30 najlepszych serialowych odcinków 2016 roku (miejsca 20 – 11)
Redakcja
25 grudnia 2016, 12:41
"This Is Us" (Fot. NBC)
Zapraszamy na drugą część naszego rankingu najlepszych odcinków roku (pierwszą znajdziecie tutaj). W dzisiejszej odsłonie pojawia się "This Is Us", "Długa noc" czy "Młody papież". Spoilery!
Zapraszamy na drugą część naszego rankingu najlepszych odcinków roku (pierwszą znajdziecie tutaj). W dzisiejszej odsłonie pojawia się "This Is Us", "Długa noc" czy "Młody papież". Spoilery!
20. "Better Call Saul" – "Nailed"
Przedostatni odcinek 2. sezonu "Better Call Saul" wycisnął nas z emocji jak cytrynę, odsłaniając prawdziwe twarze bohaterów i pozwalając nam przyjrzeć się tym obliczom bardzo dokładnie z każdej strony. Okazało się, że gdy opadły maski, widok wcale nie był przyjemny.
Bo jak z jednoznaczną sympatią patrzeć na Jimmy'ego po tym, do jakiego stanu doprowadził swojego brata? Jasne, ten miał również sporo za uszami i łatwo było mieć go za oprawcę w tej relacji, ale w tym jednym momencie, gdy doprowadzony do kompletnej rozpaczy Chuck upadał bez świadomości w punkcie ksero, a Jimmy obserwował to zza rogu, trudno było pałać pozytywnymi uczuciami względem głównego bohatera. To przecież on do tego wszystkiego doprowadził, to on jest głównym winowajcą. A jednak nie sposób było pominąć pewnej dozy współczucia – wszak ten facet musiał obserwować, jak jego brat prawdopodobnie umiera i jedyne, co mógł w tej chwili zrobić, to bezradnie mruczeć pod nosem.
Twórcy serialu wraz z Bobem Odenkirkiem doprowadzili tu do sytuacji bez wyjścia. Momentu, w którym mieszane uczucia wobec Jimmy'ego osiągnęły najwyższy możliwy poziom. Jednoczesne obrzydzenie i współczucie, jakie wywoływał bohater w tej chwili, było czymś doskonale zaplanowanym, zarówno pod względem scenariuszowym, jak i aktorskim. Potwierdziło, że "Better Call Saul" to serial bardzo dokładnie przemyślany i wszystko ma w nim swój cel. "Nailed" udowodniło, że warto czekać na jego realizację tak długo, ile tylko będzie trzeba. [Mateusz Piesowicz]
19. "Młody papież" – "Episode 10"
"Młody papież" to jeden z tych seriali, w których trudno wyróżnić konkretny odcinek, bo cały sezon sprawia wrażenie jednego długiego filmu, w którym aż roi się od godnych uwagi momentów. Stawiamy jednak na finał, bo na tle poprzedników był szczególnie przewrotny i przynajmniej w pewnym stopniu pozwolił nam zrozumieć, co chciał przekazać Paolo Sorrentino.
Wbrew pozorom wcale nie była to kpina z religii czy demaskatorskie odsłonięcie kulisów watykańskiej polityki. Sprawa była o wiele prostsza i znacznie bardziej satysfakcjonująca. "Uśmiechnijcie się", prosi Pius XIII zgromadzonych na weneckim Placu św. Marka w czasie swojego pierwszego jawnego publicznego wystąpienia i jest to przesłanie, które dociera prosto do serc całego świata. Sęk w tym, że pada ono z ust papieża, który do tej pory wzbudzał grozę, papieża, który jeszcze przed momentem straszył Bogu ducha winnych trzecioklasistów i tego, który przerażał wizją katolickiego fundamentalizmu.
W jednej chwili stało się jasnym, że "Młody papież" nigdy nie chciał nas szokować. Nigdy nawet nie był opowieścią o zinstytucjonalizowanej religii. Znacznie bliżej mu do historii o głębokiej wierze i jeszcze większym człowieczeństwie ukrytych w najbanalniejszych słowach i gestach. Takich jak ten ostatni, finałowy uśmiech. [Mateusz Piesowicz]
18. "The Night Of" – "The Beach"
Pilot "Długiej nocy" na pierwszy rzut oka nie oferuje nic specjalnego. Ot, typowy kryminał z morderstwem, zaplątanym w nie naiwnym chłopakiem, przekonanymi o jego winie policjantami i zmęczonym, ale poczciwym prawnikiem. Nic, czego byśmy nie widzieli, jeśli nie dokładnie w takiej, to podobnej formie. Coś jednak sprawia, że od "Długiej nocy" nie można się oderwać.
