schematyczny. Dzieło z wyjątkowym charakterem, ale nie oderwane od ziemi – skonstruowane tak, by być czytelnym dla każdego widza, gładko mieszającym wątki humorystyczne z poważnymi, komentującym rzeczywistość, ale nie pozwalającym na to, by przyćmiła ona scenariuszową opowieść. Bez problemu odnajdziecie w "Artystach" nawiązania do prawdziwych wydarzeń i postaci ze świata teatralnego, jednak brak ich znajomości nie przeszkadza w odbiorze, bo są tu tylko pewnym dodatkiem do historii, która jest czytelna i bez nich. To bez wątpienia serial, którego twórcy mają jasne spojrzenie na różne sprawy, ale nie narzucają się z nim widzowi, pozwalając mu dojść do własnych wniosków, a czasem nawet zaskakując trzeźwym spojrzeniem, które trudno dopasować do konkretnej opcji politycznej.
Nie wspominam o tym przypadkowo, bo "Artyści" niesłusznie dorobili się opinii serialu "niewygodnego" dla obecnej władzy i wręcz otwarcie ją krytykującego. Tymczasem takie postawienie sprawy jest jej ogromnym uproszczeniem i świadczyć może tylko o tym, że ten, kto wygłasza podobne poglądy, serialu nie oglądał lub zobaczył w nim tylko to, co chciał zobaczyć. Bo owszem, "Artyści" nie boją się czynić mniej lub bardziej otwartych aluzji do rzeczywistości (moja ulubiona to zdecydowanie groźba rzucona w kierunku dziennikarza: "Za takie pytania to jesteś u prezesa!"), ale ich celem nie jest konkretna władza, lecz ogólnie pojęta polityka kulturalna i wkraczanie urzędników z buciorami w świat sztuki. To właśnie konflikt tych dwóch płaszczyzn stanowił oś napędową całego sezonu, mówimy więc o zderzeniu całkiem zrozumiałym i już nieraz wykorzystywanym przez różnego rodzaju twórców. Monika Strzępka i Paweł Demirski naprawdę nie odkryli tu Ameryki, a jedynym ich "grzechem" jest postawienie się jakimkolwiek politycznym tezom. Wydawało się, że czasy małostkowego hasła "Kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam" już dawno minęły.
Odkrycie, że wcale tak nie jest, boli tym bardziej, że "Artyści" udowodnili, że mają do opowiedzenia po prostu ciekawą i bardzo autentyczną historię, natomiast w najmniejszym stopniu nie bawią ich żadne polityczne gierki. Finał serialu był tego dobitnym potwierdzeniem, bo w błyskotliwy sposób zabawił się naszymi oczekiwaniami. Długo budowany konflikt pomiędzy pracownikami Teatru Popularnego na czele z jego dyrektorem, a władzami Warszawy osiągnął tu apogeum, które przybrało kształt ulicznej demonstracji w obronie teatru. Wymieszanie w niej środowisk artystycznych stojących ramię w ramię z kibicowskimi (!) przy dźwiękach Proletaryatu wyglądało na, wprawdzie ładną, ale dość tanią ideologię i może nawet bym je skrytykował, gdyby nie ostatnia scena, w której nic sobie nie robiąca z policyjnego kordonu starsza pani ze stoickim spokojem próbuje kupić bilety na spektakl. Tak po prostu. Piękniej zakończyć tego serialu nie można było.
https://youtu.be/2RirAgcXAO0
Bo to wprost idealnie wymierzony w szukających taniej sensacji widzów palec. Spodziewaliście się wielkiego starcia zjednoczonych we wspólnej sprawie przeciwników z opresyjną władzą? Myśleliście, że na koniec dostaniemy wspaniały triumf wolności? W takim razie ustawcie się w jednym rzędzie z tymi, którzy doszukują się tu krytyki rządzących. Twórcy pokazali, że próby wpisania ich serialu w jakiekolwiek ideologiczne ramy są bzdurne, tak samo jak idiotyczny jest pomysł urzędniczej kontroli nad treścią i rodzajem wystawianych w teatrze przedstawień. Tu wcale nie chodzi o jakieś doniosłe sprawy, a przynajmniej nie na pierwszym planie. Na nim nie ma bowiem artystycznej wolności i swobody tworzenia, lecz po prostu ludzie walczący o swoje miejsce pracy, które może pochłonąć zwykła komercjalizacja. Spór ideologiczny też oczywiście gdzieś się tam tli, ale twórcy na koniec wręcz się od niego odcinają, opierając się konwenansom. Bezimienna staruszka próbująca zdobyć bilet na tle dramatycznych wydarzeń to trafione w punkt podsumowanie tego, jak bezsensowne są kłótnie zarówno w "Artystach", jak i o "Artystów". Teatr i sztuka są przede wszystkim dla ludzi, o czym wielu kompletnie zapomniało.
