Droga do domu. Recenzja "Emerald City" – nowego serialu NBC, dziejącego się w Krainie Oz
Marcin Rączka
8 stycznia 2017, 13:03
"Emerald City" (Fot. NBC)
"Emerald City" to serial określany jako "Gra o tron" w świecie "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", a przynajmniej w taki sposób mówią o nim twórcy. Niestety w hucznych zapowiedziach prawdy jest niewiele.
"Emerald City" to serial określany jako "Gra o tron" w świecie "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", a przynajmniej w taki sposób mówią o nim twórcy. Niestety w hucznych zapowiedziach prawdy jest niewiele.
Szukając inspiracji dla tworzenia seriali, scenarzyści nie boją się sięgać po klasykę literatury. Powieść dla dzieci stworzona przez L. Franka Bauma bez wątpienia należy do tego grona i już wielokrotnie stawała się natchnieniem do realizacji nie tylko seriali, ale również filmów czy sztuk teatralnych. Średnio co kilka lat w telewizji ląduje projekt serialu opartego na historii Dorothy Gale. Czasem jest to historia bardziej współczesna, w innym przypadku klasyczna. Przypomnieć należy choćby miniserię "Tin Man" z 2007 roku, w której występowała m.in. Zooey Deschanel, czy też animowaną produkcję z początku lat 90., którą pokazywała telewizja ABC. "Emerald City" to najnowsza adaptacja popularnej historii. Stworzona z odpowiednim rozmachem i przepełniona dobrodziejstwem efektów komputerowych, a jednocześnie mająca ogromne problemy w warstwie fabularnej, przez co trudno zapowiedzi twórców brać na poważnie.
"Emerald City" to projekt, który na realizację czekał ponad dwa lata. Według pierwotnych planów miał debiutować w 2015 roku, ale studio produkcyjne nie mogło porozumieć się z Joshem Friedmanem, który ostatecznie został usunięty z fotela prowadzącego produkcję. Telewizja NBC wciąż jednak widziała potencjał w historii, którą zapowiadano jako mroczną, ostrą i brutalną adaptację "Czarnoksiężnika z krainy Oz". Zdecydowano się zamówić cały sezon, a reżyserię każdego odcinka (łącznie będzie ich 10) powierzono Tarsemowi Singhowi, reżyserowi "Magii uczuć". Oglądając trwający prawie godzinę i 20 minut pilot w pewnych momentach miałem wrażenie, że scenariusz Matthew Arnolda tworzony był dla HBO lub innej kablówki, a nie dla ogólnodostępnej NBC. "Emerald City" faktycznie chce być serialem brutalnym, dziwnym i momentami ambitnym, co nie zawsze okazuje się być trafnym kierunkiem.
https://www.youtube.com/watch?v=WKeRnyFIHWs
Historia rozpoczyna się dokładnie tak jak w książkach. Główna bohaterka (Adria Arjona) pochodzi z Kansas, gdzie wychowywana jest przez wujka i ciotkę. Próba odbudowania relacji ze swoją własną matką (która porzuciła ją, gdy była niemowlakiem) sprawia, że Dorothy pojawia się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Chroniąc się przed tornadem wsiada do policyjnego radiowozu (poznając tym samym jednego z towarzyszów podróży – psa, który niebawem nazwany zostanie Toto) i zostaje wchłonięta przez niszczącą siłę natury. Po kilkudziesięciu sekundach ląduje w zupełnie nowej rzeczywistości, a radiowóz, wypadając z tornada, potrąca tajemniczą kobietę ubraną w czerwone szaty.
Jeśli kojarzycie historię z książek L. Franka Bauma, szybko zaczniecie dostrzegać kilka znanych elementów, trafnie zmodyfikowanych przez scenarzystów. Dwugodzinna premiera "Emerald City" służy jako wprowadzenie do krainy Oz i pierwsza styczność z wykreowanym przez twórców światem jest zadowalająca. Zagubiona Dorothy trafia na stosunkowo przyjaźnie nastawione plemię (przypominające "wolnych ludzi" z "Gry o tron"), a następnie skierowana zostaje do tytułowego miasta, gdzie ma odnaleźć Czarnoksiężnika. Na swojej drodze trafia na ukrzyżowanego mężczyznę bez imienia, za to z zanikiem pamięci (będący współczesną wersją Stracha na Wróble), który staje się jej towarzyszem w podróży.
Jak pewnie pamiętacie z książek – tornado przeniosło do krainy Oz cały dom Dorothy, a jego lądowanie przyczyniło się do śmierci Złej Czarnowicy ze Wschodu. W "Emerald City" twórcy poszli o krok dalej i wykazali się całkiem niezłym pomysłem. Potrącenie przez radiowóz kobiety ubranej w czerwone szaty nie okazało się śmiertelne, a prawdziwy pojedynek obu bohaterek następuje nieco później. Świetnie zagrana przez Florence Kasumbę Zła Czarownica odnajduje Dorothy i jej towarzysza (który dostał w międzyczasie imię Lucas), usiłując dowiedzieć się, w jaki sposób ta znalazła się w krainie Oz, a następnie… dzieje się coś zaskakującego. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, dodam tylko, że był to najlepszy element całego pilotowego odcinka "Emerald City". Po tej krótkiej sekwencji liczyłem na więcej tego typu wstawek, ale niestety mocno się rozczarowałem.