Może to duszny klimat nocnego Nowego Jorku, może przemęczone twarze praktycznie wszystkich, którzy pojawiają się na ekranie, a może tajemnica, w której od samego początku tkwi coś niezwykłego. Trudno to jednoznacznie zidentyfikować, ale nie ulega wątpliwościom, że przyciąga wzrok niczym magnes i sprawia, że ponad godzina mija nie wiadomo gdzie. Choć nie można tu nawet mówić o jakichś szczególnych wydarzeniach, dostajemy zaledwie zawiązanie akcji i wskazanie kierunku, w jakim się to wszystko będzie dalej toczyło, wiemy już, że oto mamy do czynienia z czymś niezwykłym.
"The Beach" spełnia więc wszystkie wymagania porządnego pilota, dodając do nich wyjątkową atmosferę, nietuzinkowe postaci i tyle odcieni szarości, że tonie się w niej nawet bardziej niż w krakowskim smogu. To zapowiedź serialu w starym stylu skrojonego na potrzeby współczesnego widza. Zapowiedź, która została potem w pełni zrealizowana. [Mateusz Piesowicz]
17. "Dziewczyny" – "The Panic in Central Park"
Na "Dziewczyny" w trzecim i zwłaszcza czwartym sezonie głównie narzekaliśmy, ale te czasy już za nami. Sezon piąty dostarczył nam 10 wyśmienitych odcinków, z których najbardziej zadziwiającym jest "The Panic in Central Park". Pół godziny z irytującą Marnie, która na naszych oczach zmądrzała w jedną noc, mając lat 25 i pół.
Niesamowita była w tym odcinku Allison Williams, która pokazała nam, jak wielowymiarowa, samotna i zagubiona jest ta samolubna dziewucha, którą na co dzień mało kto z widzów lubi. Wszystko zaczęło się od kłótni z mężem, Desim, i ucieczką Marnie, która zakończyła się niespodziewanym spotkaniem z jej byłym chłopakiem Charliem (Christopher Abbott) i wspólną wędrówką po Nowym Jorku. Na początku to wygląda jak sen – dziewczyna uwolniła się od okropnego, egoistycznego faceta nadużywającego eyelinera i odnalazła po długiej przerwie swoją prawdziwą miłość, po to by mogli żyć długo i szczęśliwie.
Coś, co z początku mogło wyglądać jak najbardziej romantyczna noc na świecie, przemienia się jednak w twarde zderzenie z rzeczywistością. Cała nostalgia gdzieś znika, kiedy orientujemy się – my i Marnie – co się teraz dzieje z Charliem, który stracił wszystko i znalazł się na dnie, gdzie dalej uparcie egzystuje. Ale wcześniej było romantycznie, że hej!
Widok przemoczonej Marnie w czerwonej sukience to dla mnie jeden z najbardziej charakterystycznych obrazków tego roku. Wciąż też świetnie pamiętam, jak dziewczyna wracała na bosaka do domu, jak w jednej chwili uzmysłowiła sobie i swojemu mężowi absurdalność całego ich związku i jak na koniec, w perfekcyjnej, ciepłej scenie zamykającej odcinek, wpakowała się do łóżka Hannie. Piękny odcinek, fantastycznie napisany przez Lenę Dunham i zagrany przez Allison Williams. [Marta Wawrzyn]
16. "Atlanta" – "The Club"
Praktycznie każdy odcinek "Atlanty" to inne niezwykłe wydarzenie, które pasowałoby jak ulał do tego rankingu, ale stawiamy na to z 8. odsłony serialu. Earn, Alfred i Darius udali się tam do tytułowego klubu, ale niekoniecznie w ramach rozrywki. No przynajmniej nie całkiem, wszak aspirujący do miana rapera numer jeden w mieście "Paper Boi" musi się odpowiednio polansować. Podejście ma jednak niezbyt sprzyjające nabijaniu popularności, a że Earn również nie znosi tego typu miejsc, naszych bohaterów czekały chwile prawdziwej udręki. Poza Dariusem rzecz jasna, bo ten czuje się znakomicie zawsze i wszędzie.
"The Club", podobnie zresztą jak inne odcinki serialu, trudno uznać za przełomowy dla tutejszej historii, czy mający szczególne fabularne znaczenie. Był jednak zbiorem tylu fantastycznych pomysłów, one-linerów i życiowych mądrości (oczywiście, że od barmanki), że wyjątkowo zapadł nam w pamięć. Dobrze też wpisał się w klimat całości, wyśmiewając stereotypowe myślenie i dokładając kolejne cegiełki do charakterów Earna i Alfreda. Nie jesteście przekonani, że zasłużył na miejsce na tej liście? A wskażcie mi inny serial z klubem z ruchomymi ścianami i niewidzialnym samochodem, które pasowałyby tam jak ulał. [Mateusz Piesowicz]
15. "You're the Worst" – "Twenty-Two"
W zeszłym sezonie "You're the Worst" miało genialne odcinki z depresją Gretchen, a z tego sezonu najbardziej zapadł mi w pamięć odcinek z Edgarem, w którym serial porzucił swój typowy cynizm, by pokazać nam to co zwykle, tyle że z perspektywy bohatera zmagającego się z PTSD. Czyli z czymś, o czym wszyscy wiemy, że istnieje, ale niekoniecznie orientujemy się, jak wyglądają szczegóły.