Monika Strzępka i Paweł Demirski skutecznie o tym przypominają ustami swoich bohaterów. "Artyści" są wypełnieni scenariuszowymi perełkami, ale dosadny sposób, w jaki obchodzą się z próbami nadmiernej interpretacji serialowych wydarzeń to absolutne mistrzostwo. "Ale super! Jakbyśmy znowu walczyli o wolność z komuną, nie?" – krzyczy rozentuzjazmowana aktorka na wieść o protestach, na co jej koleżanka ucisza ją krótkim: "Jezu, weź się ogarnij!". Trudno się nie uśmiechnąć, słysząc ten i inne dialogi, w których twórcy lekko kpią sobie z przesadnej powagi, jaką przypisuje się choćby ich historii. A ta to przecież tylko opowieść o zwykłych ludziach, którzy chcą wykonywać swoją pracę bez przeszkód i móc się z tego utrzymać – rewolucjonistami zostali nieco przy okazji i z pewnością bez takiego zamiaru.
Sprowadzanie tytułowych "Artystów" do roli szeregowych pracowników teatru, a przede wszystkich normalnych ludzi trwało przez cały sezon i obok wspomnianego już konfliktu stanowiło drugi fundament serialu. Wątki poszczególnych bohaterów bywały nierówne, z pewnością niektórym przydałoby się poświęcić nieco więcej czasu, inne z kolei sprawiały wrażenie niedokończonych, ale myślę, że cel został osiągnięty. Praktycznie każdego tutaj udało się przedstawić w wyrazisty sposób i sprawić, że coś po sobie pozostawił. Bohaterowie nie stali się manekinami przybranymi w pożądane cechy charakteru, lecz ludźmi z krwi i kości. W dodatku takimi, których problemy są niewątpliwie bliskie wielu z nas. "Artyści" zdołali je sportretować na tyle autentycznie, by można było się z tymi postaciami zżyć. To nie byli ludzie z innego świata, ale tacy, którzy funkcjonują w tej samej rzeczywistości, co my i jakoś dają sobie z nią radę, choć ta nieustannie rzuca im kłody pod nogi.
Oczywiście błędem byłoby podchodzić do tego serialu jak do dokumentalnego portretu współczesnej Polski, bo "Artyści" często podkreślają swoją niezwykłość. Wspominałem poprzednim razem o tym, że tutejszy teatr ma duszę, a teraz należy jeszcze dodać, że ta bywała zarówno magiczna i fascynująca, jak i przerażająca. Twórcy bardzo umiejętnie wpletli w fabułę niesamowite elementy, czy to w postaci trafnie komentujących wszystko duchów byłych dyrektorów i reżyserów, czy bardziej przyziemnych, ale ciągle dalekich od normalności ludzi. "Artystom" udała się trudna sztuka połączenia autentyzmu z pewnego rodzaju fantazją, a efekt końcowy jest daleki od banału. Serial odważnie miesza poszczególnymi elementami tej układanki, co często bywa zabawne, czasem irracjonalne, a niekiedy wręcz surrealistyczne, co może skutecznie odstraszyć widzów wychowanych na produkcjach prostych, łatwych i przyjemnych. Serial, który zmusza do myślenia? Prawdziwy koszmar!
A wystarczyłoby tylko trochę dobrej woli i wysiłku, bo "Artyści" to w gruncie rzeczy nie jest żadna szalenie wymagająca łamigłówka. Wręcz przeciwnie, to prosta historia o ludziach, którzy na początku nie mają do siebie za grosz zaufania, ale stopniowo się do siebie przekonują i pracując zespołowo, starają się pokonać stojące na ich drodze przeszkody. Brzmi schematycznie? I takie właśnie jest, bo serial TVP naprawdę nie wymyśla niczego na nowo. Po prostu bierze znane składniki, dorzuca sporo specyfiki i lepi z tego całość, która zadziwia głównie faktem, że w Polsce jednak da się robić takie rzeczy. Tak, da się i mam nadzieję, że skoro telewizja publiczna nie jest zainteresowana kontynuowaniem tego "eksperymentu", to może zrobi to ktoś inny. Marzyć zawsze można.