Ona i stereotypowe dzieciaki. Recenzja "The Mick" – nowej komedii FOX-a
Mateusz Piesowicz
2 stycznia 2017, 19:30
"The Mick" (Fot. FOX)
Jaki Nowy Rok, taki cały rok? Oby nie, bo oznaczałoby to, że czeka nas zalew schematycznych, nie mających na siebie pomysłu i w najlepszym razie przeciętnych produkcji. Dokładnie takich jak "The Mick".
Jaki Nowy Rok, taki cały rok? Oby nie, bo oznaczałoby to, że czeka nas zalew schematycznych, nie mających na siebie pomysłu i w najlepszym razie przeciętnych produkcji. Dokładnie takich jak "The Mick".
Początek 2017 roku można uczcić na setki sposobów i prawdopodobnie każdy z nich byłby lepszym pomysłem niż oglądanie otwierającego midseason nowego sitcomu FOX-a. "The Mick" to w gruncie rzeczy zbiór mało wyrafinowanych gagów połączonych wątłą linią fabularną i udających, że jest w nich coś więcej. Uprzedzając fakty, mogę stwierdzić, że nie ma.
Przez krótką chwilę łudziłem się jednak, że komedia autorstwa duetu Dave'a i Johna Chernin ("It's Always Sunny in Philadelphia") zaoferuje coś w miarę świeżego. Pierwsza scena, w której główna bohaterka (w tej roli Kaitlin Olson, czyli Sweet Dee z wymienionego przed chwilą serialu) przechodzi niczym huragan przez supermarket, pozostawiając za sobą pełen zniszczenia szlak, sugerowała, że przynajmniej tytułowa postać będzie tu wyrazista i łatwa do polubienia. Niestety, długo to nie potrwało, bo już chwilę potem wpadliśmy w objęcia familijnego sitcomu, które z czasem zaciskały się coraz mocniej.
Mackenzie Murphy, w skrócie Mickey, w większym skrócie "The Mick", wyzbywa się wszystkich cech, które czynią ją interesującą, żeby zająć się trójką dzieci swojej siostry i jej męża, którzy musieli uciekać z kraju z obawy przed aresztowaniem za oszustwa. Zawiązanie fabuły jest pretekstowe i w gruncie rzeczy bezsensowne, ale gdybym miał się czepiać wszystkich takich drobnostek, to pisałbym ten tekst do jutra. Przejdźmy więc dalej, gdzie (niespodzianka!) okazuje się, że pochodząca ze społecznego marginesu Mickey to absolutne przeciwieństwo swojej bogatej siostry, z którą przez lata nie miała bliższego kontaktu. Zgadnijcie więc, czy gładko przyjdzie jej wcielić się w kochającą i opiekuńczą ciotkę.
"The Mick" nawet nie próbuje udawać, że ma na siebie jakiś w miarę świeży pomysł. Poza wymienioną już pierwszą sceną, pilotowy odcinek nie zaoferował absolutnie niczego wartego uwagi, łącząc ze sobą postaci o stereotypowych cechach i festiwal humoru dość niskich lotów. O samej Mickey z pierwszych dwudziestu minut serialu nie dowiadujemy się praktycznie niczego ponad to, czego można było się domyślić jeszcze przed premierą. Jest więc nieodpowiedzialna, kompletnie niepoukładana, sporo pije i, najogólniej rzecz ujmując, ma wszystko w głębokim poważaniu. No i rzecz jasna zupełnie nie pasuje do eleganckiego krajobrazu Greenwich w stanie Connecticut, co prowadzi do szeregu "dowcipnych" sytuacji, typu zatrzymywanie siostrzenicy w domu alkoholem i środkami nasennymi. Boki zrywać.
Próbuję zrozumieć, do kogo właściwie jest adresowany ten serial, ale nijak nie potrafię znaleźć takiej grupy. Nie pasuje on bowiem do kategorii pospolitego sitcomu dla mas w stylu "The Big Bang Theory", gdyż operuje nieco bardziej niegrzecznym humorem, ale nie wytrzymuje pod tym względem konkurencji z produkcjami z kablówek, gdzie dowcip jest znacznie ostrzejszy i bardziej wyrafinowany. To może szuka własnej drogi, podobnie jak inne komedie FOX-a próbujące nieco odejść od mainstreamu ("New Girl" czy "Brooklyn Nine-Nine")? Znów pudło, "The Mick" nie posiada żadnych wyróżników, które pozwalałyby nazwać go "świeżym", jak tamtym produkcjom się zdarzało. Bo co tu właściwie miałoby być oryginalne? Nieodpowiedzialna opiekunka? Rozpieszczone dzieciaki? A może latynoska gosposia, z której mamy się niby naśmiewać?
Jedynym, co mogłoby w jakiś sposób tę produkcję obronić, byłaby chemia między główną bohaterką, a pozostawionymi pod jej opieką młodocianymi. Tej jednak w "The Mick" nie ma za grosz, co więcej, trójka dzieciaków wydaje się wrzucona do serialu tylko dlatego, że twórcy akurat nie wymyślili niczego lepszego i postawili na najbardziej schematyczny zestaw z możliwych. Jest więc zbuntowana nastolatka Sabrina (Sofia Black-D'Elia), nieco młodszy, zmagający się ze szkolnymi problemami Chip (Thomas Barbusca) i najmniejszy z towarzystwa, w zamierzeniu uroczy Ben (Jack Stanton).
Widzieliśmy to już w różnych kombinacjach tyle razy, że w ciemno można obstawiać, co scenarzyści przyszykowali dla każdego z nich. W minimalnym stopniu nie zmienia tego również zderzenie pochodzących z wyższych klas, zepsutych i narcystycznych dzieciaków z ich niewiele lepszą ciotką, bo w każdym przypadku wypada ono dla nich negatywnie. O ile w niej są bowiem jeszcze jakieś przejawy życia i czegoś wychodzącego poza standardowe ramy, tak trójka dzieci wypada po prostu blado, na przemian nudząc i drażniąc. Nie znajduję choćby pół powodu, dla którego ich obecność tutaj jest uzasadniona, a sami przyznacie, że komedia familijna, z której chciałoby się wyrzucić wszystkie dzieciaki, dość mocno mija się z celem.
Trudno więc w jakikolwiek sposób bronić "The Mick", bo to serial, w którym zawodzą praktycznie wszystkie elementy. Zderzenie różnych klas społecznych jest powierzchowne i oparte na oklepanych żartach, prostych emocji, które powinny tu stanowić fundament, nie stwierdziłem nawet w śladowych ilościach, a bohaterowie nie mogą się pochwalić choćby gramem ekranowej charyzmy. Tyczy się to również Mickey, bo ta jest zbyt przerysowana, by nie patrzeć na nią przez palce. Kaitlin Olson talent komediowy niewątpliwie posiada, co udowodniła nawet tutaj w kilku scenach, ale ginie on w całej schematycznej reszcie. Ta natomiast nie oferuje zupełnie niczego, co skłaniałoby mnie do oglądania kolejnych odcinków.