Nasz top 10: Najlepsze seriale października 2016
Redakcja
5 listopada 2016, 19:02
"Westworld" (Fot. HBO)
Za nami prawdopodobnie najlepszy serialowy miesiąc tego roku, dosłownie wypełniony znakomitymi premierami. Na naszej liście znalazło się zarówno miejsce dla gigantów jak "Westworld", jak i skromnych produkcji w stylu "Insecure" czy "Atlanty".
Za nami prawdopodobnie najlepszy serialowy miesiąc tego roku, dosłownie wypełniony znakomitymi premierami. Na naszej liście znalazło się zarówno miejsce dla gigantów jak "Westworld", jak i skromnych produkcji w stylu "Insecure" czy "Atlanty".
10. "Rectify" (nowość na liście)
"Rectify" miało w październiku tylko jeden odcinek, który łatwo mógł przepaść pośród dziesiątek premier i znacznie głośniejszych powrotów – a jednak nie tylko nie przepadł, ale wręcz po tygodniu od emisji wciąż mam przed oczami kilka magicznych momentów z niego. I tych bardziej przyziemnych też.
Daniel Holden mniej teraz buja w obłokach, bardziej bierze życie za rogi, nie przestając przy tym być sobą. W otwierającym 4. sezon odcinku znalazło się miejsce na pokazanie, jak wygląda jego nowy dom, praca i codzienna rutyna, a także co się z nim dzieje, kiedy ma chwilę przerwy i wybiera się na jedną ze swoich wędrówek. Mające w sobie dużo magii spotkanie z Chloe (świetna Caitlin Fitzgerald, do tej pory znana jako żona doktora Mastersa) oznacza dla niego nowy rozdział w życiu, który nigdy by się nie mógł zacząć, gdyby nie zejście na ziemię, zafundowane mu przez kolegów z domu dla byłych więźniów.
Przede wszystkim jednak ozdobą premiery 4. sezonu "Rectify" była trwająca niemal 10 minut scena rozmowy z Averym (Scott Lawrence), szefem domu New Canaan, podczas której przybysz z Paulie wreszcie się otworzył i powiedział wprost, jak trudno mu być wśród ludzi i jak bardzo do niego nie dotarło, że naprawdę odzyskał swoje życie. To był majstersztyk pod każdym względem – Ray McKinnon udowodnił nam po raz kolejny, że to, co tworzy, równa się z literaturą, zaś Aden Young znów pokazał, jak wielkim jest aktorem.
I tylko szkoda, że do końca tej magicznej podróży zostało zaledwie siedem odcinków (a za chwilę obejrzę najnowszy i zostanie mi już tylko sześć). [Marta Wawrzyn]
9. "This Is Us" (spadek z 6. miejsca)
"This Is Us" miało rewelacyjny początek i choć w kolejnych odcinkach ujawniło już pewne wady i słabości, niewątpliwie zasługuje na miejsce w dziesiątce najlepszych seriali października. To mądry, ciepły serial, który wie i o ludzkich emocjach, i o scenariuszowych twistach więcej niż niektóre produkcje z kablówek, a jednocześnie pozostaje przystępny. Dan Fogelman nie zaskakuje nas już co odcinek, ale to jest najzupełniej normalne w przypadku produkcji telewizji ogólnodostępnej, która musi czymś zapełnić cały długi sezon. I nie ma to aż takiego znaczenia, bo z rodziną Pearsonów wciąż chce się spędzać czas tak jak na początku.
Gdybym coś z październikowych historii opowiedzianych przez "This Is Us" miała szczególnie wyróżnić, byłby to odcinek "Kyle", w którym poznaliśmy tajemnicę Rebeki i dowiedzieliśmy się, czemu Randall nosi takie właśnie imię. Koszmar rodziców, którzy stracili dziecko i nic ani nikt nie był go w stanie zastąpić, pokazano z dużym wyczuciem, wplatając w to historię malutkiego Randalla i jego ojca. Nie zabrakło ani twistów, ani wzruszeń, a nam pozostawało tylko podziwiać scenariuszowy kunszt Fogelmana.
