Serialowi aktorzy, którzy skradli nasze serca w 2016 roku
Redakcja
1 stycznia 2017, 17:02
Kończymy już nasze podsumowania roku w serialach. A na koniec wyróżniamy garstkę fantastycznych aktorów, bez których to nie byłby aż tak udany rok, przepraszając wszystkich tych, których nie tyle pominęliśmy, ile się nie zmieścili.
Kończymy już nasze podsumowania roku w serialach. A na koniec wyróżniamy garstkę fantastycznych aktorów, bez których to nie byłby aż tak udany rok, przepraszając wszystkich tych, których nie tyle pominęliśmy, ile się nie zmieścili.
Millie Bobby Brown – "Stranger Things"
"Stranger Things" to rewelacyjny miks motywów, które świetnie pamiętamy z dzieciństwa, ale to samo w sobie prawdopodobnie nie wystarczyłoby do sukcesu. O sile serialu Netfliksa stanowi to, że pozwolił nam spojrzeć na to wszystko znowu z perspektywy dzieci. Wszyscy młodzi aktorzy zagrali fantastycznie, ale nie bez powodu to właśnie Millie Bobby Brown może za chwilę sprzątnąć Złoty Glob sprzed nosa Winonie Ryder.
Nie byłoby "Stranger Things" bez dziwnej dziewczynki, która pojawia się w miasteczku w Indianie i przewraca wszystko do góry nogami. Jej strach przed ludźmi, sposób, w jaki go przełamała, a także flashbacki z koszmarnego laboratorium, należą do najbardziej emocjonalnych momentów w serialu. Podobnie zresztą jak te chwile, kiedy Jedenastka staje się zwykłym dzieckiem i zostaje współuczestniczką przygód chłopaków albo dobiera się do gofrów.
Aż trudno uwierzyć w to, że tak młoda aktorka była w stanie zagrać tak trudną rolę, wymagającą przecież ogromnej inteligencji emocjonalnej. Wrażenie robi zresztą też wideo pokazujące, jak dzielnie ogoliła głowę specjalnie dla serialu, o którym mało kto przed premierą myślał, że będzie tak wielkim hitem. [Marta Wawrzyn]
Here it is!! The video of me getting my hair shaved for #StrangerThings. Enjoy! #buzzed pic.twitter.com/qFQWwib1ti
— Millie Bobby Brown (@milliebbrown) 21 sierpnia 2016
Brian Tyree Henry – "Atlanta"
"Atlanta" zachwyciła nas w tym roku pod wieloma względami, nie wyłączając z tego grona jej aktorskiej ekipy. Donald Glover zebrał wokół siebie grupę utalentowanych i nieopatrzonych twarzy, ale zdecydowanie najbardziej wyróżnił się wśród nich niejaki Brian Tyree Henry. Aktor, który wcześniej pojawiał się na małym ekranie w epizodycznych rólkach, tutaj zagrał Alfreda "Paper Boia", czyli muzyczne odkrycie Atlanty i ostatniego prawdziwego przedstawiciela gangsta rapu.
Do tego zestawienia trafił jednak nie za talent wokalny (czy coś w tym stylu), lecz za dystans i sarkastyczne spojrzenie na rzeczywistość, które biły po oczach w każdej scenie z jego udziałem. "Atlanta" stała surrealizmem i specyficzną kpiną, a postać "Paper Boia" była ucieleśnieniem tego klimatu. Henry odnalazł się w nim znakomicie, balansując gdzieś pomiędzy powagą a totalnym olewactwem. Zamiast szyderczego przedstawienia rapera w krzywym zwierciadle dostaliśmy człowieka świadomego swojej pozycji i związanych z nią stereotypów, przełykającego je zwykle ze stoickim spokojem (no dobrze, było sporo wymownych spojrzeń w przestrzeń). Choć i eksplodować mu się zdarzało – w czym oczywiście również był autentyczny.
