Serialowa alternatywa: "Fauda", czyli dwa oblicza wojny
Mateusz Piesowicz
21 grudnia 2016, 22:02
"Fauda" (Fot. Yes Oh)
Konflikt izraelsko-palestyński widziany oczami tylko jednej strony powinien być przedstawieniem stronniczym i trudnym do zaakceptowania. Izraelski serial "Fauda" udowadnia, że wcale nie musi tak być.
Konflikt izraelsko-palestyński widziany oczami tylko jednej strony powinien być przedstawieniem stronniczym i trudnym do zaakceptowania. Izraelski serial "Fauda" udowadnia, że wcale nie musi tak być.
"Fauda" (tytuł oznacza dosłownie "chaos") to produkcja telewizji Yes Oh (dość zaskakująca nazwa, przyznaję) i jeden z największym izraelskich hitów 2015 roku. Całkiem niedawno za sprawą Netfliksa stała się ona dostępna dla międzynarodowej publiki. Najprościej przedstawić ją jako pełen akcji thriller z politycznym zacięciem, ale sprowadzanie jej tylko do sensacji, szybkiego tempa i napięcia byłoby bardzo niesprawiedliwe. Bo "Fauda" ma znacznie większe ambicje i potrafi im sprostać.
To, że Izraelczycy potrafią robić seriale, nie powinno być szczególnym zaskoczeniem. Wystarczy sobie przypomnieć, że takie tytuły jak "Homeland" czy "In Treatment" są remake'ami tamtejszych produkcji. Czy "Fauda" również doczeka się amerykańskiej wersji, nie wiem, ale absolutnie nie wydaje się ona konieczna, bo oryginał radzi sobie znakomicie sam. Jednym z jego twórców jest Avi Issacharoff, dziennikarz przez lata opisujący konflikt izraelsko-palestyński, co wyraźnie pomogło mu przy pracy nad serialem. Ten był bowiem w Izraelu przedstawiany jako coś więcej niż zwykła telewizyjna produkcja i wywoływał duże emocje.
Wszystko dlatego, że uciekał od jednostronnego przedstawienia sprawy, starając się w równym stopniu poświęcać uwagę obydwu stronom konfliktu, a przede wszystkim wniknąć jak najgłębiej w tą mniej oczywistą, palestyńską. Bohaterami są tu członkowie jednej z Mista'arvim, izraelskich jednostek antyterrorystycznych, którzy działając pod przykryciem, muszą maksymalnie zbliżyć się do wroga. Poznać jego kulturę, język i obyczaje, a często zetknąć się z nim twarzą w twarz. Twórcy "Faudy" nie wykorzystują tego jednak do opowiedzenia taniej sensacji – bardziej zależy im na tym, by być autentycznym w portretowaniu zarówno Izraelczyków, jak i Palestyńczyków.
Tym pierwszym przewodzi Doron (Lior Raz), emerytowany agent, który wraca na służbę, gdy dowiaduje się, że rzekomo martwy Abu Ahmad, członek Hamasu znany również jako Pantera (Hisham Suliman), żyje i planuje kolejny zamach. Dla Dorona schwytanie terrorysty, który był odpowiedzialny za śmierć ponad stu osób, jest absolutną koniecznością, więc nie zważając na protesty rodziny i niesnaski w zespole, powraca do pracy w terenie. Nie mija wiele czasu, gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, a splot wydarzeń prowadzi do coraz bardziej tragicznych okoliczności. Tu warto wspomnieć, że tytuł ma również inne znaczenie – "Fauda" to termin dla izraelskich agentów oznaczający, że ich przykrywka została spalona.
Trzeba uczciwie przyznać, że fabuła serialu nie należy do szczególnie wyrafinowanych, podobnie jak przewijający się przez ekran bohaterowie. Obok ściganego przez niezamkniętą sprawę z przeszłości Dorona i jego zespołu, czyli mieszanki rutyny z młodością mamy szereg postaci reprezentujących dość wyraziste cechy (także wśród Palestyńczyków). Nie stanowi to jednak przeszkody w oglądaniu, bo akcja poprowadzona jest na tyle płynnie i wystarczająco przekonująco, że łatwo przymknąć oko na pewne uproszczenia. Tym bardziej, że te mają miejsca po obydwu stronach konfliktu.