Najkrócej rzecz ujmując, codzienne życie sympatycznego Edgara, na co dzień przygotowującego Jimmy'emu i Gretchen wymyślne śniadania i znoszącego ich okrutne uwagi, zostało przedstawione jako niemający granic horror, bardzo daleki od jakiejkolwiek komedii. Po tym odcinku byłam pewna, że znienawidzę dwójkę głównych bohaterów, bo zaprezentowali się niczym szkolne łobuzy, dręczące słabszego kolegę. Co się jednak nie stało, bo "You're the Worst" umiejętnie poprowadziło dalej ten i inne wątki. W kolejnych odcinkach serial zmienił ton i znalazł sposób, żeby Edgarowi pomóc, ale ciągle ścigają mnie te mary siedzące w jego głowie i ciągle zastanawiam się, jak poprzednie serialowe wydarzenia mogły wyglądać z jego perspektywy.
Co jednak nie oznacza, że podróż do głowy Edgara w "Twenty-Two" była tylko i wyłącznie koszmarem. Przeciwnie, to było 30 minut wypełnione absurdem, surrealizmem i cudownymi drobiazgami, a wdzięczne, lekkie zakończenie w stylu starego filmu sprawiło, że mogliśmy się uśmiechnąć i z nadzieją spojrzeć w przyszłość. Niezwykły odcinek – tylko trochę szkoda, że z tego sezonu "You're the Worst" właściwie już nie pamiętam nic innego. [Marta Wawrzyn]
14. "Horace and Pete" – "Episode 10"
"Horace and Pete" od początku był niezwykłą przygodą, bo tym, który nas zabrał do liczącej sto lat knajpy i wciągnął nas bez reszty w jej życie, był Louis C.K. we własnej osobie. Kierunek, w jakim serial zmierzał, ani przez moment nie był oczywisty, nawet w samym finale. Historia Horace'ów i Pete'ów z Brooklynu mogła zakończyć się tak jak się zaczęła – smęceniem w knajpie, które nie prowadziło w żadnym kierunku – i pewnie widzowie byliby usatysfakcjonowani. Twórca miał jednak pomysł na zakończenie, który nadał całemu serialowi nowego wymiaru.
Finał "Horace and Pete" to dwie odrębne części, oddzielone charakterystyczną teatralną przerwą, i tylko na pozór niepasujące do siebie. W pierwszej, dziejącej się 1976 roku, poznaliśmy dokładnie poprzedniego Horace'a i jego żonę, przekonując się, że knajpa na Brooklynie i znajdujące się nad nią mieszkanie to miejsce rodzinnych koszmarów, a nie żaden magiczny punkt na mapie Nowego Jorku. Trudno się dziwić, że Sylvia (Edie Falco) nie tylko stamtąd uciekła, ale też robiła, co mogła, żeby tego miejsca pozbyć się na zawsze.
Niestety, nie zdążyła zapobiec tragedii, która miała się wydarzyć na koniec w Horace and Pete's. Mocne zakończenie nadało serialowi Louisa C.K. mocnego, gorzkiego i szalenie mrocznego posmaku, czyniąc całość jeszcze bardziej wyjątkową. Nie wiem, czy kiedykolwiek odważę się obejrzeć "Horace and Pete" od początku, wiedząc, do czego ta historia prowadzi. [Marta Wawrzyn]
13. "The Americans" – "The Magic of David Copperfield V: The Statue of Liberty Disappears"
Genialny czwarty sezon "The Americans" składał się z dwóch części, oddzielonych w czasie o siedem miesięcy, a złączonych fantastycznym odcinkiem ósmym o bardzo długiej nazwie. "The Magic of David Copperfield V: The Statue of Liberty Disappears" domknęło tragiczny wątek Marthy już w swoich pierwszych kilku minutach, spędzonych prawie wyłącznie w ciszy. Ta niesamowita sekwencja była zaledwie wstępem do równie fenomenalnego odcinka.
"The Americans" lubi nagradzać swoich widzów za cierpliwość i tak na przykład w "The Magic…" zakończony został wątek informatorki Elizabeth – Lisy, którą ostatni raz widzieliśmy w trzecim sezonie. Jako że Elizabeth rozwiązała wątek krwawo, a sytuacja, w jakiej znaleźli się ona i Phillip w poprzednich odcinkach, była nawet jak na ich standardy wyjątkowo ciężka, nie mogła dziwić decyzja Gabriela o tym, żeby zawiesić agentów na parę miesięcy.