Wciąż nie do końca wierzę, że "This Is Us" będzie w stanie utrzymać tak wysoki poziom przez cały sezon – a tym bardziej kilka – ale chętnie dam się zaskoczyć. Zresztą nawet w nieco słabszej formie ten serial bije na głowę właściwie wszystko, co teraz ma do zaoferowania amerykańska telewizja ogólnodostępna. [Marta Wawrzyn]
8. "The Missing" (nowość na liście)
Jeden z najlepszych brytyjskich seriali ostatnich lat powrócił z drugim sezonem i całkiem nową historią, zamieniającą go w antologię. Przyznaję, że przed premierą miałem sporo obaw, co do tego, czy uda się powtórzyć sukces poprzednika, a przede wszystkim, czy ta opowieść zdoła wywołać podobne emocje. Pierwszy odcinek, choć jak najbardziej mi się podobał, nie zdołał rozwiać moich wątpliwości. Zrobiły to kolejne, którymi twórcy, bracia Harry i Jack Williams, pokazali, że po prostu znają się na swojej robocie i nie ma powodu, by im nie ufać.
Drugi sezon "The Missing" niejako odwraca sytuację z pierwszego, bo zamiast zaginionego dziecka mamy odnalezioną po latach dziewczynę. Sytuacja jest jednak znacznie bardziej skomplikowana niż się początkowo zapowiada i nie mija wiele czasu, by historia zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i robić się niezwykle tajemniczą. Brawa należą się twórcom za to, że pomimo stopnia skomplikowania scenariusza, jak na razie doskonale radzą sobie z przedstawianiem na ekranie kolejnych wydarzeń. Akcja rzuca nas pomiędzy różnymi latami i miejscami (trafiamy nawet do Iraku!), swobodnie mieszając faktami i stopniowo odkrywając kolejne elementy tej układanki, nie pozwalając jednak, byśmy się w nich zgubili. Pod względem scenariusza to absolutnie najwyższa telewizyjna półka.
Co jednak szczególnie istotne, to fakt, że w tej zagmatwanej opowieści nie brak miejsca na emocje, które tak doskonale pamiętam z pierwszej odsłony serialu. Tutaj również nie brak fascynujących postaci i ludzi zniszczonych przez wielką traumę, ale punkt spojrzenia na nich jest różny. Są tacy, którzy negują rzeczywistość i sprzeciwiają się bolesnej prawdzie, są ci, którzy walczą dopóki tli się w nich choć iskra nadziei, są również tacy, którzy wolą się poddać. Wprawdzie nie jesteśmy nawet na półmetku i z pewnością wiele jeszcze przed nami, ale to, co zobaczyłem, wystarcza, by ze spokojem patrzeć w przyszłość – "The Missing" trzyma wysoki poziom. [Mateusz Piesowicz]
7. "Atlanta" (utrzymana pozycja)
Serial FX przed momentem zakończył swój pierwszy, błyskotliwy sezon, ale finał tej opowieści przypada już na listopad. To, co zobaczyliśmy w październiku, w zupełności jednak wystarcza, by "Atlanta" obroniła pozycję sprzed miesiąca. Praktycznie każdy odcinek tego serialu to mała perełka, nie tylko pod względem pomysłowości i odważnej zabawy formą, jaką prezentują tutejsi twórcy, ale także wyczucia i emocji, jakie te, czasem bardzo dziwne historie przynoszą.
W październiku mieliśmy odcinek w całości poświęcony Vanessie (ależ cudowna jest Zazie Beetz), Paper Boiowi występującemu w surrealistycznym talk show, imprezie zakończonej wypadkiem z udziałem niewidzialnego samochodu i przedziwnemu przyjęciu, na którym Earn i Van robili za główne atrakcje białego towarzystwa. Już same te krótkie opisy pokazują, że "Atlanta" to serial jedyny w swoim rodzaju, a wystarczy nieco się w nie zagłębić, by zobaczyć, że za tymi nieraz absurdalnymi koncepcjami kryje się zadziwiająco dużo autentycznego życia.
