Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
27 listopada 2016, 20:03
"The Affair" (Fot. Showtime)
Za nami tydzień, w którym świat ponownie zwariował na punkcie "Gilmore Girls". Poza tym doceniamy powrót "The Affair", finał "Młodego papieża" czy też pełen pozytywnej energii odcinek "Shameless".
Za nami tydzień, w którym świat ponownie zwariował na punkcie "Gilmore Girls". Poza tym doceniamy powrót "The Affair", finał "Młodego papieża" czy też pełen pozytywnej energii odcinek "Shameless".
KIT TYGODNIA: Nudy na pudy w "The Walking Dead"
"The Walking Dead" od początku siódmego sezonu balansowało na krawędzi hitu i kitu. Dość obszernie wspomnieliśmy o tym kilka tygodni temu, niedługo po premierze nowej serii. Dziś jednak miarka się przebrała. Obecnie emitowany sezon produkcji AMC to sinusoida. Zlepek odcinków trochę lepszych i trochę gorszych, ale w żaden sposób nie wybijających się na tle innych seriali, które oglądamy każdego tygodnia.
Gwałtowny podział głównego wątku fabularnego na kilkoro bohaterów i rozrzucenie ich po coraz większym uniwersum "The Walking Dead" okazał się pomysłem co najwyżej średnim. Dlatego też w jednym tygodniu jesteśmy świadkami interesującej wizyty Negana w Alexandrii, by później znieść 45 minut w towarzystwie będącej kolejny raz w żałobie Maggie oraz irytujących dzieciaków jeżdżących na wrotkach.
"Go Getters" to klasyczny odcinek do zapomnienia. Nie wnoszący do fabuły praktycznie żadnych konkretów. Przypominający o ciekawie zarysowanej w poprzednim sezonie lokacji o nazwie Wzgórze i uruchamiający wątek Jesusa, który postanawia dokonać zwiadu w siedzibie Zbawców (pytanie tylko, po co twórcy wpakowali do ciężarówki również Carla?).
Jestem w stanie zrozumieć, że "The Walking Dead" nie będzie każdego tygodnia trzymał tak wysokiego tempa, jak miało to miejsce w premierze. Ale jednocześnie przypominam sobie poprzedni sezon, gdzie jego pierwsza połowa była tak dobra, że momentami przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Produkcja AMC nie wzbudza emocji, nie intryguje tak jak miało to miejsce przed rokiem. Czyżby sceny z finału poprzedniego sezonu połączone z premierą siódmej serii okazały się punktem kulminacyjnym, a jednocześnie ścianą, przez którą producenci nie będą mogli się przebić już do końca serialu? Sugerują to choćby wyniki oglądalności. Od blisko miesiąca produkcja AMC gromadzi przed telewizorami średnio 11,5 mln widzów. To zdecydowanie najgorsza oglądalność od czasu emisji trzeciego sezonu w 2012 roku! [Marcin Rączka]
HIT TYGODNIA: Powrót "The Affair"
Oszukiwałbym sam siebie, próbując Was przekonać, że początek 3. sezonu "The Affair" zwalił mnie z nóg i pozostawił w niemym zachwycie. Wręcz przeciwnie, gdyby nie fakt, że zaraz po premierze zobaczyliśmy drugi odcinek, pewnie teraz bym narzekał, bo pierwsza godzina, spędzona w całości w towarzystwie Noaha, choć ciekawa, pozostawiła po sobie spory niedosyt. Więzienne historie i próba powrotu do normalności po trzech latach za kratkami to nie jest coś, do czego serial Showtime nas przyzwyczaił.
Co więc "The Affair" robi w hitach? To proste – powrót czwórki tutejszych bohaterów, choć daleki od najlepszych momentów serialu, i tak był jednym z najmocniejszych punktów tygodnia. Historia, która dawno temu była prostą opowieścią o romansie, nadal jest fantastycznie napisaną i rewelacyjnie zagraną produkcją, którą ogląda się z nieukrywaną przyjemnością, nawet gdy nie jest tak dobra, jakbyśmy chcieli. Wciąż też potrafi wzbudzać duże emocje prostymi środkami, co najłatwiej było zauważyć z perspektywy Helen.
