Nasz top 10: Najlepsze seriale listopada 2016
Redakcja
13 grudnia 2016, 19:30
"The Crown" (Fot. Netflix)
Listopad był kolejnym fantastycznym miesiącem w telewizji. Wróciło "The Affair", zadebiutowało "The Crown", "Atlanta" zachwyciła nas swoim finałem, a "Młody papież" – dosłownie wszystkim. No i jeszcze ten "Westworld"…
Listopad był kolejnym fantastycznym miesiącem w telewizji. Wróciło "The Affair", zadebiutowało "The Crown", "Atlanta" zachwyciła nas swoim finałem, a "Młody papież" – dosłownie wszystkim. No i jeszcze ten "Westworld"…
10. "Lovesick" (nowość na liście)
Żadna inna pozycja na liście nie cieszy mnie bardziej niż to skromne, dziesiąte miejsce dla "Lovesick". Dzięki temu może więcej osób zwróci uwagę na brytyjską komedyjkę, którą Netflix przejął od Channel 4, a którą łatwo przegapić wśród dziesiątek głośniejszych tytułów. Zapewniam Was, że wiele z nich nie jest dla niej żadną konkurencją.
W listopadzie w Netfliksie pojawił się drugi, ośmioodcinkowy sezon serialu, w którym Dylan (Johnny Flynn) kontynuuje swoją misję powiadamiania byłych partnerek o grożącej im chorobie wenerycznej, a przy okazji zmaga się z uczuciami wobec Evie (Antonia Thomas). W gruncie rzeczy w "Lovesick" nie zmieniło się nic (poza tytułem, wcześniej serial nazywał się "Scrotal Recall") – to nadal ta sama, bezpretensjonalna komedia o związkach i przyjaźni, która momentami potrafi mocno wzruszyć, ale przez większość czasu będzie tylko powiększać uśmiech na Waszych twarzach.
Twórca serialu, Tom Edge, nie zmienił również niczego w jego narracji. Akcja przeskakuje więc swobodnie między teraźniejszością i przeszłością, w której poznajemy kolejne partnerki Dylana oraz dowiadujemy się więcej o jego relacjach z przyjaciółmi. Nie ma tu nic szczególnie oryginalnego, ale trudno odmówić tym historyjkom uroku, także z powodu świetnie pomyślanych bohaterów pierwszo- i drugoplanowych. Praktycznie każda pojawiająca się na ekranie postać wnosi coś barwnego i urozmaica, i bez tego kolorową, rzeczywistość.
Całość przemija w mgnieniu oka i zostawia za sobą wspomnienie miło spędzonego czasu. "Lovesick" nie odmieni Waszego życia, ale humor poprawi z całą pewnością – szczerze polecam. [Mateusz Piesowicz]
9. "The Affair" (powrót na listę)
Powrót "The Affair" rzeczywiście nas ucieszył, choć po dwóch listopadowych odcinkach jeszcze nie byliśmy pewni, czego się spodziewać. To już inny serial niż kiedyś, znacznie bardziej rozbudowany, coraz częściej rezygnujący z subtelności i stawiający na typowo melodramatyczny sposób narracji. Ale ponieważ kreacje aktorskie jak były, tak są wybitne, a i scenariusz wydaje się przemyślany od początku do końca, wciąż "The Affair" ogląda się świetnie.
Zresztą nie oszukujmy się, dopóki w serialu będzie Maura Tierney, zawsze będziemy mieli powód, żeby do niego wracać. To właśnie jej perspektywa była najlepszą rzeczą, jaką zobaczyliśmy w dwóch pierwszych odcinkach 3. sezonu, i to ona sprawiała, że dosłownie przyklejaliśmy się do ekranu. I pomyśleć, że dwa lata temu Helen była dość typową zdradzaną żoną, a najbardziej w tym wszystkim ekscytował nas romans dwojga niezbyt szczęśliwych w życiu ludzi. [Marta Wawrzyn]
8. "This Is Us" (skok z 9. miejsca)
"This Is Us" dosłownie zostało obsypane nominacjami do Złotych Globów i wcale mnie to nie dziwi. Serial NBC, który przywrócił wiarę i w telewizję ogólnodostępną, i w to, że da się zrobić dobrze zwykłą, ciepłą opowieść o najnormalniejszych ludziach pod słońcem, zasługuje na wszystkie nagrody tego świata.