Dzieło Donalda Glovera wychodzi poza jakiekolwiek schematy, trudno go nawet uznać za przedstawiciela popularnego ostatnio gatunku dramedy. "Atlanta" ma swój, niepowtarzalny styl i mogę Wam tylko polecić zapoznanie się z nim – opisanie go słowami nigdy tej wyjątkowości w pełni nie odda. [Mateusz Piesowicz]
6. "Artyści" (skok z 9. miejsca)
Gdy miesiąc temu "Artyści" pojawili się w naszym rankingu, ogłaszałem, że to sensacja. Jak więc nazwać to, że tym razem znów tu są, a nawet więcej – zanotowali solidny awans? Myślę, że trzeba to ogłosić po prostu normalnością, bo serial Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego zdążył już w pełni udowodnić, że miejsce wśród najlepszych należy mu się jak psu buda. Ostatnie odcinki, które oglądaliśmy w październiku, jeszcze mocniej ugruntowały jego pozycję jako zdecydowanie najbardziej wartościowej tegorocznej polskiej produkcji telewizyjnej.
Szkoda tylko, że więcej tutejszych bohaterów już na ekranach nie zobaczymy, bo serial zakończy swój żywot po ośmiu odcinkach. Czy to bardziej wina władz telewizji publicznej, czy widzów, oglądających go w żałośnie małej liczbie, nie chcę roztrząsać – z pewnością jedni i drudzy dołożyli do jego śmierci słusznych rozmiarów cegłę i powinni się wstydzić. Bo "Artyści" to nie tylko najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się TVP w ostatnich latach. To właściwie jedyny polski serial, którym powinniśmy się głośno chwalić i pokazywać, gdzie się da, jako przykład, że potrafimy zrobić coś wyjątkowego.
Produkcja to w absolutnie cudowny sposób łącząca życiową historię z niezwykłą, teatralną otoczką, dodająca do tego niepowtarzalny klimat i unikalną specyfikę na poły magicznego miejsca. Przy tym wszystkim oferująca również szereg intrygujących, solidnie napisanych postaci, porcję błyskotliwych dialogów i scenariusz nie popadający w banały. I kapitalnych aktorów, i piękne zdjęcia, i klimatyczną muzykę, i fantastyczne zakończenie, i mógłbym tak jeszcze chwilę wymieniać. Gdyby ktoś mi jakiś czas temu powiedział, że wśród moich ulubionych seriali 2016 roku znajdzie się produkcja TVP, zaniósłbym się głośnym śmiechem. Nie muszę chyba mówić, że zmieniłem zdanie? [Mateusz Piesowicz]
5. "Zamęt" (nowość na liście)
Nowy serial Cinemax to zdecydowanie jeden z najlepszych punktów serialowej jesieni. A już zwłaszcza docenić wypada drugą połowę sezonu, która pokazała, jak dokładny plan mieli twórcy na całość. "Quarry" miesza typowo pulpową rozrywkę, która miała trafić i trafiła do sierot po "Banshee", z w stu procentach poważnymi diagnozami na temat wojny wietnamskiej i stanu amerykańskiego społeczeństwa, kiedy ta już się kończyła. Historia jednego żołnierza, który wrócił z Wietnamu poobijany fizycznie i psychicznie, to tak naprawdę portret pewnej epoki, zapis momentu, kiedy Ameryka już przejrzała na oczy, ale jeszcze tkwiła w stanie zawieszenia, bojąc się ruszyć do przodu.
Mając w pamięci cały sezon, włącznie z wietnamskim piekłem z finału, trudno jest traktować "Quarry" jako produkcję typowo rozrywkową. Pośród odjechanych scen, klimatycznych wypraw w nieznane i cudownych podróży muzycznych mieści się bowiem wiele bolesnej prawdy o tym, jak Ameryka pobłądziła i nie była gotowa tego przyznać. A przy tym wszystkim rzeczywiście wyśmienite było to, służyło wyłącznie rozrywce. Mieliśmy więc na ekranie prawdziwą paradę oryginałów – poczynając od gangstera geja, mającego bliską relację z mamusią, a kończąc oczywiście na tym barwnym panu, który ma zwyczaj wygłaszać filozoficzne mądrości i dodawać masło do kawy – a do tego dużo znakomitej muzyki, wykonywanej na żywo, i prawdziwe cuda realizatorskie, wśród których wyróżniała się wietnamska scena, zrobiona prawie bez cięć.