"Emerald City" to historia, która w pilotowym odcinku została pokazana przynajmniej z dwóch perspektyw. Dorothy nie dotarła jeszcze do tytułowego miasta, ale Czarnoksiężnika (w tej roli znany z "Daredevila" Vincent D'Onofrio) poznaliśmy bardzo szybko. Jako najważniejsza osoba w krainie Oz, błyskawicznie dowiedział się o niezidentyfikowanym obiekcie, który spadł z nieba, wieszcząc tym samym kłopoty. Problem w tym, że o ile historia Dorothy i jej podróż w kierunku miasta miała lepsze momenty, tak wątki rozgrywane w samym Emerald City okazują się być najzwyczajniej w świecie nudne. Konflikt pomiędzy Czarnoksiężnikiem a czarownicami narasta, a niewyjaśniona śmierć jednej z nich (w czym palce maczała Dorothy) tylko podsyca napiętą atmosferę.
Produkcja telewizji NBC nie rozczarowuje pod względem wizualnym, wprost przeciwnie. W niemal każdej scenie widać, że nie oszczędzano na efektach specjalnych. Tytułowe miasto wygląda pięknie, podobnie jak stroje czarownic, idealnie dobrane pod ich charaktery (jedna z nich o imieniu Glinda wygląda jak żywcem wycięta z "Władcy pierścieni"). Wspomniany przeze mnie wcześniej Tarsem Singh bawi się kolorami i zmienną scenerią. Dorothy przemierza Krainę Oz, zaczynając od zimowych lokacji, kończąc na gorących stepach i górzystych terenach. W drugiej połowie odcinka główna bohaterka spotyka kolejnych towarzyszy w swoich współczesnych, zaskakujących wcieleniach. Patrząc na jej historię i sposób, w jaki podąża do "Emerald City", trudno odmówić scenarzystom odwagi w kreowaniu jej przygody. Dość powiedzieć, że bohaterka dwukrotnie jest torturowana (choć przyznam, że maszyna do podtapiania wyglądała dość karykaturalnie), a na swojej drodze spotyka niejednoznacznych bohaterów, co idealnie obrazuje zakończenie pilota.
Nie podoba mi się jednak konstrukcja pilotowego odcinka i wciskanie do niego na siłę wątków ze Szmaragdowego Miasta. Dużo lepiej cała historia funkcjonowałaby, gdyby okazała się trochę bardziej kameralna. To razem z Dorothy powinniśmy po raz pierwszy poznawać Czarnoksiężnika i jego konflikt z czarownicami. Twórcy obawiali się jednak, że brak zarysowania ważnych fabularnych wątków w tytułowym mieście już na samym starcie historii sprawi, iż widownia szybko zrezygnuje z oglądania kolejnych odcinków. M.in. dlatego postanowili już w pierwszych minutach odcinka pokazać latającego drona przypominającego małpę (nie pytajcie o szczegóły…), któremu udało się zarejestrować radiowóz wylatujący z tornada.
"Emerald City" to więcej niż przyzwoity pomysł i kiepska realizacja. I nie mam tutaj na myśli warstwy wizualnej. Podoba mi się sposób osadzenia klasycznej i dobrze znanej przeciętnemu widzowi historii Dorothy Gale w czasach współczesnych. Mimo że w pewnych momentach mieszanka współczesności i fantasy nie jest do końca strawna, to podoba mi się odwaga scenarzystów, którzy nie boją się mocniejszych scen, jak tej z więzieniem stworzonym przez Złą Czarownicę ze Wschodu. Jednocześnie kompletnie nie przekonuje mnie kreacja Czarnoksiężnika. Vincent D'Onofrio to rewelacyjny aktor, który tworzy mocno niejednoznaczną postać. W jednej chwili wydaje się być głupkowaty, by chwilę później zachowywać się złowrogo. Nie jestem przekonany, czy taki właśnie był zamysł twórców.
Najgorszy w tym wszystkim jest jednak fakt, że "Emerald City" stanie się kolejnym serialem, który nie odniesie oczekiwanego sukcesu. Bo takowego odnieść po prostu nie może, skoro emitowany jest na NBC w piątkowe wieczory. To nie jest produkcja stylistycznie pasująca do telewizji ogólnodostępnej i szkoda, że projekt ostatecznie nie trafił do telewizji kablowej. Tam z kilkoma scenariuszowymi zmianami miałby szansę stać się niezłym serialem. Mniej ambitnym, nieco bardziej kameralnym, a jednocześnie mającym pomysł na siebie. Mam nawet obawy, czy NBC zdoła wyemitować wszystkie 10 odcinków i czy czasem nie usunie serialu z ramówki przed końcem pierwszej serii. Dlatego na dzień dzisiejszy bliższe zaznajomienie się z "Emerald City" odradzam. Zresztą ten serial to tak naprawdę podzielony na 10 części film z ciągłą fabułą, więc jeśli będziecie ciekawi, jak wygląda współczesna wariacja przygód Dorothy Gale, poczekajcie, aż produkcja pojawi się w serwisach VoD.