30 najlepszych serialowych odcinków 2016 roku (miejsca 30 – 21)
Redakcja
24 grudnia 2016, 13:03
"Stranger Things" (Fot. Netflix)
W tym roku był taki dobrobyt w serialach, że kiedy przyszło do wyliczania najlepszych odcinków roku, z trudem zatrzymaliśmy się na trzydziestu. Zaczynamy od końca, kolejne części rankingu będą jutro i pojutrze. Uwaga na spoilery!
W tym roku był taki dobrobyt w serialach, że kiedy przyszło do wyliczania najlepszych odcinków roku, z trudem zatrzymaliśmy się na trzydziestu. Zaczynamy od końca, kolejne części rankingu będą jutro i pojutrze. Uwaga na spoilery!
30. "Z Archiwum X" – "Mulder and Scully Meet the Were-Monster"
Choć powrót "Z Archiwum X" jednogłośnie zaliczyliśmy do największych rozczarowań roku, jedna rzecz w nowym sezonie przygód Muldera i Scully rzeczywiście nas urzekła. Komediowy odcinek z sympatycznym potworem, zrobiony przez Darina Morgana, mistrza takich klimatów. To oczywiście nie było nic wielkiego, żadne dzieło wybitne – po prostu odcinek, który był na tyle wdzięczny, że po jedenastu miesiącach wciąż świetnie go pamiętamy.
Grany przez Rhysa Darby'ego "potwór" miał mnóstwo uroku, zaś cała historia była bardzo przewrotna, bo oczywiście najgorszym stworzeniem świata znów okazał się człowiek. Nie zabrakło więc przesłania w stylu starych odcinków "Z Archiwum X" utrzymanych w podobnym klimacie, a przy tym "Mulder and Scully Meet the Were-Monster" miało w sobie cudowną lekkość i naturalność. Zawierało także fajne Easter Eggs, w tym niecodzienny hołd złożony Kimowi Mannersowi, reżyserowi "Z Archiwum X", który zmarł w 2009 roku. Mulder razem z potworem pili na jego grobie, a kiedy Mulderowi zadzwonił telefon, usłyszeliśmy znajomą melodię. I wtedy naprawdę cieszyliśmy się z tego powrotu.
"Mulder and Scully Meet the Were-Monster" to dowód na to, że jednak da się po latach odtworzyć klimat kultowego serialu. Przynajmniej na 45 minut. [Marta Wawrzyn]
29. "Jane the Virgin" – "Chapter Forty-Four"
Finał drugiego sezonu serialu o naszej ulubionej dziewicy zadał bardzo istotne pytanie: czy istnieje życie po cliffhangerze? Zwłaszcza takim, jaki zafundowano nam tutaj. Zanim jednak do niego doszło, byliśmy świadkami baśni tysiąca i jednego twistu, każdego bardziej dramatycznego od poprzednika – jak na szanującą się telenowelę przystało.
Nie powinno to jednak nikogo dziwić, wszak ten odcinek to przede wszystkim ślub Jane i Michaela (choć oczywiście nie tylko), a takie wydarzenia muszą mieć specjalną oprawę. Nie obyło się więc bez obowiązkowych problemów z dotarciem przed ołtarz, ale gdy już Jane tam trafiła… no bajka po prostu. Ślub i wesele obfitowały w małe, urocze momenty, nad którymi moglibyśmy się rozpływać jeszcze długo – moglibyśmy, gdyby twórcy nie pozostali do samego końca wierni telenowelowym schematom i nie złamali nam (tak, wiem, że przede wszystkim chodziło im jednak o Jane) serc.
Bajeczna komedia przemieniła się więc w jednej chwili w tragedię, pozostawiając nas w okropnej niepewności co do losów Michaela. Te są już tematem na inną opowieść, ale wyrzucając je na moment z pamięci, przypomnijcie sobie, co czuliście wtedy, gdy bohater leżał bez ruchu w hotelowym korytarzu. Takie zakończenie w takim serialu? Tu trzeba czegoś więcej niż odwagi. [Mateusz Piesowicz]
28. "High Maintenance" – "Granpa"
"High Maintenance", czyli komediodramat Katji Blichfeld i Bena Sinclaira o dilerze trawki, pokazywany wczesną jesienią w HBO, przeszedł właściwie bez echa. I trudno się dziwić, jest teraz zatrzęsienie bardzo dobrych seriali tego typu. Ale jeden odcinek zdecydowanie nam zapadł w pamięć, bo był niezwykły pod każdym względem.