Jeśli zdążyliście zapomnieć, jak fantastyczna w tej roli jest Maura Tierney, to szybko sobie przypomnieliście. Fragment opowiadający o jej bohaterce to było takie "The Affair", na jakie liczymy – pełne wątpliwości, emocji i unoszących się w powietrzu pretensji. Liczę na to, że Noah, Alison i Cole szybko do tego poziomu doskoczą i kolejny raz, gdy umieścimy serial w hitach, zrobimy to już z konkretniejszego powodu niż tylko z faktu, że cieszymy się z jego obecności. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Święto Dziękczynienia w "Brooklyn Nine-Nine"
Po kilku wyjątkowo nędznych odcinkach "Brooklyn Nine-Nine" wreszcie zaserwowało nam powrót do formy, którą znamy i lubimy. Święto Dziękczynienia wśród policjantów z 99. posterunku nie mogło przebiegać typowo, a gdy zostało jeszcze połączone ze spotkaniem Jake'a Peralty z ojcem Amy, pewnym było, że czekają nas fajerwerki.
I rzeczywiście, Victor Santiago (świetny Jimmy Smits, mam nadzieję, że jeszcze go zobaczymy w tej roli) okazał się podniesioną do potęgi wersją swojej córki, więc Jake nie miał łatwego przejścia. Choć trzeba przyznać, że przygotował się perfekcyjnie i do pewnego momentu mogło się wydawać, że idzie mu świetnie, to ostatecznie mogło nie pomóc nawet wspólne rozwiązanie starej sprawy. Na szczęście Amy też miała coś do powiedzenia w tej sprawie.
A co u reszty? Świąteczna kolacja poprzedzona polowaniem, a raczej ucieczką przed agresywnym indykiem i obstawianie psiej wystawy. Ot, standard. Oby trafiało się ich w tym sezonie znacznie więcej. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Tona pozytywnej energii w "Shameless"
Ta jesień jest tak wypakowana fantastycznymi serialami, że aż trochę zaniedbaliśmy "Shameless". Już spieszę to naprawiać, zwłaszcza że okazja nadarzyła się świetna. W pralni kupionej przez Fionę rozegrały się niesamowite sceny, które pokazały i nam, i jej, że ona wcale nie jest skazana na porażkę jako właścicielka biznesu. Nie kiedy jest częścią takiej społeczności i ma takiego kumpla jak Kevin. Oczyszczenie atmosfery między nimi też wyszło super i teraz tylko czekam, aż Fiona i Veronica wreszcie odnajdą drogę do siebie. Bo kurcze, ileż możemy na to czekać!
"You Sold Me the Laundromat, Remember?" było wypakowane taką dawką pozytywnej energii, że prawie zapomniałam, jak bardzo pognębiono właśnie Lipa – akurat w momencie, kiedy sobie uświadomił, że jednak zależy mu na studiach. Szkoda go, ale z drugiej strony to byłoby za proste, gdyby teraz umożliwiono mu powrót na uczelnię. Myślę, że w końcu i on się odnajdzie, a tymczasem cieszę się sukcesem Fiony, mrucząc ciągle pod nosem "I Ain't Got Nobody". [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Feralna impreza w "Niepewnych"
Większe przyjęcia są dla serialowych twórców idealną okazją, by nieco wstrząsnąć światem swoich bohaterów – nie inaczej było w "Niepewnych", gdzie udana impreza dobroczynna skończyła się dla Issy (Issa Rae) prawdziwym koszmarem. O ile tylko kwestią czasu było, aż Lawrence (Jay Ellis) dowie się o Danielu (Y'lan Noel), o tyle kłótnia z Molly (Yvonne Orji) to już coś, czego zdecydowanie nie można było przewidzieć.