Wypadał świetnie zarówno, gdy praktycznie cały ciężar odcinka spoczywał na jego barkach (jak w "B.A.N.", gdzie był bohaterem talk show), jak i wtedy, gdy był humorystyczną przeciwwagą dla bardziej emocjonalnych problemów Earna. Można sobie życzyć, by tego pana było na ekranie znacznie więcej, nie tylko w "Atlancie". [Mateusz Piesowicz]
Alison Wright – "The Americans"
Podczas gdy różne szacowne gremia wreszcie zaczęły doceniać Keri Russell i Matthew Rhysa, o serialowej Marcie wciąż zapominają. A przecież znakomity 4. sezon "The Americans" należał w dużej mierze właśnie do niej. To finał jej historii dostarczył nam najwięcej emocji, to o nią najbardziej drżeliśmy i to jej strach czuliśmy, wiedząc, że zbliżamy się do ostatecznego rozwiązania.
Postać sekretarki z biura FBI, która nie zdając sobie z tego sprawy, zakochała się w radzieckim szpiegu i została jego wtyką, to jeden z najlepiej budowanych wątków w "The Americans", obecny w serialu od początku. A im bardziej zyskiwała na znaczeniu Martha, tym większe pole do popisu miała Alison Wright, która odsłaniała nam kolejne warstwy swojej bohaterki.
W 4. sezonie zobaczyliśmy jej ogromny szok, kiedy jej "mąż" wyjaśnił, kim jest naprawdę. Zobaczyliśmy ją, jak płakała i krzyczała, że ona przecież się na to nie godziła i tego nie chciała. A przecież to był zaledwie początek, potem Martha musiała podjąć kilka strasznych decyzji i pożegnać się z całym swoim życiem. Zakończenie jej historii dosłownie złamało widzom serca, choć oczywiście i serial, i "nasi" szpiedzy mogli postąpić z nią dużo bardziej okrutnie.
Zaś Alison Wright dostarczyła nam w tym sezonie tak szalonych emocji, że aż szkoda, iż (prawdopodobnie) już jej w "The Americans" nie zobaczymy. Oby szybko znalazła dla siebie nowy, równie dobry serial. [Marta Wawrzyn]
Bryce Dallas Howard – "Black Mirror", odcinek "Nosedive"
Gdyby wybierać najlepszy odcinek 3. sezonu "Black Mirror", bezkonkurencyjne byłoby "San Junipero" – ale jeśli mamy postawić na jedną kreację aktorską, to jesteśmy za Bryce Dallas Howard i jej fantastyczną Lacie z "Nosedive". Wybór był prosty, bo to w ogóle jedna z najlepszych telewizyjnych ról w tym roku. Taka, która na długo utkwiła w pamięci i to z kilku różnych powodów.
Przede wszystkim dlatego, że Howard zagrała tu w gruncie rzeczy dwie postaci. Prawdziwą Lacie, której oblicze jest ukryte przed światem i tę drugą, której uśmiechnięty wizerunek bohaterka ćwiczy każdego ranka przed lustrem. Swoboda, z jaką Howard potrafiła się "przełączać" pomiędzy tymi dwiema wersjami, była czymś nienaturalnie przerażającym. Wszyscy znamy sztuczne uśmiechy, sami przywołujemy je na twarzach bardzo często, ale zobaczyć na własne oczy, jak cienka jest granica pomiędzy kompletnie innymi ludźmi skrytymi w tej samej osobie, to coś zupełnie innego.
Bryce Dallas Howard poradziła sobie z tym fenomenalnie, a przecież im dłużej trwał odcinek, tym było trudniej, bo "sztuczna" Lacie traciła grunt pod nogami i coraz trudniej było jej zachować nieskazitelny uśmiech. Nic więc dziwnego, że doprowadziło to do kompletnego załamania i sceny, w której puściły wszelkie hamulce. Mowa oczywiście o Lacie, bo grająca ją aktorka zachowała zimną krew do samego końca. [Mateusz Piesowicz]
Jude Law – "Młody papież"
Gdyby Jude Law zagrał w serialu pięć lat temu, już sam ten fakt byłby sensacją. Dziś to normalne, że gwiazdy wielkiego ekranu pojawiają się także na małym, i to niekoniecznie w serialach wartych uwagi. W tym przypadku się udało – Jude Law dostał do zagrania zadziwiającego bohatera, który ma wiele różnych twarzy. W oficjalnym opisie przed premierą HBO pisało, że amerykański kardynał Lenny Belardo, który zostaje młodym papieżem, to człowiek złożony z przeciwieństw – i okazało się, że nie było w tym ani grama przesady.