Serial pokazuje Nowy Jork z punktu widzenia ludzi – bardzo różnych ludzi, których łączy osoba wspomnianego dilera – ale tym razem zobaczyliśmy go z zupełnie innej perspektywy. Z perspektywy kudłatego psiaka, który zaczynał odcinek jako Gatsby, a kończył go jako Granpa. W międzyczasie zaś zdążył zakochać się, przeżyć zawód miłosny, wyrwać się na wolność i poznać prawdziwy świat, daleki od wspaniałego.
"Granpa" to niesamowity popis aktorski psa, który naprawdę ma na imię Bowdie, i zdecydowanie powinien dostać jakąś psią Emmy za tę niesamowitą gamę emocji, jaką był w stanie zaprezentować na ekranie. Ten zwierzak potrafił cieszyć się najpiękniej na świecie, płakać razem z panem i wyglądać na bardziej samotnego niż ludzie zagubieni w wielkim mieście. Nowy Jork z jego perspektywy okazał się miastem tysiąca możliwości, w którym jednak niełatwo jest odnaleźć to, czego się akurat szuka.
Psia perspektywa była tak naprawdę najbardziej ludzką z perspektyw, ale dzięki temu, że zatrudniono tak niezwykłego aktora, nie zostanie ona zapomniana. Gwiazdą odcinka "Granpa" był zresztą nie tylko pies Bowdie. Równie fantastycznie wypadła Yael Stone, czyli Lorna z "Orange Is the New Black", która zaprezentowała się tutaj od najbardziej urokliwej strony. Nic dziwnego, że psiak stracił dla niej głowę! [Marta Wawrzyn]
27. "Black-ish" – "Hope"
Najbardziej niezwykły odcinek w historii "Black-ish", w którym ten rodzinny sitcom wyszedł daleko poza prezentowane zazwyczaj ramy i zaserwował całkiem poważne 20 minut o tym, jak policja traktuje Afroamerykanów. Wszystko zaczęło się od tego, że trzeba było wyjaśnić dwójce najmłodszych dzieciaków, czemu są inni od swoich białych kolegów. Czemu muszą podnieść ręce do góry, mimo że nic złego nie zrobili, bo tak sobie życzy policjant.
Wszystko co najważniejsze toczyło się w "Hope" w jednym pomieszczeniu, w którym cała rodzina Johnsonów zgromadziła się, oglądając w telewizji kolejną tragiczną sprawę związaną z brutalnością policji. Na ekranie cały czas działy się rzeczy ważne i aktualne, pokazane w taki sposób, że czarnoskórzy Amerykanie, którzy nie wiedzą jak powiedzieć swoim dzieciom, że rasizm policjantów może doprowadzić do tragedii z ich udziałem, mogą śmiało zrobić po prostu seans tego odcinka.
"Hope" to odcinek i mądry, i potrzebny, i bardzo dobrze zrobiony, bo nie było w nim prawienia morałów. Była prawda o współczesnej Ameryce, pokazana z perspektywy dzieci, które nie rozumieją, czemu takie rzeczy się dzieją. Widok Johnsonów zgromadzonych przed telewizorem został ze mną do dziś, podobnie jak emocje, które wtedy przeżywali. Niesamowita w tym odcinku była zwłaszcza Zoey, której emocjonalna reakcja to jedna z najmocniejszych rzeczy, jakie zobaczyliśmy w tym roku w komediach. [Marta Wawrzyn]
26. "Unbreakable Kimmy Schmidt" – "Kimmy Meets a Drunk Lady!"
Przez pierwszą połowę drugiego sezonu "Unbreakable Kimmy Schmidt" główna bohaterka ze swoim niewyczerpalnym optymizmem kompletnie ignorowała problemy i traumy, jakie przysporzyło jej życie w bunkrze. W "Kimmy Meets a Drunk Lady!" w końcu następuje długo oczekiwany przełom, do którego przyczynia się genialnie zagrana przez Tinę Fey psychiatra-alkoholiczka Andrea.
Andrea to tak właściwie dwie różne postaci, w zależności od pory dnia, a Fey idealnie pokazuje jej oba oblicza. Nietypowa pani psychiatra udziela Kimmy rad, kiedy ta odwozi ją pijaną do domu po nocnych wypadach, a Kimmy w końcu zaczyna orientować się, że jej poczucie własnej wartości jest wyjątkowo niskie, zaś zakopane głęboko traumy same nie przejdą. No i jak przystało na potrafiący znaleźć humor w także i poważnych tematach serial, moment uświadomienia sobie prawdy przychodzi w scenie bekania do melodii "All by Myself".