Trzeba jednak przyznać, że Issa grabiła sobie od jakiegoś czasu, a ten wieczór był tylko kulminacją. Lawrence, Daniel i Molly to wszystko twarze tego samego problemu, czyli niezdecydowania i niemożności podjęcia konkretnych decyzji przez Issę. Miotanie się pomiędzy dwoma mężczyznami oraz irytacja zachowaniem przyjaciółki ciągnęły się za naszą bohaterką niemal od samego początku, ale odwlekanie rozwiązania tych kwestii nie mogło wyjść na dobre. Podwójna kłótnia i kompletna rozsypka były więc naturalną konsekwencją, co jednak nie umniejsza ich mocy.
Sytuacja Issy jest nie do pozazdroszczenia i jakkolwiek bym chciał, trudno mi dostrzec jakieś pozytywy przed finałem. Nawet w pracy, w której bohaterka w końcu odniosła spory sukces, pojawiła się przecież nuta zwątpienia. Bo czy to na pewno jest miejsce, w którym Issa widzi się w przyszłości? Czy w ogóle jest takie miejsce? Tytuł do czegoś zobowiązuje, więc przed ostatnim odcinkiem sezonu wątpliwości jest całe mnóstwo. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Search Party", czyli zagubiona dziewczyna
TBS zadebiutowało w tym roku z kilkoma niezłymi serialami, ale to "Search Party" zdecydowanie przypada tytuł najlepszego z nich. Głównie dlatego, że sprawnie łączy mocną satyrę i wątki bardziej dramatyczne z pasjonującą tajemnicą zaginięcia dziewczyny o imieniu Chantal. Z każdym kolejnym odcinkiem "Search Party" coraz bardziej mnie wciągało, a śledztwo dostarczało nie tylko intrygujących zwrotów akcji, ale i pola do popisu dla postaci. I tak przez 10 odcinków, które najlepiej obejrzeć naraz, aż do fantastycznego finału, który dla wielu może być denerwujący, ale jak dla mnie idealnie pasuje do tego serialu.
Alia Shawkat w roli Dory również zasługuje na wyróżnienie, bo to głównie dzięki niej w serial naprawdę można się wciągnąć. Shawkat dodaje swojej postaci koniecznego na tle innych realizmu i sprawia, że kibicujemy jej w poszukiwaniach, nawet pomimo przekraczania coraz dalszych granic w celu odnalezienia Chantal. Choć pierwszy sezon "Search Party" świetnie funkcjonuje jako całość, to mam wielką nadzieję, że będzie nam dane zobaczyć dalszy etap podróży Dory. [Michał Paszkowski]
HIT TYGODNIA: Niespodziewane przesłanie w finale "Młodego papieża"
Serial Paolo Sorrentino obierał różne kierunki i formy przez cały sezon, więc wytypowanie, w jakim miejscu skończy, było karkołomnym zadaniem. Ale chyba nikt nie mógł przypuszczać, że Pius XIII, papież, który wzbudza trwogę u wiernych i absolutne przerażenie wśród trzecioklasistów, nie dość że wreszcie pokaże się publicznie, to jeszcze zrobi to z uśmiechem na ustach i wezwie tłum do tego samego.
"Młody papież" radośnie kpił sobie z naszych oczekiwań i prób zaszufladkowania go jako antykatolickiego lub wręcz przeciwnie, by na koniec wywinąć salto i finiszować w zaskakujący swoją zwykłością sposób – skupiając się na emocjach. Banalna historia o Błogosławionej Juanie wystarczyła, by wreszcie skruszyć mur, za którym ukrywał się mały, porzucony Lenny Belardo, a tłum zgromadzony na Placu św. Marka w Wenecji ujrzał w końcu wrażliwego chłopca skrytego za nieprzeniknionym papieskim obliczem.