Listopad przyniósł w "This Is Us" mnóstwo świetnych historii, które udowodniły niedowiarkom, że Dan Fogelman i jego scenarzyści mają ich w zapasie całe worki. Kevin wylądował na pogrzebie nieznajomego razem z Olivią, Randall powiedział nam, na czym polega jego praca (i tak nie pamiętamy!), zobaczyliśmy rewelacyjną historię z pralką w roli głównej (!), a także dowiedzieliśmy się, skąd wzięły się tradycje rodziny Pearsonów celebrowane podczas Święta Dziękczynienia.
Mnóstwo pomysłowych drobiazgów, ciepła i emocji, sporo łez i jeszcze więcej śmiechu, fantastyczni aktorzy i doskonale napisani bohaterowie, których po prostu nie da się nie lubić – "This Is Us" po dziewięciu odcinkach udowadnia, że nie ma sobie równych w telewizji ogólnodostępnej. [Marta Wawrzyn]
7. "Niepewne" (spadek z 4. miejsca)
"Niepewne" zauroczyły nas swoją świeżością i naturalnym wdziękiem przed miesiącem – teraz przyszła pora, by sprawdzić, czy było to tylko pierwsze wrażenie, czy stała tendencja. Druga połowa sezonu, którą zobaczyliśmy w listopadzie, przybrała nieco poważniejszą pozę niż pierwsza, kończąc wszystko słodko-gorzkim finałem, ale nijak nie odbiło się to na jakości.
Bo historia Issy i jej średnio poukładanego życia wygląda równie dobrze, gdy uderza w komediowe tony, jak i wtedy, gdy zdecydowanie bliżej jej do dramatu. Wszystko dzięki swobodzie, z jaką ten serial potrafi opowiadać o nawet najtrudniejszych sprawach. Tam, gdzie inni brnęliby w kłótnie i wykrzykiwanie sobie prosto w twarz bolesnych rzeczy, tam "Niepewne" potrafią przemycić tysiąc słów i drugie tyle emocji w całkowitej ciszy. Nieubłaganie się zbliżający rozpad związku Issy i Lawrence'a (Jay Ellis) był prawdziwą tragedią w kilku aktach, ale nawet na moment nie stał się czymś sztucznym.
Podobnie jak relacje głównej bohaterki z Molly (Yvonne Orji), która wyrosła na równie istotną postać. Jej przyjaźń z Issą miała w sobie sporo dynamiki i ogromną dawkę autentyzmu, no i przy okazji zafundowała nam świetne zakończenie sezonu. Ale gdybym miał "Niepewne" chwalić tylko za jedno, byłaby to zdecydowanie twórczyni serialu. Issa Rae to niewątpliwie jedno z największych serialowych odkryć tego roku i mam nadzieję, że oglądaliśmy zaledwie pierwszy przystanek w jej karierze. Wypada sobie życzyć, by kolejne były równie udane. [Mateusz Piesowicz]
6. "Atlanta" (skok z 7. miejsca)
Rzutem na taśmę załapała się "Atlanta" do listopadowego zestawienia, bo w tym miesiącu wyemitowano tylko jeden jej odcinek. Ale za to jaki! Mowa bowiem o finale sezonu, "The Jacket". Odcinku, który nijak finałowego nie przypomina, a jednocześnie jest błyskotliwym podsumowaniem serialu – równie nietypowym jak cała reszta.
Nie było tu żadnego cliffhangera, ani domykania najważniejszych wątków. Znalazła się za to podróż nieco skacowanego Earna (Donald Glover) śladami zaginionej podczas imprezowej nocy kurtki. Podróż, jak to już w "Atlancie" bywa, bardzo nietypowa i wypełniona niecodziennymi zdarzeniami. Absurd gonił tu absurd, wszystko podlano surrealistycznym sosem, a na koniec, nieprzewidywalnie rzecz jasna, uraczono nas dozą melancholii i czymś, co wyglądało na bardzo przewrotnie rozumiany, ale jednak wyraźnie widoczny promyk nadziei na lepsze jutro.
