Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
18 grudnia 2016, 21:28
"Rectify" (Fot. SundanceTV)
W tym tygodniu megahit jest tak naprawdę jeden – finał tyleż niezwykłego co niedocenianego "Rectify". A oprócz tego przyjaźnie patrzymy choćby na to, co się dzieje ostatnio w "Shameless".
W tym tygodniu megahit jest tak naprawdę jeden – finał tyleż niezwykłego co niedocenianego "Rectify". A oprócz tego przyjaźnie patrzymy choćby na to, co się dzieje ostatnio w "Shameless".
HIT TYGODNIA: Podwójne pożegnanie w "Shameless"
"Happily Ever After", czyli przedostatni odcinek 7. sezonu "Shameless", wydobył z tego serialu to, co w nim najlepsze – było sporo szaleństw, kilka totalnych odlotów i nieco refleksji, ale przede wszystkim zmieściło się w tej mieszance mnóstwo emocji. Głównie za sprawą dwóch par i pewnych dobrze znanych postaci, które właśnie pożegnaliśmy na dobre.
I choć część mnie zdecydowanie nie chce się pogodzić z faktem, że trzeba się rozstać z Mickeyem i Monicą, to rozum podpowiada, że twórcy wybrali sobie najlepszy z możliwych momentów na pożegnanie. Co więcej, w obydwu przypadkach wykonali je perfekcyjnie, fundując zarówno im, jak i nam idealne zakończenia. Bo sami pomyślcie, czy gdyby Ian jednak zdecydował się ruszyć z Mickeyem do Meksyku, doczekalibyśmy się happy endu? A czy kolejny związek Franka i Moniki miałby szansę zakończyć się inaczej niż poprzednie? Wątpliwe.
Tym bardziej słuszna wydaje mi się obrana przez twórców droga i postawienie na słodko-gorzkie pożegnanie z masą atrakcji po drodze. W ciągu godziny przedstawiono nam losy dwóch zwariowanych par w pigułce, pozwalając sobie przypomnieć, za co ich uwielbialiśmy, a jednocześnie dając do zrozumienia, że ten koniec był potrzebny. Bo bez niego nigdy nie dałoby się ruszyć dalej. A większość tutejszych bohaterów po prostu na to zasługuje. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Magiczne pożegnanie z "Rectify"
Właściwie nie jedno pożegnanie, a kilkanaście, bo w finale "Rectify" wszyscy mówili ważne słowa wszystkim. Czasem osobiście, ściskając się być może po raz ostatni, jak Amantha i Jon, czasem przez telefon, jak Daniel i chociażby Tawney. Jedna osoba uciekła też bez pożegnania, zostawiając za sobą książkę i obraz, w który można wpatrywać się godzinami.
I jak zwykle, były momenty odrealnione i zupełnie zwyczajne, magiczne i całkiem przyziemne. Właściwie nic wielkiego się nie wydarzyło – ktoś sprzedał sklep z oponami, ktoś z kimś pogadał przez telefon, ktoś zwołał konferencję prasową, która nie będzie miała natychmiastowego wpływu na niczyje życie. Żadnych wielkich dramatów, przełomów, wydarzeń odmieniających losy świata. Po prostu ważny dzień dla ludzi, którzy przez ostatnie dwadzieścia lat myśleli tylko o jednym. Światełko w tunelu, promyk nadziei, nazwijcie to jak chcecie.
Ale nawet jeśli "Rectify" niczego definitywnie nie zakończyło ani nie rozwiązało, podobnie jak Daniel, mamy prawo patrzyć w przyszłość z ostrożnym optymizmem. Wiele wskazuje bowiem na to, że w Paulie wszystko będzie zmierzać ku dobremu. I tylko szkoda, że drugiego serialu, który w tak nieuchwytny sposób będzie nam mówił, jak niezwykłe rzeczy potrafią siedzieć w człowieku, pewnie nieprędko się doczekamy. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "The Last Man on Earth" znów uderza w bardzo mroczne tony
"The Last Man on Earth" od kilku tygodni systematycznie zmierzało w coraz bardziej mrocznym kierunku, by w zimowym finale znaleźć się w miejscu, w jakim jeszcze go nie widzieliśmy. Z jednej strony mamy bowiem Melissę, której zachowanie zdaje się zagrażać otoczeniu i jej samej, a z drugiej prawdziwą tragedię Gail. Melissa ewidentnie potrzebuje dobrego terapeuty, a że w tym świecie nie ma żadnego terapeuty, musi wystarczyć zamknięty pokój z lustrem weneckim. Mina Todda, kiedy ją zamyka, dosłownie łamie serce, a Mel Rodriguez jest w tym momencie nieziemski, choć przecież nie mówi ani słowa.
Tymczasem w budynku rozpoczyna się ostatni akt tragedii Gail – bohaterka jest już nie tylko uwięziona, ale i ranna, i zaczyna zdawać sobie sprawę, że to koniec. Nikt ani nic jej nie uratuje. Czy rzeczywiście tak będzie i co oznaczał strzał na końcu odcinku, dowiemy się w styczniu, ale przyznacie, że postrzelona kobieta, umierająca samotnie w windzie, to mocny pomysł jak na komedię.
A tytuł odcinka – "If You're Happy and You Know It" – i przygoda Carol i Tandy'ego z wyprawą na ryby sprawiają tylko, że całość wydaje się jeszcze bardziej makabryczna. [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: "Star", czyli popłuczyny po "Imperium"
Lee Daniels chciał powtórzyć sukces, jaki odniósł z "Imperium", i zaliczył bolesny upadek. Jego nowy serial, "Star", zapomina się minutę po obejrzeniu, a wcześniej trzeba mocno się zmobilizować, żeby przetrwać cały odcinek.
"Star" opowiada historię trzech młodych wokalistek, które próbują przebić się na scenie muzycznej w Atlancie. Dwie są siostrami, które miały koszmarne dzieciństwo – po tym jak matka przedawkowała, lądowały w kolejnych rodzinach zastępczych, z których żadna nie spełniła swojej roli. Ich koleżanka to z kolei córka popularnego muzyka, ale oczywiście nikt o tym nie wie. Mamy więc tutaj trochę klimatów rodem z opery mydlanej, ale nie to jest największym grzechem nowego serialu Danielsa.
Problem polega na tym, że wszystko jest tu banalne, płytkie i nadające się tylko i wyłącznie do zapomnienia. Nijakie dziewczęta śpiewają nijakie piosenki i recytują napisane na kolanie dialogi. Różnicę mogłaby zrobić Queen Latifah, ale jej rola jest na tyle mała, że nie jest w stanie niczego uratować. "Star" nie będzie drugim "Imperium", bo brakuje mu dosłownie wszystkiego – emocji, naturalności, interesujących charakterów. A i muzyka żadnego wrażenia nie robi. [Marta Wawrzyn]