7 rzeczy, które uczyniły mój tydzień lepszym
Marta Wawrzyn
8 stycznia 2017, 15:33
"The Handmaid's Tale" (Fot. Hulu)
Ten tydzień zaczął się od "Sherlocka", a zakończył się interesującymi prezentacjami Hulu na TCA. Poza tym zerknęłam na netfliksowe "One Day at a Time" i "Serię niefortunnych zdarzeń", a także doceniłam pewną okładkę z cellulitem.
Ten tydzień zaczął się od "Sherlocka", a zakończył się interesującymi prezentacjami Hulu na TCA. Poza tym zerknęłam na netfliksowe "One Day at a Time" i "Serię niefortunnych zdarzeń", a także doceniłam pewną okładkę z cellulitem.
1. "Opowieść podręcznej" wygląda jak pierwszy prawdziwy hit Hulu
Wczoraj na TCA Hulu wypuściło zwiastun "Opowieści podręcznej" i efekt był taki, że zmieniałam na szybko mój nr 1 na liście najbardziej oczekiwanych nowości zimy i wiosny. Był "Legion", jest adaptacja powieści Margaret Atwood. Zwiastun wygląda rewelacyjnie i przy tym szalenie przerażająco, bo to nie jest jakieś wymyślne science fiction. Kobiety przez większość ludzkich dziejów traktowane były jako służące swoich mężów i chodzące inkubatory. Obecny klimat polityczny, nie tylko w USA, wskazuje na to, że wielu panom marzy się powrót do takiej sytuacji.
Wydaje mi się, że "Opowieść podręcznej", nieco zmieniona przez Bruce'a Millera i – co do tego nie mam żadnych wątpliwości, 30 sekund w zupełności mi wystarczyło – genialnie zagrana przez Elisabeth Moss, stanie się przedmiotem licznych debat nie tylko za oceanem. Trzymam mocno kciuki za ten serial, bo zgadzam się z aktorkami, które mówiły, że to historia zaskakująco wręcz aktualna. Oby tylko spełniła oczekiwania, bo te są bardzo, bardzo wysokie.
2. Zostałam zaskoczona przez tradycyjny sitcom o kubańskiej rodzinie
Nie planowałam oglądać "One Day at a Time", bo wydawało mi się, że to będzie dokładne przeciwieństwo tego wszystkiego, co w serialach lubię i cenię. Tradycyjnym sitcomom od dawna mówię "nie", śmiech z puszki mnie irytuje, a i rodzinne klimaty do mnie nie przemawiają. Nie mogłam jednak nie ulec czarowi Justiny Machado, Rity Moreno i nie do końca typowej amerykańskiej rodziny kubańskiego pochodzenia, w której walka tradycji z nowoczesnością jest na porządku dziennym i odbywa się w najbardziej naturalny sposób na świecie.
"One Day at a Time" to ciepła, wdzięczna i przede wszystkim niegłupia opowieść o trzech pokoleniach imigrantów, która z jednej strony idealnie trafiła w swój moment – prezydent Trump, wiadomo – a z drugiej, potrafi w bezpretensjonalny sposób bawić, poruszając przy tym mnóstwo ważnych tematów, od PTSD, przez seksizm, aż po religię i tradycję. Polecam recenzję Michała i koniecznie zobaczcie też czołówkę. Oczywiście nie spodziewajcie się dzieła wybitnego, które odmieni Wasze życie – to po prostu zaskakująco dobry serial, który niesprawiedliwie skazaliśmy przed premierą na porażkę, bo wydawało nam się, że tradycyjny sitcom + Netflix = kolejne "Fuller House". A tu taka niespodzianka.
3. Zerknęłam na "Serię niefortunnych zdarzeń" – i jest nieźle!
"Seria niefortunnych zdarzeń" będzie mieć premierę w najbliższy piątek na Netfliksie, a my już widzieliśmy pierwszą połowę sezonu i możemy powiedzieć, że tak, jest to bardzo udana adaptacja. Nie mogło być inaczej, skoro palce w niej maczał sam Daniel Handler, Netflix nie szczędził pieniędzy na scenografię i kostiumy, a do tego zatrudniono aktorów, którzy znakomicie czują się w takiej absurdalnej rzeczywistości. Przede wszystkim błyszczy Neil Patrick Harris, który robi to co zwykle – tańczy, śpiewa, przebiera się w najbardziej szalone stroje. Fantastyczne są też dzieciaki, ale najbardziej chyba ujęła mnie Joan Cusack, która wydaje się być stworzona do swojej roli. Na początku jest lekkie wrażenie sztuczności, ale to szybko znika, a surrealistyczny świat Lemony'ego Snicketa – który trochę zmieniono na potrzeby adaptacji – wciąga bez reszty.