Piękno tego zakończenia tkwi w jego prostocie. Sorrentino przeprowadził nas przez szereg surrealistycznych wydarzeń, by skończyć w sposób poruszający nasze najbardziej wrażliwe nuty. Zwykłe "Uśmiechnijcie się" zabrzmiało donośniej niż wykrzykiwane wcześniej przestrogi i pokazało, że prawdziwa siła tkwi w najprostszych emocjach. Co będzie dalej z Lennym to zagadka, na którą odpowiedź zna teraz tylko twórca serialu – oby podzielił się nią ze światem jak najszybciej. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "The Missing" znów szokuje
Przyznaję – przedostatni odcinek "The Missing" w tym sezonie nie porwał mnie tak, jak niektóre z wcześniejszych. Owszem, był nieźle opowiedziany, rzucił sporo światła na tutejsze tajemnice, serwując choćby bardzo interesującą, iracką historię, a nie zabrakło w nim również emocji. Konfrontacja Baptiste'a z żoną, uciekający przed sprawiedliwością Adam Gettrick czy skomplikowane relacje w rodzinie Websterów wyglądały jednak tylko na przedsmak tego, co czeka nas w zbliżającym się finale. A tym, co sprawiło, że oczekiwanie na niego jest wręcz nieznośnie długie, była rzecz jasna końcówka.
Twórcy serialu, bracia Williamsowie, udowadniali już, że potrafią szokować – odcinkiem "1991" potwierdzili, że z wyprowadzania widzów z równowagi mogą pisać doktorat. Spotkanie Adama z Sophie w ukrytej w lesie chacie wyglądało zupełnie niewinnie (zapominając na moment o okolicznościach), dopóki nie dowiedzieliśmy się, dla kogo przeznaczona jest kupiona po drodze maskotka. Słowa mężczyzny skierowane do… (nie zdradzam, na wypadek gdyby zaplątał się tu ktoś, kto jeszcze nie oglądał) ciągle brzmią mi w głowie, a wraz z nimi na usta cisną się pytania. Odpowiedzi poznamy już za moment, a ja mam tylko nadzieję, że jak zapewnia BBC, naprawdę nic w nich nie zostanie pominięte. [Mateusz Piesowicz]
All will be revealed.#TheMissing finale. Wednesday. 9pm. pic.twitter.com/x9aCsnNBNE
— BBC One (@BBCOne) November 25, 2016
PREMIERA, KTÓRA WYWOŁAŁA NAJWIĘCEJ EMOCJI: "Gilmore Girls: A Year in the Life"
Próby rozstrzygnięcia, czy powrót "Gilmore Girls" to hit, czy kit, nie przyniosły rezultatu. Początkowo optowałam za hitem, no bo jednak zrobiono niesamowitą robotę – ożywiono po niemal dekadzie jedno z najcudowniejszych serialowych miasteczek i dokonano tego bez większych potknięć. Przywrócono wiele z dawnej magii. Zebrano praktycznie całą starą obsadę. A to, z jakim wyczuciem wpisano w scenariusz śmierć Edwarda Herrmanna i jak poprowadzono wątek Emily, sprawia, że nie jestem w stanie patrzeć na "Gilmore Girls" jak na serial. To zdecydowanie coś więcej.
Tyle że moje ulubione "coś więcej" zdecydowanie pobłądziło, pisząc wątek starszej o dziesięć lat Rory. Dopóki jeszcze myślałam, że prowadzi to do jakiegoś przełomu, akceptowałam wszystkie jej szaleństwa. Kiedy usłyszałam te cztery słowa, zabrakło mi słów. Witamy 32 lata temu, kiedy życie i seriale odbierały kobietom, co tylko się da, sprowadzając je do roli matek, żon i kochanek. Nie akceptuję tego i nie podoba mi się, że rozwalono jedną z moich ulubionych postaci, robiąc z niej mentalną nastolatkę, tylko po to, żeby te cztery słowa Amy Sherman-Palladino miały mocny wydźwięk.
I wydźwięk rzeczywiście jest mocny – czuję się jakby ktoś mnie uderzył obuchem w głowę i oznajmił, że cokolwiek byś nie robiła, i tak nie uciekniesz przed swoim przeznaczeniem. Pomijając jednak okropną końcówkę i kompletne spapranie wątku Rory w imię legendarnych czterech słów, które pojawić się "musiały", prawie wszystko było super (pełna recenzja tutaj). Emocje, mówiłam. [Marta Wawrzyn]