Ragnar i synowie. Recenzujemy powrót 4. sezonu "Wikingów"
Andrzej Mandel
1 grudnia 2016, 22:03
"Wikingowie" (Fot. History)
Na antenę History powracają "Wikingowie". Długa przerwa pomiędzy pierwszą i drugą połową sezonu wyraźnie pomogła, bo póki co jest zdecydowanie bardziej interesująco niż ostatnio. Spoilery!
Na antenę History powracają "Wikingowie". Długa przerwa pomiędzy pierwszą i drugą połową sezonu wyraźnie pomogła, bo póki co jest zdecydowanie bardziej interesująco niż ostatnio. Spoilery!
Pierwsza część sezonu "Wikingów" była zjazdem po równi pochyłej. Poziom trzymały jeszcze bitwy oraz wątek Lagerthy. Wszystko, co działo się wokół Ragnara, przyprawiało mnie o ból głowy i zniechęcało do dalszego oglądania. Druga część rzuca nas, po przeskoku czasowym zasygnalizowanym w finale odcinka kończącego sezon 4A, do Kattegat, gdzie mamy poznać zupełnie nowych bohaterów serialu. I ta zmiana dobrze robi "Wikingom".
Historia nie koncentruje się nam jednak tylko na Ragnarze i jego powrocie. Poznajemy bowiem dorosłych już synów jego i Auslag – Ivara, Ubbe, Sigurda i Hvirtseka. Łatwo można wyczuć, że do ojca mają dużo pretensji, głównie związanych z tym, że przegrał pod Paryżem, potem nie było go dekadę, a teraz wraca i rzuca wyzwanie, które niemal gotowi są przyjąć. W przeciwieństwie do Bjorna, który, szanując ojca, nie zmienia z jego powodu planów i staje niemal jak równy z równym. Uświadamia on sobie też możliwe konsekwencje powrotu Ragnara, choć potrzebuje Wieszcza, by potwierdzić swoje obawy. Wróżba jest jasna, powrót Lothbroka oznacza "Nieszczęście, nieporządek, rozpacz i chaos". I coś w tym jest, bo za Ragnarem ciągną się jego dawne czyny, a poszukiwania przebaczenia, jakie prowadzi w trakcie odcinka, ranią tych, u których go szuka.
Choć można odnieść wrażenie, że oglądamy głównie, jak Ragnar snuje się po okolicy, nieskutecznie próbując cokolwiek osiągnąć, to jednak szczegóły mówią dokładnie, że mamy do czynienia z próbą naprawienia błędów i znalezienia sprzymierzeńców. Ragnar szuka ich tam, gdzie kiedyś (a znajdzie tam, gdzie się nie spodziewa) – odwiedza Flokiego, próbując odbudować dawną przyjaźń, a przynajmniej dać do zrozumienia najbardziej zwariowanemu ze szkutników, że go po bratersku kocha. To okazja do pięknej sceny, w której obaj panowie wyznają sobie przyjaźń. Być może to też jedno z ostatnich spotkań Ragnara z Flokim. Scena ta była bowiem wypełniona emocjami i sprawiała wrażenie podsumowania znajomości.
Sukcesu nie odnosi Ragnar też u Lagerthy, u której boku widzi młodą kochankę i z którą (chyba) szczerze rozmawia. Z ust dawnych małżonków padało niewiele słów, ale wiele w ten sposób powiedzieli. Szczególnie znaczący był wyglądający na szczery żal Ragnara, że nie został z Lagerthą na ich farmie. Ta rozmowa to jedna z najlepszych scen w tym odcinku. Oszczędnie i świetnie zagrana, pełna emocji i chyba najwięcej mówiąca nam zarówno o Ragnarze, jak i Lagercie.
Drugim bohaterem odcinka był, co chyba nie jest zaskoczeniem, Ivar. Młody syn Ragnara stoi przed większymi wyzwaniami niż bracia – będąc inwalidą w społeczeństwie tak kultywującym siłę, ma pod górkę. Nie sprawdza się jako wojownik, nie sprawdza też jako kochanek. Nie dziwi mnie więc fakt, że można spokojnie nazwać Ivara niebezpiecznym świrem, którego boją się nawet bracia i który w jednej sekundzie potrafi przejść od żądzy mordu, by nie wydała się jego seksualna niemoc, do płaczu. To zdecydowanie nie jest zrównoważony człowiek, szkoda tylko, że Alex Høgh gra go w sposób zdecydowanie zbyt przerysowany. Póki co nie dodaje to wiarygodności kreacji (za dużo też w tym naśladowania Travisa Fimmela i jego sposobu odtwarzania roli Ragnara), ale być może z czasem to się ułoży.
Losy ojca i syna łączą się w finale odcinka w sposób, który choć jest logiczną konkluzją, to jednak gdzieś mnie trochę zaskoczył. Udowadnia on bowiem, że Ragnar dojrzał i to znacząco, od czasu gdy próbował Ivara porzucić w lesie, a przemiana, którą oglądaliśmy przez cały odcinek, nie jest (albo nie jest całkiem) udawana. Na grę Ragnara mogłaby jednak wskazywać choćby reakcja na informację o żyjącym w Anglii synu Ragnara i szalonej Kwenthrith z Mercji. Nie wyglądał na bardzo przejętego.
Patrząc obiektywnie, zobaczyliśmy mocno odnowiony serial. "Wikingowie" potrzebowali odświeżenia po zbyt wielu słabych odcinkach. Zamiast miotania się od jednego wątku do drugiego dostaliśmy stonowaną historię toczącą się w obrębie jednego rodu (co akurat na pewno zmieni się w dalszych odcinkach), w której nacisk położono na konflikty w obrębie rodu Lothbroka. Wątek Ragnara wypadł przekonująco, a symbolika sceny nieudanego samobójstwa wydaje się być oczywista – ten facet ma jeszcze wiele do zrobienia. I wydaje się, że wziął to sobie do serca. Oby tylko dalsze odcinki były tak dobre jak ten – i nie jest konieczny w każdym bonus w postaci fajnych scen seksu.