Choć nie było nam dane zobaczyć wyjazdu Jenningsów do Disneyworldu, to w ostatnich minutach odcinek jeszcze raz zaskoczył, przenosząc się w czasie o siedem miesięcy do przodu. Do przyszłości, w której Paige posłusznie donosi rodzicom wszystkie informacje o pastorze Timie. Przy okazji dostaliśmy wtedy drugi w tym odcinku świetny montaż z piosenką, który choć różnił się diametralnie od pierwszej sekwencji, to idealnie rozpoczął kolejny rozdział fenomenalnego czwartego sezonu. [Michał Paszkowski]
12. "This Is Us" – "Pilot"
Chyba nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że pilot "This Is Us" to największe zaskoczenie serialowej jesieni. Po amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej dawno przestaliśmy spodziewać się cudów, więc coś takiego musiało nas zdziwić. Bo tak, na pierwszy rzut oka "This Is Us" to prosta historia o zwykłych ludziach, ich codzienności, emocjach, które w mniejszym lub większym stopniu przeżywamy wszyscy. O rodzinie, miłości, dzieciach.
Zaskoczeniem było to, że ktoś – a tym kimś jest Dan Fogelman, twórca "Galavanta" – potrafił napisać o tym wszystkim w tak ciepły, subtelny i niegłupi sposób. "This Is Us" urzeka od pierwszych minut sposobem, w jaki opowiada o najzwyczajniejszych sprawach pod słońcem. Każda historia to bomba emocjonalna, i to taka, którą aż chce się przeżywać razem z bohaterami, bo ci są po prostu sympatyczni. Świetna obsada, ludzkie emocje, postacie, które się lubi – "This Is Us" już w pilocie miało to wszystko, czego inne seriale Wielkiej Czwórki nie mają.
Ale tak wysokie miejsce tego odcinka nie wynika tylko z zaskoczenia, które przeżyliśmy, przekonując się, że telewizja ogólnodostępna wcale nie musi traktować widza jak idioty. Ten pilot to odcinek wielki ze względu na to, jak sprytnie go skonstruowano, zaskakując widzów na końcu twistem, którego praktycznie nikt nie zgadł, choć przecież wszystko było takie oczywiste. Inteligentny scenariusz, zabawa formą i tony prawdziwych emocji – "This Is Us" serwowało nam to wszystko przez całą jesienną część sezonu, ale to przede wszystkim pilot jest tym odcinkiem, którego nigdy nie zapomnimy. [Marta Wawrzyn]
11. "The Crown" – "Act of God"
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo podobał mi się odcinek o pogodzie, która, jak wiemy, jest zmienna, a mgła, tak jak wszystko inne, przychodzi i odchodzi. "Act of God" przedstawił nam dramatyzowaną wersję prawdziwych wydarzeń, które miały miejsce w grudniu 1952 roku. Londyn spowił wtedy smog, który kosztował życie 12 tysięcy osób i zaowocował zmianami w prawie (czyli czymś, czego krakowscy radni mogliby się nauczyć od londyńczyków).
Historie, które dzieją się w tym odcinku, są rewelacyjnie napisane, ale pierwsze, co rzuca się w oczy, to wspaniała realizacja. Wrażenie robi już niesamowita sekwencja z lekcją latania, otwierająca odcinek, a potem zachwyt staje się tylko większy i większy. "The Crown" wyczarowało przekonujący obraz dramatu, który rozgrywał się w ciągu tych kilku dni w Londynie dosłownie na każdym rogu. Oglądamy go w dużej mierze z perspektywy Venetii Scott (Kate Phillips), młodziutkiej asystentki premiera Churchilla, która sama w sobie aż tak interesująca pewnie by nie była. Ale ponieważ to, co się z nią dzieje, ma wpływ na politykę na najwyższym szczeblu, wypada docenić i jej wątek.
"Act of God" jest o tyle ciekawe, że pokazuje nam wielką katastrofę oczami polityków, którzy w takich okolicznościach powinni błyskawicznie działać. A tutaj nie ma decyzji ani działań, widzimy za to, jak zakulisowa gra, która rozgrywa się pomiędzy Downing Street a Pałacem Buckingham, kosztuje prawdziwe życia ludzkie. Widzimy, jak reaguje premier Churchill, jak próbują wykorzystać jego upór przeciwko niemu i z jaką łatwością on na końcu dosłownie strząsa z siebie przeciwników, raz jeszcze prezentując się jako zbawca narodu. Widzimy też i doceniamy inteligencję młodziutkiej Elżbiety – nie my jedni zresztą, bo przecież końcowa opowieść Churchilla o audiencji w pałacu to prawdziwa perełka.
Tak fascynującej godziny w towarzystwie pogody i polityki nie spędziłam chyba nigdy wcześniej. [Marta Wawrzyn]