Sam odcinek jest nie tylko przełomowym momentem dla Kimmy, ale wprost pęka w szwach od piętrzących się gagów i dowcipów. Chociażby w kilkusekundowym cameo Billy'ego Eichnera, który łapie Kimmy na ulicy jak w swoim "Billy on the Street", czy piosenkach ze składanki przebojów "zainspirowanych, ale w świetle prawa innych od tych, które kochacie". Prawdziwym skarbem jest jednak oczywiście Tina Fey i mam nadzieję, że w kolejnym sezonie znów zobaczymy ją w nowej roli. [Michał Paszkowski]
25. "Casual" – "The Great Unknown"
Finał 2. sezonu komedii Hulu jest prawdopodobnie najlepszą rzeczą, jak kiedykolwiek przytrafiła się tej produkcji, a przypomnę, że chodzi o odcinek, w którym pożegnaliśmy ojca Alexa i Valerie. Czyżbyśmy więc doceniali przeraźliwy smutek, odmęty depresji i czarną rozpacz? Nic z tych rzeczy. Przecież to "Casual", niewiele tu odbywa się w całkiem normalny sposób.
Wyjątkowość w przypadku "The Great Unknown" polegała na tym, że Charles (Fred Melamed) swoją śmierć dokładnie zaplanował, a w tych planach uwzględnił udział swych dzieci. Zapomniał ich tylko poinformować. Gdy więc na progu domu Alexa zjawił się ojciec, którego ten nie cierpi, było jasne że nie skończy się to dobrze. A już gdy ujawnił on, że przybył, aby poddać się dobrowolnej eutanazji… zrobiło się dziwnie. Bo właściwie jak zachować się w oczekiwaniu na śmierć? Czy można zamówić chińszczyznę?
Bohaterowie "Casual" przeżywali w tym odcinku również znacznie poważniejsze problemy, ale najistotniejsze jest to, że tkwili w tym razem. Największą siłą tego serialu jest przecież niesamowita, choć bardzo specyficzna, relacja pomiędzy Alexem, Val i Laurą, która wybrzmiała tu z ogromną mocą. Ta trójka kompletnie niepoukładanych osób w swoim towarzystwie nadal nie umie rozwiązywać wszystkich problemów, ale zdecydowanie potrafi sprawić, by wyglądały one na znacznie prostsze. Również twórcom jest wtedy łatwiej, bo mogą o rzeczach trudnych mówić w sposób lekki i zabawny. Dokładnie tak, jak w "The Great Unknown". [Mateusz Piesowicz]
24. "American Crime" – "Season Two: Episode Ten"
2. sezon "American Crime" okazał się jeszcze lepszy niż pierwszy, a finał był jego doskonałą puentą. To od początku do końca niejednoznaczna historia, w której nie da się jasno określić, kto jest tym dobrym, a kto tym złym. W końcu dzieciak, którego przez prawie cały sezon uważaliśmy za ofiarę, zabił człowieka, zaś ten, którego chcielibyśmy nazwać gwałcicielem, okazał się pogubionym i wystraszonym chłopcem. Tak samo niełatwi do oceny są właściwie wszyscy bohaterowie najnowszej odsłony "American Crime", którzy zawinili jedynie tym, że próbowali przetrwać w niesprawiedliwym systemie i obrócić go na swoją korzyść.
Ten sezon to jedno wielkie oskarżenie pod adresem amerykańskiego systemu edukacji – w teoretycznie najbardziej egalitarnym społeczeństwie świata dobre szkoły dostępne są tylko dla tych, których na to stać. Oskarżenie mocne i subtelne jednocześnie, tak jak wszystko w "American Crime".
Ale nikt nam tu niczego nie wykłada, w "American Crime" chodzi o dobrze napisane historie. To serial, którego bohaterowie są prawdziwymi ludźmi, przeżywającymi ogromne emocje i co rusz gubiącymi się w ich galimatiasie. Teoretycznie takie osoby jak Leslie, Dan albo Terri w finale spotyka to, na co zasłużyli – ale czy rzeczywiście? Końcowe zawieszenie losów obu chłopców, od których wszystko się zaczęło, też ma sens. Nieważne, co będzie dalej, oni przeżyli koszmar, którego tylko częściowo sami byli sprawcami.
Pod względem aktorskim ten finał to mistrzostwo świata. Zwłaszcza Connor Jessup był niesamowity jako Taylor, a ten przyprawiający o dreszcze moment, kiedy wyznał matce, że nie odpowiadał mu status ofiary i że zabicie człowieka poprawiło mu samopoczucie, ściga mnie do teraz. W "American Crime" nic nie jest czarno-białe, co finał 2. sezonu podkreślił najlepiej jak się dało. [Marta Wawrzyn]
23. "Mozart in the Jungle" – "Now I Will Sing"
"Now I Will Sing" było spektakularnym zakończeniem weneckiego wątku w 3. sezonie "Mozart in the Jungle". Wielkim finałem uświetnionym równie wielkim, przenoszącym się pomiędzy wodą a lądem koncertem, na którym La Fiamma (Monica Bellucci), wspierana przez Rodriga, zaprezentowała pełnię swoich możliwości. Cóż to było za przeżycie!