Popularny aktor wcielił się w postać, która bywa zręcznym politykiem, bywa prawdziwym draniem, ale bywa też skrzywdzonym małym chłopcem. Człowieka, którego całe życie było drogą w kierunku tronu Piotrowego i któremu jednocześnie zdarza się kwestionować istnienie Boga. Papieża, który bywa i makiaweliczny, i diaboliczny, a jednak nikt się nie dziwi, kiedy w finale prosi świat, żeby się uśmiechnął. Skomplikowanego, wielowarstwowego bohatera, którego kolejne twarze potrafią zaskoczyć widza, nawet kiedy już myśli, że go nieźle poznał. Wreszcie – faceta, który do nas bezczelnie mruga, sunąc przez siebie w rytm utworu Jimiego Hendrixa, podczas gdy jego wielkiego poprzednika trafia meteoryt.
Przyznaję, zaskoczyło mnie, jak dobrze Jude Law poczuł się w stylistyce Paolo Sorrentino i jak naturalnie przedzierzgnął się w papieża. Myślę, że w przyszłym roku, kiedy serial pokażą już w USA, to będzie jedna z najbardziej docenianych kreacji przez gremia rozdające prestiżowe nagrody. [Marta Wawrzyn]
Issa Rae – "Niepewne"
Pełen życia, pozytywnej energii i naturalnego wdzięku – tych słów używaliśmy najczęściej, opisując "Niepewne", jedną z jesiennych nowości HBO. Tych samych określeń można użyć, mówiąc o jej twórczyni i gwieździe, Issie Rae. Choć ta nie jest postacią całkiem anonimową (że wspomnę tylko internetowy projekt "Awkward Black Girl", który był zresztą pierwowzorem serialu HBO), do świadomości szerszej widowni, w tym również naszej, przebiła się dopiero teraz. I całe szczęście, że to zrobiła, bo przegapienie takiego talentu byłoby ogromną stratą.
Rae stworzyła w "Niepewnych" kreację jednocześnie zwykłą i wymykającą się wszelkim klasyfikacjom. Jej Issa (w serialu zmieniła nazwisko na Dee) to czasem wyszczekana, ale zwykle niezręczna, czarnoskóra kobieta, która, jak wiele serialowych bohaterek, znajduje się na życiowym rozdrożu. Nie wie, czy to już pora, by się ustatkować i myśleć o przyszłości, czy może jeszcze warto trochę "pożyć"? Do tego nieco już wyświechtanego dylematu Rae dodała jednak tyle autentyzmu i rozsadzającej ekran energii, że nie sposób się z nią nudzić.
Nieważne, czy akurat rapuje przed lustrem (albo na scenie – "Broken Pussy" to coś absolutnie niesamowitego), czy świadomie lub nie obnaża rasistowskie zachowania swoich współpracowników, czy po prostu swobodnie rozmawia ze swoją przyjaciółką Molly. W każdej sytuacji jest tak szczera i naturalnie zabawna, że automatycznie przywołuje na twarzy uśmiech. Żebyście jej jednak za łatwo nie zaszufladkowali, udowadnia potem, że i dramatycznego talentu jej nie brakuje. Zdecydowanie jedno z aktorskich odkryć tego roku. [Mateusz Piesowicz]
https://www.youtube.com/watch?v=jE6oW9i21Wk
Phoebe Waller-Bridge – "Fleabag"
Fleabag ujęła nas szczerością, bezczelnością i śmiałością, z jaką patrzyła nam prosto w oczy, łamiąc czwartą ścianę w najbardziej zadziwiających momentach i za nic nie przepraszając. Postać wykreowana przez Brytyjkę Phoebe Waller-Bridge, choć jest trzydziestolatką z wielkiego miasta, ze wszystkimi tego konsekwencjami, nie ma nic wspólnego z typowymi bohaterkami komedii romantycznych, nawet jeśli wiele jej problemów wydaje nam się znajomych.