Wszystko to razem złożyło się na serial, który z jednej strony zastąpił godnie "Banshee", a z drugiej trafił także do publiki lubującej się w poważniejszych produkcjach. Nie wiem tylko, czemu Cinemax zwleka z zamówieniem 2. sezonu. [Marta Wawrzyn]
4. "Niepewne" (nowość na liście)
Kolejny dowód na to, że z pozoru prościutkie komediodramaty o codziennym życiu zwykłych ludzi potrafią być nadzwyczajne. Wystarczy scenarzystka, która potrafi pisać, i fajna, świeża twarz na ekranie. Nie widziałam "Awkward Black Girl", internetowego projektu Issy Rae, od którego wszystko się zaczęło, więc i ona sama, i jej ekranowe alter ego wydają mi się niemal objawieniem. Tyle życia, energii i naturalnego wdzięku co "Niepewne" nie miał chyba żaden serial, jaki oglądałam w październiku.
Choć serial HBO to wciąż historia niezręcznej czarnoskórej dziewuchy, przez większość czasu jest na tyle uniwersalna, że kolor skóry kompletnie nie ma znaczenia. Oczywiście, "Broken Pussy" to nie jest coś, co mogłaby wymyślić sztywna laska z klasy średniej – jak bohaterki "Dziewczyn" – ale już wątki związane z przyjaźnią, związkami damsko-męskimi czy pracą to coś, co dotyczy nas wszystkich. Bardziej niż rasa serial definiuje wiek obu głównych bohaterek i ten specyficzny moment, w którym się znalazły. Co robić, kiedy zbliżasz się do trzydziestki – szukać na gwałt stabilizacji czy wręcz przeciwnie, korzystać z życia do woli, zanim będzie za późno?
W ramach prostych historyjek z życia wziętych Issa Rae potrafi zmieścić sporo celnego, choć zdecydowanie nienachalnego komentarza społecznego, czasem mającego związek z kwestiami rasowymi, ale zwykle nie. To po prostu kolejna dziewczyna, która wyróżnia się dzięki swojej autentyczności, niesamowitej energii i talentowi do zabawnego komentowania rzeczywistości. Oby takich osób pojawiało się na naszych ekranach jak najwięcej. [Marta Wawrzyn]
3. "Młody papież" (nowość na liście)
Kiedy uznani twórcy zamieniają format kinowy na telewizyjny, pojawiają się obawy, czy aby na pewno poradzą sobie w nowych okolicznościach. W przypadku Paolo Sorrentino były one całkiem uzasadnione, bo włoski reżyser to prawdziwy artysta, którego kolejne filmy odznaczały się tak specyficznym podejściem, że trudno było je sobie wyobrazić na małym ekranie. "Młody papież", czyli wspólna produkcja HBO, Canal+ i Sky Atlantic udowadnia jednak, że znakomity twórca poradzi sobie w każdych warunkach.
Osoba Sorrentino za sterami pozwala przypuszczać, że serial będzie się znacząco różnił od tego, co zazwyczaj serwuje nam telewizja. I rzeczywiście, produkcja, w której Jude Law wciela się w pierwszego amerykańskiego, a jednocześnie najmłodszego w historii papieża – Piusa XIII – nie jest tym, czego należałoby się spodziewać. Nie mamy tu bowiem do czynienia z tanią sensacją urządzającą sobie kpiny z łatwego celu, jakim jest Kościół katolicki, ale skomplikowaną opowieścią o wierze, władzy i odpowiedzialności.
