Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
4 grudnia 2016, 21:03
"Westworld" (Fot. HBO)
Kolejny wielki odcinek "Westworld", zapowiedź długo oczekiwanego powrotu w "Shameless", słodko-gorzkie zakończenie "Niepewnych", szalone emocje w "The Missing". Podsumowujemy serialowy tydzień.
Kolejny wielki odcinek "Westworld", zapowiedź długo oczekiwanego powrotu w "Shameless", słodko-gorzkie zakończenie "Niepewnych", szalone emocje w "The Missing". Podsumowujemy serialowy tydzień.
HIT TYGODNIA: Słodko-gorzkie zakończenie "Niepewnych"
Gdybym miał docenić HBO tylko za jedno, byłby to fakt, że obok wielkich, oglądanych przez masową publikę produkcji, stacja stawia na skromne seriale w stylu "Niepewnych". Dzieło Issy Rae przebojem wdarło się do jesiennej ramówki i przebiło jakością wiele głośniejszych tytułów, a finałowy odcinek potwierdził, że historie "niedojrzałych dorosłych" ciągle mają w sobie ogromny potencjał. O ile tylko trafią na odpowiednich wykonawców.
Takich z pewnością nie zabrakło w tym przypadku, bo "Broken as Fuck" pokazało wszystko, co w "Niepewnych" najlepsze. Choć odcinek różnił się od poprzednich, jeśli chodzi o wydźwięk, bo gdzieś zniknęła bijąca z nich pozytywna energia, to emocje aż się w nim gotowały. Issa znalazła się w wyjątkowo skomplikowanej sytuacji, czyli pomiędzy wściekłą Molly, a zranionym Lawrence'em i ten dyskomfort było wyraźnie czuć. "Niepewne" nie brnęły jednak w wielkie słowa i potężne kłótnie, zamiast nich stawiając na proste rozwiązania. Co nie znaczy, że nie były bolesne.
Bo ostatnie minuty odcinka to prawdziwy rollercoaster – w jednej chwili spadliśmy ze stanu "wszystko będzie dobrze" w emocjonalną otchłań i tylko podziwiać, jak w kilku krótkich scenach udało się powiedzieć więcej niż za pomocą dziesiątek słów. Całe szczęście, że znalazło się tam miejsce na kanapę, butelkę wina i płacz w ramionach przyjaciółki, bo bez tego próżno byłoby szukać jakiejkolwiek nadziei. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Zapowiedź długo oczekiwanego powrotu w "Shameless"
W 7. sezonie "Shameless" Gallagherowie naprawdę już wyszli na ludzi. OK, może i Lip zamienia się we Franka, zaś Debbie trochę się przeliczyła, myśląc, że będzie świetną młodą mamą, ale to nic w porównaniu z tym, co się działo w poprzednich seriach. Fiona, Carl i Ian radzą sobie naprawdę nieźle i przykro byłoby zobaczyć ich znowu w jakichś większych tarapatach. W końcu naprawdę dorośli, zmądrzeli, sami zapracowali na to, co teraz mają.
Na Iana i jego kolejne dojrzałe związki naprawdę dobrze mi się patrzyło, ale chyba wszyscy wiedzieliśmy, że prędzej czy później w jego życiu pojawi się znowu Mickey. To jedna z tych miłości, od których nie ma ucieczki, nawet jeśli bywają one mocno destrukcyjne. Nie dziwię się, że Twitter dosłownie zwariował, słysząc "Mickey uciekł z więzienia". A to, w jaki sposób podgrzewa atmosferę grający go Noel Fisher, daje nadzieję, że już za chwilę naprawdę zacznie się dziać. [Marta Wawrzyn]
Has anyone seen this guy? Please send tips using #MickeysEscape. Considered armed and dangerous. #Shameless pic.twitter.com/timeGAQlrE
— Noel Fisher (@noel_fisher) November 28, 2016
Guess who I ran into? @elliotfgf! pic.twitter.com/hrmyldeod4
— Noel Fisher (@noel_fisher) November 4, 2016
HIT TYGODNIA: "Brooklyn Nine-Nine" wraca do wysokiej formy
Już zeszłotygodniowe Święto Dziękczynienia wśród policjantów z 99. posterunku pokazało, że sitcom FOX-a wraca wreszcie na właściwe tory, a w tym tygodniu otrzymaliśmy potwierdzenie. "Skyfire Cycle" to stary dobry "Brooklyn Nine-Nine", wypełniony świetnymi gagami i absurdalnymi wątkami, wśród których trudno wybrać ulubiony.