Ta dziewczyna skrywa bowiem od początku coś mrocznego, zmaga się z traumą, której rozmiarów możemy się tylko domyślać, a która uderza z pełną siłą dopiero w finale. Fleabag to i prawdziwie tragikomiczna bohaterka, i feministka, która pierwsza podnosi rękę, kiedy pada pytanie, kto by oddał pięć lat życia za idealne ciało, i nowoczesna dziewczyna, która szuka tego co wszyscy, pozostając przy tym sobą.
A Phoebe Waller-Bridge dokonuje cudów, prezentując tysiąc jej odcieni, śmiejąc się przez łzy i okraszając wszystko dużą dawką autoironii. To jej urok, jej charyzma, jej niezwykłe ekranowe "ja" sprawia, że w serialu wszystko idealnie gra, a najbardziej nietypowe pomysły wydają się zupełnie naturalne. To dzięki niej z miejsca kupujemy "Fleabag", najpierw jako szczery i zabawny serial o dziewczynie, która ma mocno niepoukładane życie, a później jako najbardziej depresyjną tragikomedię świata, której bohaterka z odcinka na odcinek staje się nam coraz bliższa. [Marta Wawrzyn]
Riz Ahmed – "Długa noc"
Aktor, dla którego 2016 rok może się okazać przełomem w karierze. Choć mogliśmy go oglądać także na dużym ekranie (choćby w nowych "Gwiezdnych wojnach"), ta najważniejsza rola jest jednak telewizyjna. Mowa o kreacji Naza Khana z "Długiej nocy", czyli serialu, który zupełnie niespodziewanie stał się jednym z największych hitów tego roku. Wyróżnienie akurat Ahmeda nie było wcale takie oczywiste, bo przecież absolutnie genialną rolę zagrał tam również John Turturro. Tym razem jednak stawiamy na młodość.
Nie bez powodu, bo Riz Ahmed dał prawdziwy popis, a jego kreacja rosła w oczach z każdym kolejnym odcinkiem. Sposób, w jaki przemienił się z zahukanego studenta, wciśniętego w tryby bezdusznej machiny, jaką jest amerykański wymiar sprawiedliwości, w twardego, walczącego o swoje młodego mężczyznę, zasługuje na najwyższe uznanie. Sama transformacja to już dość, by go wychwalać pod niebiosa, ale zwróćcie uwagę, że na jego roli oparł się tam praktycznie cały wątek. To przecież za sprawą tej przemiany zobaczyliśmy na własne oczy, co więzienie i bezlitosne procedury robią z sympatycznego chłopaka.
A najlepsze w tym jest to, że na koniec zostaliśmy z niczym, bo niejednoznaczna kreacja przełożyła się na brak jasnych odpowiedzi. Współczuć mu, czy go nienawidzić? "Długa noc" w niczym nie dawała prostych odpowiedzi, a Riz Ahmed wpasował się w ten klimat w stu procentach. [Mateusz Piesowicz]
John Lithgow – "The Crown"
Amerykanin, który przyjechał na Wyspy i tak po prostu został nowym premierem Churchillem. Zadanie miał niesamowicie trudne, bo przyszło mu nie tylko mówić z brytyjskim akcentem, ale też wcielić się w figurę historyczną, którą wszyscy w jakiś sposób znają i która na dodatek do dziś jest prawdziwą ikoną. John Lithgow musiał stać się Churchillem, zacząć mówić tak jak on, chodzić tak jak on, a nawet zmienić postawę i przybrać zupełnie nową sylwetkę. A do tego jeszcze dostarczyć nam emocji i pokazać sto różnych odcieni swojego skomplikowanego pod każdym względem bohatera, uczłowieczając go, ale nie zrzucając z piedestału.
I nie dość że wywiązał się ze swojego zadania bezbłędnie, to jeszcze swoją charyzmą dosłownie skradł show. Churchill z "The Crown" potrafi być mężem stanu i wrednym starym prykiem, narodowym bohaterem i malutkim człowieczkiem uwikłanym w brudne gierki, zmęczonym staruszkiem i wielkim politykiem, który wszystko i wszystkich rozgrywa po mistrzowsku.