"Atlanta" jak mało kto potrafi mówić bardzo wiele, na pozór nie mówiąc zupełnie nic. Serial na pierwszy rzut oka sprawiający wrażenie stuprocentowej kpiny, zawiera w sobie więcej treści niż niejeden poważny dramat, a przy tym świetnie bawi i pozwala zżyć się z bohaterami, o których w gruncie rzeczy niewiele wiemy. Drugiej takiej produkcji ze świecą szukać. [Mateusz Piesowicz]
5. "Rectify" (skok z 10. miejsca)
"Rectify" w listopadzie to pięć cudownych odcinków, z których każdego wypatrywaliśmy i było nam smutno, kiedy się pojawił, bo nieuchronnie zbliżał nas do końca tej niezwykłej opowieści. Zapamiętamy dziewczynę o imieniu Chloe, i ananasy w Paryżu, i ten moment kiedy Teddy strzelił sobie w nogę, choć celował zdecydowanie wyżej. Zapamiętamy niespieszne wycieczki, znaczące słowa, przedfinałowe emocje, a także twarz Daniela, który na serio zaczął walkę o przetrwanie w prawdziwym świecie.
Ale nie tylko on zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że czas zacząć żyć w teraźniejszości. Im bliżej końca, tym bardziej widać we wszystkich bohaterach determinację, żeby przetrwać, coś zmienić, zająć się sobą, zacząć istnieć tu i teraz. "Rectify" jeszcze nigdy nie było tak blisko ziemi – z jednej strony codzienność bohaterów stała się mniej poetyczna i bardziej prozaiczna, z drugiej, ujawniano coraz więcej faktów na temat tragedii sprzed lat – a jednak nie straciło ani odrobiny z dawnej magii. Żal żegnać taki serial, zwłaszcza że rozmaite ważne gremia wciąż jeszcze go nie doceniły. [Marta Wawrzyn]
4. "The Missing" (skok z 8. miejsca)
Drugi sezon brytyjskiego serialu zaczął się w iście szalonym tempie i udało mu się je utrzymać do samego końca. Listopadowe odcinki wyjaśniły nam tajemnicę zaginięcia Alice Webster, której rozwiązania oczywiście nie sposób było przewidzieć, ale najważniejszy w tym wszystkim jest fakt, że po drodze nie zgubiono absolutnej wizytówki "The Missing" – ogromnej dawki emocji.
Te bowiem towarzyszyły nam nieustannie, rosnąc tylko z każdym kolejnym odcinkiem, gdy twórcy powoli odkrywali kolejne karty. Śledztwo detektywa Baptiste'a przybierało zaskakujące kierunki, potrafiąc pozostawić w niemym szoku, jak i zmuszając do intensywnego myślenia. W pewnym momencie tropów było tyle, że doprowadzenie ich do logicznego końca wydawało się wręcz niemożliwym.
Jednak twórcy, bracia Harry i Jack Williams, udowodnili, że nie należy tracić w nich wiary. Finał spiął całość bardzo zręcznie, domykając najważniejsze wątki i serwując nam sporo atrakcji. Także tego rodzaju, za które tak bardzo ceniłem "The Missing" w poprzednim sezonie. Emocje wręcz się tu gotowały, stopniowo obdzierając nas i bohaterów z poczucia szczęśliwego zakończenia. Takie rzeczy to nie tutaj, proszę państwa. Jeśli jednak szukacie autentyzmu i serialu, który nieraz Wami porządnie wstrząśnie, wiecie, gdzie go znajdziecie. [Mateusz Piesowicz]
3. "Młody papież" (utrzymana pozycja)
Serial zadziwiający pod każdym względem. Bo to i pierwszy od początku do końca udany projekt telewizyjny jednego z wielkich reżyserów filmowych (Paolo Sorrentino), który rzeczywiście stanął za kamerą i pisał scenariusze, a nie tylko użyczył nazwiska. Bo tak skomplikowanej i niejednoznacznej postaci jak Lenny Belardo ze świecą szukać nawet we współczesnej telewizji. Bo Jude Law zagrał rolę życia. Bo momentami nie byłam pewna, co oglądam i czy to, co oglądam, rzeczywiście się dzieje. Bo słowo "kontrowersyjny" za nic nie opisuje tego, czego byliśmy świadkami.
A przede wszystkim – bo im dłużej oglądałam "Młodego papieża", tym bardziej nie wiedziałam, co za chwilę zrobi główny bohater i dokąd zmierza ta historia. Wraz z kolejnymi odcinkami przekonywałam się, jak przewrotny potrafi być serial Sorrentino i jak stereotypowo myślę ja, oglądaczka setek seriali. Zaskakiwała mnie zarówno konstrukcja bohaterów, jak i sposób, w jaki utkano relacje między nimi. Wszystko tu było wyraziste, dalekie od stereotypu i zapadające w pamięć.