Podzielony na części koncert był kulminacyjnym punktem odcinka, ale wiodło do niego kilka wcześniejszych wydarzeń, wśród których zdecydowanie najważniejsze dotyczyły komplikacji w trójkącie Alessandra – Rodrigo – Hailey. Choć trójkąt to chyba za duże słowo, bo zamiast ognistych namiętności, więcej było w nim niezręczności, źle odczytanych gestów i zupełnego przypadku. Nie zabrakło jednak, jak to w operze, odrobiny szaleństwa.
Wniosła je rzecz jasna jedyna w swoim rodzaju diva, która po przebrnięciu przez repertuar klasyczny (przy małej pomocy samego Placido Domingo), przeszła do współczesnego, by z ogromną pasją wykonać arię o Amy Fisher. Jak się można było spodziewać, atmosfera iskrzyła do tego stopnia, że w pewnym momencie trudno było oddzielić fikcję od rzeczywistości, a że w samym środku tego szaleństwa znalazł się Rodrigo, przez chwilę zrobiło się naprawdę gorąco. Ostatecznie obyło się bez ofiar (nie licząc jednego warkoczyka), ale co się nadenerwowaliśmy, to nasze. [Mateusz Piesowicz]
22. "Please Like Me" – "Burrito Bowl"
Skrócony do sześciu odcinków 4. sezon "Please Like Me" musiał sprawić, żeby każdy moment z bohaterami miał duże znaczenie, ale nie zapomniał o tym, żeby pozwolić im też na chwilę odetchnąć. I pierwsza połowa "Burrito Bowl" sprawia właśnie takie wrażenie, przy okazji oferując nam ponowne spotkanie z Geoffreyem.
I wtedy dzieje się coś, czego tak naprawdę mogliśmy się spodziewać już od samego początku serialu, ale nadal zdaje się być czymś nie do przyjęcia. Śmierć ważnej serialowej postaci nie jest tutaj bezczelnie wciśniętym wątkiem umiejętnie zaprojektowanym tak, aby wywołać w widzach strumienie łez. To możliwość, z którą serial mocował się od samego początku, czyli od kiedy jednym ze swoich tematów uczynił życie z chorobę psychiczną.
Tym większe brawa należą się twórcom "Please Like Me" za to, że w serialu, który przez większość czasu jest naprawdę śmieszny – czy to przełamując tabu, czy poprzez wszechobecny sarkazm, wątki tragiczne są tak mocno przejmujące. Obserwowanie, jak postaci próbują pogodzić się z myślą o śmierci bliskiej osoby i bezskutecznie pomóc sobie w momencie kryzysu, jest dla widzów po czterech fantastycznych sezonach ogromnie wzruszającym serialowym przeżyciem. [Michał Paszkowski]
21. "Stranger Things" – "Holly, Jolly"
Wiele, jeśli nie większość seriali wypuszczanych przez Netfliksa funkcjonuje bardziej jak kilkunastogodzinne filmy i przy "Stranger Things" widać to chyba najlepiej, szczególnie że sam serial bił na głowę większość blockbusterów wyświetlanych w kinach tego lata. Jednak tak jak w najlepszych filmach, najważniejsze są przede wszystkim momenty, które pozostają z nami jeszcze na długo po obejrzeniu, a "Holly, Jolly" miał jeden z najbardziej godnych zapamiętania momentów "Stranger Things".
Desperacja Joyce (Winona Ryder) sięga w tym odcinku zenitu, kiedy sądzi, że udaje jej się w końcu nawiązać kontakt z Willem poprzez światło. Zaczyna skupować lampki choinkowe i w końcu opracowuje system porozumiewania się z synem. Alfabet wypisany na ścianie i światełka zapalające się przy konkretnych literach to chyba najbardziej rozpoznawalny obraz ze "Stranger Things", może jedynie obok Eleven ze strużką krwi płynącą z nosa (albo wcinającą gofry).
Chociaż "Holly, Jolly" to zaledwie trzeci odcinek serialu, to ulubienica fanów Barb ginie już właśnie w tym rozdziale. Co tylko pokazuje, że "Stranger Things" przy swoich zaledwie ośmiu odcinkach nie potrzebowało dużo czasu, żeby zyskać naszą miłość. A sceny takie jak ta ze światełkami były i dalej są inspiracją dla licznych memów, gifów i fanartów. [Michał Paszkowski]