Oczywiście, jeśli ktoś zechce tu zobaczyć tylko skandaliczny portret głowy Kościoła, to nie będzie zawiedziony. Ale ograniczanie "Młodego papieża" tylko do paru uszczypliwości byłoby ogromną niesprawiedliwością. Zwłaszcza wobec jego głównego bohatera, który wyrasta na jedną z najciekawszych serialowych osobowości tego roku. Sprawdźcie koniecznie, bo to pozycja jedyna w swoim rodzaju. [Mateusz Piesowicz]
2. "Black Mirror" (nowość na liście)
Sześć historii, sześć zupełnie różnych gatunków i stylistyk, niesamowita obsada, reżyserzy, z których każdy specjalizuje się w czym innym – ze skromnego brytyjskiego serialu, komentowanego przede wszystkim w kręgach blogerów zajmujących się nowymi technologiami, "Black Mirror" na Netfliksie przemieniło się w prawdziwego giganta w amerykańskim stylu. I choć nie każda historia każdemu z widzów podobała się w takim samym stopniu, ogólny poziom tego sezonu jest imponujący, a łatwość, z jaką Charlie Brooker porusza się po nieznanych do tej pory wodach, niejednokrotnie potrafi zadziwić.
3. sezon "Black Mirror" oferuje coś dla każdego – od dającej po oczach różowej satyry na serwisy społecznościowe, przez przyziemny thriller z twistem, popcornowy horror z realistyczną grą komputerową, historię kryminalną i wojenną, aż po czystą magię z lekko depresyjnym happy endem. Wszystko od początku do końca przemyślane, pełne różnego rodzaju znaczeń i przerażające jak diabli. A do tego skłaniające do dyskusji – choć szkoda trochę, że trwającej tylko przez jakieś dwa weekendy, a nie sześć tygodni.
W praktyce zobaczyliśmy nie serial, a sześć świetnych filmów, których odkrywanie po kolei sprawiało niesamowitą frajdę. Jasne, jedne były trochę słabsze, inne trochę lepsze, ale nawet gdyby "Black Mirror" w tym sezonie miało tylko jeden odcinek – który nazywałby się "San Junipero" – wciąż spokojnie mogłoby ten ranking wygrać. I niewiele brakowało, a tak rzeczywiście by się stało. Serialowi Charliego Brookera zabrakło dosłownie jednego punktu w starciu z naszym październikowym numerem 1, którym jest… [Marta Wawrzyn]
1. "Westworld" (nowość na liście)
Choć w tym miesiącu mogłoby być dwóch zwycięzców, bo na wygraną "Black Mirror" nikt by nie narzekał, to jednak oddajmy królowi, co królewskie. "Westworld" wtargnął do naszej ramówki i porozstawiał po kątach całe towarzystwo, z miejsca stając się poważnym kandydatem do miana naszego ulubionego serialowego blockbustera. Produkcja to tak fantastycznie łącząca realizacyjny rozmach z inteligentnym scenariuszem, że większość filmowych superprodukcji powinna się na jej widok zapaść pod ziemię ze wstydu.
Za sprawą "Westworld" HBO udowodniło, że może być życie po "Grze o tron", bo to serial, który ma wszelkie dane ku temu, by zawładnąć masową wyobraźnią w podobnym stopniu, co saga fantasy. A może i większym, bo trudno oprzeć się wrażeniu, że spektakularna produkcja autorstwa Jonathana Nolana i Lisy Joy dopiero się rozkręca. W październiku po raz pierwszy wkroczyliśmy do tego świata, poznaliśmy jego głównych bohaterów i część reguł nim rządzących, ale i tak ma się wrażenie, że ledwie uchylono przed nami rąbka tajemnicy.
Cokolwiek czeka nas dalej, spodziewam się, że będzie to bardzo satysfakcjonujące, bo jak na razie twórcy nie dali pół powodu, by wątpić w ich plan. Scenariusz "Westworld" przypomina doskonale naoliwioną maszynę, która prze do przodu stanowczo i po dokładnie ustalonej trasie. Każdy szczegół ma tu znaczenie, niektóre klocki już wskakują na swoje miejsca, ale nieustannie pojawiają się kolejne zagadki do rozwiązania. Fabularnym zagwozdkom kroku dotrzymują olśniewające widoki, kapitalna muzyka i świetne kreacje, które mógłbym wymieniać właściwie alfabetycznie według listy obsadowej. To już naprawdę trudno nazwać telewizją, to Hollywood w odcinkach. [Mateusz Piesowicz]