Na pierwszy plan wybiła się historia Terry'ego i jego zdewastowanych wspomnień z dzieciństwa, o co nie było trudno, skoro zawierała onieśmielonego spotkaniem ulubionego autora sierżanta Jeffordsa. Terry Crews zrywający ze swoim emploi bawi od samego początku dokładnie tak samo i nic się w tej kwestii nie zmienia. A biorąc pod uwagę fakt, że zarówno Gina w towarzystwie zdecydowanie zbyt wielu członków familii Boyle'ów, jak i kapitan Holt ze swoim "matematycznym" problemem mieli równie udane wątki, to mamy odcinek pełen atrakcji.
Stężenie udanych żartów na 20 minut zdecydowanie przekraczało normę, więc wypada tylko trzymać kciuki, by ten stan rzeczy potrwał jak najdłużej. Nie miałbym też nic przeciwko temu, by Rosa jeszcze kiedyś udzieliła kapitanowi związkowych porad. Wszyscy na tym zyskają. [Mateusz Piesowicz]
@sepinwall Bone!!!!! #Brooklyn99 pic.twitter.com/N7prPcvhRb
— Oswaldo Jimenez (@oswjim) November 30, 2016
HIT TYGODNIA: Wystrzałowa końcówka "Rectify"
Ostatni sezon "Rectify" to wielka emocjonalna podróż, nie tylko w głąb Daniela. Widać to było szczególnie w najnowszym odcinku "Physics", w którym Janet przyjechała razem z Tedem do Atlanty, Tawney wybrała się do domu pana Zeke'a, zaś młodszy Ted zaliczył dzień zakończony celnym strzałem we własną nogę. Choć na tle wszystkich ważnych rozmów i decyzji, które podjęto w tym odcinku, jego historia mogła zejść na drugi plan, tragikomiczne zakończenie niewątpliwie sprawi, że ją zapamiętamy.
Teddy'ego ogólnie od dawna mi szkoda, bo to w gruncie rzeczy prosty chłopak, któremu niewiele trzeba do szczęścia. A jednak w świecie "Rectify" coś tak banalnego jak "i żyli długo i szczęśliwie w wielkim domu na Południu" wydaje się nie do osiągnięcia. Teddy, który całe życie myślał, że wie, czego chce – żony, dzieci, stabilizacji – w tym momencie wydaje się pogubiony tak samo jak wszyscy inni członkowie rodziny Daniela, a przy tym kompletnie tym własnym pogubieniem zaskoczony.
Finałowa scena "Physics", w której Teddy atakuje wkurzającego "tańczącego człowieka", to iście surrealistyczna walka Dawida z Goliatem, która jest idealną puentą zmagań tego człowieka z czymś, czego i tak nie pokona. I zarazem jest jedna z najbardziej niespodziewanych rzeczy, jakie kiedykolwiek zobaczyliśmy w "Rectify". [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Westworld" odsłania kolejne karty
Od wielkiego finału 1. sezonu "Westworld" dzielą nas już tylko godziny, zanim jednak do niego dojdzie, trzeba jeszcze docenić przedostatni odcinek, w którym poznaliśmy odpowiedź na kolejną zagadkę. Tożsamość tajemniczego Arnolda była do tej pory skrzętnie ukrywana nie bez powodu – którego uważni widzowie domyślali się już od jakiegoś czasu – ale i tak wyjawienie prawdy trzeba uznać za jeden z najmocniejszych momentów całego serialu.
Znów największe brawa należą się za scenariusz, który w odcinku "The Well-Tempered Clavier" złożył się na perfekcyjną układankę. Stopniowe poznawanie prawdy o samym sobie przez Bernarda zgrabnie uzupełniało się z historiami Dolores i Maeve, wyjawiając jednak tylko tyle, byśmy w napięciu oczekiwali na ciąg dalszy. Bo choć coraz więcej klocków w "Westworld" wskakuje na swoje miejsca, nadal brakuje kilku, które pozwoliłyby ujrzeć cały obraz. No i co będzie z biednym Bernardem, który dosłownie co chwilę dowiaduje się o sobie czegoś nowego? Nie chce mi się wierzyć, by jego historia miała się zakończyć właśnie w ten sposób. Mam nadzieję, że jutro wszyscy będziemy nieco mądrzejsi. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Jane the Virgin" bawi się w Hitchcocka
"Jane the Virgin" po udanej jesiennej rundzie dotarła do finału tej części sezonu. Nie ma już mowy o trójkątach miłosnych, jest za to jeszcze więcej zabawy konwencją i takie gmatwanie fabuły, że za chwilę nawet nasz biedny narrator już się w tym nie połapie. Ja od dawna traktuję tę fabułę umownie, nie zrobiła więc na mnie wielkiego wrażenia informacja, że Rafael tak naprawdę nie jest potomkiem rodziny Solano, tylko dzieckiem przemyconym z Włoch… uff, już nie pamiętam przez kogo ani jakim cudem.