Charakter widać w występie Lithgowa już od pierwszej sceny z jego udziałem, kiedy zachowuje się jak, nie przymierzając, gwiazda rocka, wchodząc do katedry na ślub młodziutkiej Elżbiety. Zapamiętamy także odcinek z malowaniem portretu, który odsłonił przed nami to, czym największy z brytyjskich premierów nigdy w życiu nie podzieliłby się z publiką. Zapamiętamy tę scenę, kiedy stary i schorowany stał jak uczeń przed królową, która go dosłownie łajała, tak jak on wcześniej łajał ją. Zapamiętamy powodzie, które robił w łazience na Downing Street, zapamiętamy pieska i cygaro, i niezwykłą elokwencję, i wielkie poczucie humoru, i wściekłe pomruki.
Niełatwo sobie wyobrazić "The Crown" bez tego aktora i bez postaci Churchilla, no ale – jak wiemy dzięki serialowi – ludzie przemijają, a Korona jest wieczna. [Marta Wawrzyn]
Evan Rachel Wood – "Westworld"
"Westworld" to kolejny w tym zestawieniu przykład serialu, w którym mogliśmy przebierać w znakomitych kreacjach aktorskich, i której byśmy nie wskazali, dałoby się ten wybór logicznie uzasadnić. Stawiamy ostatecznie na Evan Rachel Wood i jej Dolores, po części dlatego, że to postać szalenie istotna dla tej historii, ale przede wszystkim ze względu na występ aktorki, która potrafiła tchnąć życie w zautomatyzowane wnętrze swojej bohaterki nawet bez dotarcia do labiryntu.
Zagranie maszyny wydaje się dość łatwą sprawą – wystarczy pozbyć się naturalnie wyglądających reakcji i włożyć w kreację nieco automatyzmu i już, mamy robota. "Westworld" udowodnił, że to nie takie proste, a Evan Rachel Wood w roli Dolores była tego głównym powodem. Postać, którą od samego początku stylizowano na tutejszą wersję Alicji w Krainie Czarów, miała być przykładem maszyny nabierającej samoświadomości, a ostatecznie buntującej się przeciwko władzy człowieka. Wood do spółki z twórcami zdołali jednak znacznie tę prostą historię pogłębić, tworząc postać jednocześnie delikatną, niewinną i kruchą oraz twardą, pewną siebie i bezlitosną dla wszystkich stojących jej na drodze.
Swobodne przechodzenie od jednej wersji do drugiej było piekielnie efektowne, a obserwowanie, jak aktorka świetnie sobie radzi w każdej z nich, to prawdziwa uczta dla oka, ale jeszcze bardziej podobało mi się coś innego. Mianowicie fakt, że Evan Rachel Wood potrafiła wykrzesać ze swojej bohaterki prawdziwe emocje, dodając autentyzmu do faktu, że cała ta historia kręciła się w dużej mierze wokół niej. Droga, jaką przebyła Dolores, nie była zaplanowana i sztuczna, lecz w dużej mierze improwizowana, przeżywana "tu i teraz", co odtwórczyni jej roli udało się znakomicie oddać. Zagrać nabywanie człowieczeństwa – nie brzmi to na nic łatwego i zdecydowanie takim nie jest. [Mateusz Piesowicz]
Bella Ramsey – "Gra o tron"
Nie zamierzamy przeczyć temu, że 6. sezon "Gry o tron" należał do Leny Headey i granej przez nią Cersei Lannister. Doceniamy ją i nie możemy się już doczekać finałowej rozgrywki z nią w roli głównej. Ale na koniec roku postanowiliśmy przypomnieć krótki występ młodziutkiej aktorki, która skradła nam serca do tego stopnia, że liczymy na jej powrót w kolejnych seriach.
Bella Ramsey, brytyjska debiutantka, która wcieliła się w 10-letnią w Lyannę Mormont, charyzmatyczną małą władczynię Niedźwiedziej Wyspy, była w stanie przyćmić starych wyjadaczy – Kita Haringtona, Sophie Turner, a także Iana McShane'a. O występie tego ostatniego pewnie nikt już nie pamięta, a to dlatego, że pojawił się w tym samym odcinku co mała Bella.