Czołówkę oglądałam dziesiątki razy, zesłania na Alaskę śnią mi się po nocach (i nie są to wesołe sny), a na myśl o modlitwie na parkingu wciąż mnie przechodzi zimny dreszcz. No i to zakończenie… Co dalej? I kiedy zobaczymy co dalej? [Marta Wawrzyn]
2. "The Crown" (nowość na liście)
Serial za 100 milionów funtów, który wart jest każdego wydanego na niego pensa. "The Crown" to oszałamiające, pełne przepychu widowisko, oglądając które można dostać zawrotów głowy od złota, klejnotów, pałaców, zdjęć z samolotu, zrobionych na bogato scen zbiorowych, muzyki Hansa Zimmera itp., itd. To praktycznie film kostiumowy w odcinkach, kolejny serial, który znacznie przekracza budżetowe ramy tego, co w poprzednich latach nazywaliśmy telewizją.
Ale prawdziwa siła "The Crown" leży gdzie indziej – w świetnie napisanych i jeszcze lepiej zagranych bohaterach, którzy co odcinek przeżywają najbardziej ludzkie emocje, choć sprawują funkcje bliższe Boga niż zwykłych ludzi. Królowa Elżbieta (Claire Foy) to tutaj po prostu dziewczyna, na którą spadła ogromna odpowiedzialność. Książę Filip (Matt Smith) dosłownie dusi się w pałacach, premier Churchill (John Lithgow) rzadko bywa ikoniczny, zaś perypetie ulubienicy tłumów, księżniczki Małgorzaty (Vanessa Kirby), potrafią złamać serce.
Peter Morgan (wcześniej scenarzysta "Królowej") pokazał nam ród Windsorów od zupełnie nowej strony, zaprosił za kulisy i wyjaśnił, że w tych lodowatych komnatach i pod wymyślnymi kapeluszami kryją się tacy ludzie jak my, rozemocjonowani, pełni wątpliwości, nie zawsze pewni, jaki będzie ich następny krok. Ludzie spętani protokołem, etykietą, kilkusetletnimi tradycjami – i nie zawsze przeszczęśliwi z tego powodu. Ich losy wciągają od pierwszej do ostatniej minuty i choć każdy odcinek "The Crown" to zupełnie nowy rozdział, nie znam nikogo, kto by nie wciągnął całego sezonu w kilka wieczorów. [Marta Wawrzyn]
1. "Westworld" (utrzymana pozycja)
To dopiero wyzwanie – pisać o "Westworld", zapominając na moment o tym, że przed chwilą widzieliśmy i omawialiśmy jego finał. Ten był już jednak w grudniu, zatem nie liczy się do tego zestawienia. Niczego to jednak nie zmienia w pozycji serialu HBO na naszej liście. Jak była najwyższą możliwą przed miesiącem, tak jest nią nadal. I nie ma w tym ani grama przypadku.
"Westworld" w drugiej połowie sezonu udowodnił bowiem, że jest widowiskiem przemyślanym w najdrobniejszych szczegółach. Kolejne odcinki uchylały przed nami rąbka tajemnicy, ciągle jednak zatajając najistotniejsze informacje, dając pole do popisu twórcom wszelkiego rodzaju teorii fanowskich. Gdy tylko ujawniano jakiś szczegół, jego miejsce zajmował kolejny, jeszcze bardziej tajemniczy. Pytania pojawiały się więc jak grzyby po deszczu, ale twórcy mieli wszystko doskonale przygotowane i umiejętnie podsycali naszą ciekawość, kierując uwagę widowni tam, gdzie chcieli.
A przy tym opowiadali po prostu kapitalną historię, której odkrywanie i zrozumienie sprawiało ogromną przyjemność. "Westworld" wyznacza standardy tego, jak powinna wyglądać wysokobudżetowa produkcja telewizyjna i to pod każdym względem. Scenariusza, akcji, realizacji, aktorstwa – mógłbym wymieniać wszystko, co robiło na mnie wrażenie w tym serialu, ale nie starczyłoby miejsca. Ograniczę się więc do prostej zachęty: obejrzyjcie koniecznie, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Bo "Westworld" udowadnia, że efektowna i kosztowna realizacja nie zawsze musi oznaczać potrzebę wyłączenia myślenia przy oglądaniu. [Mateusz Piesowicz]