Nieważne zresztą, prawdziwi rodzice Rafaela na pewno prędzej czy później się pojawią, na razie zaś wypada docenić to, jak sprytnie sprzedano nam historię z klasztorem, zakonnicami i tajemniczą kopertą. Było rzeczywiście jak u Hitchcocka, czyli zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko rosło. Po drodze zaś nie zabrakło świetnych referencji do dzieł mistrza kina grozy, wśród których wyróżniła się cudna zarówno pod względem scenariusza, jak i realizacji sekwencja "Jane Villanueva Presents".
Choć cliffhanger z pochodzeniem Rafaela nie ma w sobie aż takiej emocjonalnej mocy, jak postrzelenie Michaela, jedno trzeba przyznać. "Jane the Virgin" to wciąż komediowa pierwsza liga i pierwszorzędna zabawa różnymi konwencjami, nie tylko telenoweli. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Emocje i rozwiązania w finale "The Missing"
Finałowy odcinek był ukoronowaniem znakomitego sezonu "The Missing", a jego poszczególne elementy powinny zadowolić nawet najbardziej wymagających widzów. Twórcom udało się bowiem dokonać trudnej sztuki i w idealnych proporcjach połączyć rozwiązywanie zagadek, dawkę trzymającej na krawędzi fotela akcji i emocje, od których trudno było spokojnie usiedzieć do ostatnich sekund.
Choć śledztwo detektywa Baptiste'a zakończyło się sukcesem, to "The Missing" byłoby innym serialem, gdyby zafundowało nam banalny happy end. Dlatego właśnie najwyżej cenię sobie ostatnie minuty tego finału, gdy twórcy zrzucali na nas jedną bombę emocjonalną za drugą. Szczęście mieszało się tam z rozpaczą, a wyjaśnienia z niejednoznacznymi rozwiązaniami. Żadna inna produkcja kryminalna nie potrafi w podobny sposób igrać z widzami i nikt nie ma odwagi, by zostawić za sobą tyle niedopowiedzeń. Wypada sobie tylko życzyć, byśmy prędzej czy później doczekali się ich kontynuacji. Detektyw Baptiste zdecydowanie ma jeszcze niejedną sprawę do rozwiązania. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: "The Walking Dead" sięga dna. Tak źle nie było od dawna
Przed tygodniem piąty odcinek "The Walking Dead" nagrodziliśmy zasłużonym kitem tygodnia. Dziś sytuacja jest podobna, a forma produkcji AMC zaczyna pretendować do wyróżnienia pt. "kit miesiąca" czy też "kit jesieni". Chyba nikt nie spodziewał się, że po całkiem przyzwoitym poprzednim sezonie, na siódmą serię będziemy aż tak narzekać. Im dalej zagłębiamy się w proponowaną przez twórców historię, tym więcej napotykamy problemów. I nie jest to tylko nasze odczucie. Zagraniczne media również zastanawiają się, co jest przyczyną tak kiepskiej formy "The Walking Dead" i gdzie popełniono największy błąd.
Według mnie to decyzja o podzieleniu bohaterów na kilka mniejszych grupek i opieranie na różnych wątkach całych odcinków. Najważniejszych dla serialu bohaterów widzieliśmy tylko w dwóch odcinkach, w tym w zapadającej w pamięć premierze. Dziś jednak z perspektywy czasu uważam, że była ona zupełnie nieudana, skoro doprowadziła do tak negatywnego przewrotu w całej historii. W ostatnim tygodniu twórcy zaserwowali nam jeden z najnudniejszych odcinków w historii "The Walking Dead". Historię skupili na bohaterce, o której większość fanów już dawno zapomniała, a jej los jest mi kompletnie obojętny. Takie działanie tylko potwierdza, że twórcy serialu AMC wystrzelali się z pomysłów, skoro ktoś dał zielone światło na realizację takiego chłamu, na jaki czas straciłem w ostatni poniedziałek.
A wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? "The Walking Dead" stał się nie tylko nudnym serialem idealnym na leczenie bezsenności. Historia proponowana przez twórców w siódmym sezonie jest boleśnie depresyjna i przygnębiająca. Na dłuższą metę taki stan rzeczy jest niezdrowy dla przeciętnego widza, bo ileż można oglądać znęcającego się nad bohaterami Negana czy też Ricka, który z odważnego protagonisty stał się zastraszonym i przerażonym chłopcem. I teraz jeszcze raz nawiążę do premiery tego sezonu. W "Hitach i kitach" Nikodem nie chciał jednoznacznie określić, czy powinniśmy ją ocenić pozytywnie, czy też negatywnie. Dziś patrząc z perspektywy blisko dwóch miesięcy z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że premiera negatywnie odbiła się na całym serialu, a jej konsekwencje odczuwamy każdego tygodnia. [Marcin Rączka]