A musicie wiedzieć, że do tej pory nie była to tak oczywista sprawa. Ba, widzowie i krytyka w Izraelu byli wręcz zszokowani sposobem, w jaki "Fauda" traktuje Palestyńczyków. Bo że Izraelczyków przedstawiono jako zwykłych ludzi z rodzinami i życiem osobistym nikogo nie dziwiło, ale druga strona to przecież terroryści, ich wizerunek powinien być oczywisty. Tymczasem serial pokazuje jasne i ciemne strony obydwu adwersarzy, nie chcąc się za nikim opowiadać. Nie znaczy to wcale, że kogoś wybiela. Wręcz przeciwnie, przy takim przedstawieniu sprawy, paskudne metody walki są jeszcze bardziej obrzydliwe niż w innych okolicznościach. Rzecz dotyczy jednak i terrorystów, i tych, którzy się im sprzeciwiają. "Fauda" bardzo mocno skupia się na tym przewrotnym podobieństwie, dając do zrozumienia, że cena jaką płacą Izraelczycy i Palestyńczycy jest dokładnie taka sama i równa się ludzkiemu życiu.
Podejście twórców jest o tyle ciekawe, że zamiast oceniać, wolą obserwować. Dlatego sporo miejsca poświęca się tu wątkom osobistym, a my poznajemy kolejne pary, rodziny, dzieci i przyjaciół, w czym chwilami można się nawet nieco pogubić. Cel tego zabiegu jest jednak jasny – mamy zobaczyć, że po obydwu stronach barykady toczy się normalne życie, które naprawdę niczym się od siebie nie różni. I tu, i tam mamy całkiem zwykłych ludzi i ich przeciętną codzienność mieszającą smutki z radościami. Jedynym, co tę rutynę przerywa, jest śmierć – w każdym przypadku tragiczna i niepotrzebna.
Odczuwamy to również jako widzowie, bo twórcy "Faudy" absolutnie nie liczą się z naszymi emocjami, ustawiając wysoki poziom śmiertelności bohaterów. Nie stosują przy tym nie wiadomo jak wyszukanych zabiegów, ot, poznanie jakiejś postaci, kilka sympatycznych uśmiechów, garść dowcipów i już obdarzamy nową twarz sympatią. Dopóki nie zabije jej wybuch bomby, za który może sama odpowiadać. Biorąc dodatkowo pod uwagę obecną sytuację na świecie, muszę Was ostrzec – "Fauda" zawiera sporo niepokojących scen.
Nie jest jednak tak, że twórcy epatują brutalnością. Wyraźnie chcieli, by oglądanie ich serialu było przeżyciem zarówno wciągającym, jak i bolesnym, co udało się w stu procentach. Bo "Faudę" można traktować jako typową sensację – napięcia tu nie brakuje, a akcja rzadko kiedy zwalnia – ale zmusza ona również do zastanowienia. Nikt nie jest tu bez winy, ani nie zostaje wyróżniony. Łatwo znaleźć słowa krytyki pod adresem praktycznie każdego bohatera. Gorzej, gdy trzeba by kogoś jednoznacznie potępić. Takich postaci jest tu garstka, bo "Fauda" przedstawia fakty, ale moralny sąd nad nimi pozostawia nam.
Choć serial nie jest ekranizacją prawdziwych wydarzeń, grający tu główną rolę i będący jednym z twórców Lior Raz (w przeszłości należał do jednej z Mista'arvim) mówił, że odbija się w nim rzeczywistość. Jeden z odcinków został nawet zadedykowany jego byłej dziewczynie, Iris Azulai, zamordowanej w Jerozolimie w wieku 19 lat. Kiedy zna się ten i inne wstrząsające fakty z konfliktu izraelsko-palestyńskiego, oglądanie "Faudy" staje się naprawdę wyjątkowym przeżyciem, wykraczającym poza zwykłe śledzenie serialowej historii. Dodajmy jeszcze do tego, że twórcy podeszli do sprawy bardzo profesjonalnie, angażując zarówno arabskich, jak i izraelskich aktorów, którzy przygotowując się do ról musieli nauczyć się języka – większość dialogów wygłasza się tu po arabsku (w Izraelu serial był pokazywany z hebrajskimi napisami).
Wszystko to sprawia, że łatwiej zrozumieć, dlaczego "Faudę" nazywano wręcz wydarzeniem politycznym, a każdy jej odcinek przyciągał przed ekrany tłumy. Serial będzie kontynuowany, premiera 2. sezonu w 2017 roku, Netflix już wykupił do niej prawa. Czekam z niecierpliwością i polecam pierwszą odsłonę tej historii.
***
Za dwa tygodnie coś znacznie lżejszego – "Rita", czyli duński komediodramat o pewnej nietypowej nauczycielce i samotnej matce.