Scena negocjacji z jej udziałem to prawdziwe cudo. Aktorka w ciągu kilku minut udowodniła, że jej postać ma moc, charyzmę i jaja większe niż Jon Snow. Pod wrażeniem byli nie tylko widzowie, którzy zaczęli pytać, kim jest ta dziewczynka, ale także scenarzyści i aktorzy, biorący udział w scenie z rozstawiającą wszystkich po kątach Mormontówną. [Marta Wawrzyn]
Obsada "American Crime Story"
Pozwólcie, że wesprę się liczbami: 6 nominacji do nagród Emmy (w tym 3 wygrane) oraz 4 nominacje do Złotych Globów (bez wygranych, prawdopodobnie tylko dlatego, że gala się jeszcze nie odbyła). Na tym właściwie mógłbym zakończyć, bo obsada "American Crime Story" dosłownie zmiotła tegoroczną konkurencję, sprawiając, że wymienienie tylko jednego jej członka wśród naszych ulubionych telewizyjnych ról jest po prostu niemożliwe. No ale skoro można wszystkich…
W gruncie rzeczy nie powinniśmy być tym faktem szczególnie zdziwieni, wszak talent Ryana Murphy'ego do perfekcyjnego castingu i wyciskania ze swoich aktorów dwustu procent umiejętności jest znany nie od dziś. Przy "American Crime Story" mogliśmy jednak oglądać jego jak do tej pory najdoskonalszą wersję, bo team złożony z Sary Paulson, Courtneya B. Vance'a, Cuby Gooding Jr., Sterlinga K. Browna, Davida Schwimmera i Johna Travolty to obsada absolutnie bezbłędna.
Sam O.J. Simpson, członkowie jego dream teamu i ich przeciwnicy to postaci tak wielowymiarowe, pełne emocji, życia i przeróżnych odcieni szarości, że każdemu powinno się poświęcić osobny artykuł. Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak doskonale wszyscy tu ze sobą współgrają. Murphy stworzył perfekcyjną aktorską układankę, w której wszystkie elementy idealnie do siebie pasują, wzajemnie się wspierając albo ze sobą walcząc – zawsze z korzyścią dla całego serialu. "American Crime Story" to produkcja wyjątkowa z wielu względów, ale nawet jeśli z jakiegoś powodu nie jesteście do niej przekonani, to obejrzyjcie tylko z uwagi na tę obsadę. Oni po prostu na to zasługują. [Mateusz Piesowicz]
Obsada "This Is Us"
"This Is Us" to nasze najlepsze zaskoczenie serialowej jesieni. Zawdzięczamy je przede wszystkim Danowi Fogelmanowi i jego scenarzystom, którzy potrafili sprzedać współczesnej publice proste historie "z życia wzięte", tak by zachwycali się nimi w tym samym stopniu zwykli ludzie, jak i krytycy. Ale nie byłoby "This Is Us" bez fenomenalnych aktorów, z których każdy bez wyjątku stworzył wyrazistą i z miejsca dającą się lubić postać.
Najwięcej nominacji do nagród zgarnie pewnie Sterling K. Brown, który teraz jest na fali, również dzięki "American Crime Story". Ale Chrissy Metz i Justin Hartley w niczym mu nie ustępują – cała trójka rodzeństwa Pearsonów to bohaterowie emocjonalnie skomplikowani, którzy wiele z tych emocji przez lata tłumili. Podobnie jest zresztą z pokoleniem ich rodziców – Milo Ventimiglia i Mandy Moore jako Jack i Rebecca zachwycają, niezależnie od tego, czy akurat są najbardziej zakochani na świecie, czy też wściekli na siebie. To ludzie tacy jak my, tyle że uwikłani w tysiąc emocjonalnych historii.
Cudów dokonano także przy wyborze dzieciaków – wystarczy spojrzeć na "rodzinne" zdjęcia, które przed świętami wrzucali na Twittera Mandy Moore i jej serialowy mąż, by docenić speców od castingu pracujących dla "This Is Us". Tę ekipę dobrano tak, żebyśmy widzieli na ekranie prawdziwą rodzinę – taką, jaką nie tyle mamy, ile chcielibyśmy mieć. [Marta Wawrzyn]
Seeing double…. #thisisus pic.twitter.com/duRPTwGSY6
— Mandy Moore (@TheMandyMoore) December 9, 2016
https://twitter.com/MiloVentimiglia/status/807298433409110016