4. "Glamour" pokazał cellulit Leny Dunham na okładce
Nie sądzę, żebym zauważyła, że Lena Dunham wystąpiła na okładce "Glamour" razem ze swoim cellulitem, gdyby nie poinformowała o tym całego świata sama zainteresowana. Przyjrzałam się więc tej okładce z bliska – i rzeczywiście grafik był łaskawy dla "Dziewczyn", to znaczy pozwolił im pozostać sobą. Ciekawa jestem, jak dalej potoczy się kariera Leny Dunham, ale czytając wywiad w "Glamour", myślałam głównie o tym, jak bardzo będzie mi jej serialu brakowało. Jasne, miał słabsze momenty, ale kiedy spojrzymy na te 5 sezonów z perspektywy czasu, widać, jak wiele dzięki "Dziewczynom" zmieniło się w telewizji. Bez nich nie byłoby ani "Broad City", ani dziesiątek innych komediodramatów, których bohaterowie wyglądają jak my i mają takie same problemy jak my. Cellulit na okładce "Glamour" to dowód na to, że Lenie coś jednak udało się zdziałać.
5. Kirsten Dunst zagra w kolejnym serialu
Mam wrażenie, że nie podkreśliliśmy tej informacji wystarczająco, więc uczynię to teraz: Kirsten Dunst znowu pojawi się w telewizji! Aktorka, którą kilkanaście miesięcy temu podziwialiśmy w "Fargo", zagra główną rolę w osadzonym w latach 90. serialu komediowym telewizji AMC, "On Becoming a God in Central Florida". Zagra wdowę, która pracuje w parku wodnym i zarazem robi co się da, żeby znaleźć się na szczycie piramidy finansowej, która wcześniej ją zrujnowała. Obiecano też widzom czarny humor i George'a Clooneya w ekipie producentów. Jak dla mnie brzmi to wszystko świetnie.
6. Wrócił "Sherlock" i ani myślę na niego narzekać
"Sherlock" sprawił mi swoim powrotem mnóstwo frajdy i z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że najwyraźniej jestem w mniejszości. Na twórców wylał się hejt z każdej strony – jedni narzekali, że Bond, inni, że dzieci i romanse, jeszcze inni, że absurd, ckliwość i diabli wiedzą co jeszcze. Dla mnie to był zupełnie zwyczajny "Sherlock" średniej jakości – bo owszem, brytyjski serial miał już lepsze odcinki, ale słabsze też miał. Wydaje mi się, że w czasie długiej przerwy pomiędzy sezonami (trzy lata, jeśli nie liczyć "Upiornej panny młodej") szanowni widzowie zapomnieli, iż oglądają serialowy blockbuster. Tak było zawsze, to nic nowego, że "Sherlock" jest produktem mainstreamowym, a więc dostosowanym do przeciętnego widza, a nie serialowego konesera.
Kiedy debiutował, jego świeżość była wręcz uderzająca. Dziś znamy już wszystkie sztuczki Stevena Moffata i Marka Gatissa, jesteśmy w stanie przewidzieć ich twisty i wiemy, że od czasu do czasu lubią sobie przeskoczyć rekina. Mnie to nie przeszkadza, ale być może jest to znak, że "Sherlock" powinien już zacząć myśleć o emeryturze. To, co kiedyś wydawało się niesamowicie pomysłowe, dziś zaczyna przypominać zdartą płytę. Ciekawa jestem, czy "Zakłamany detektyw" coś w tym zakresie zmieni, ale nie zdziwię się, jeśli głosy krytyki wcale nie ucichną. To zawsze była zabawa tymi samymi zabawkami, nie spodziewałabym się więc objawienia.
7. Drew Barrymore będzie pożerać ludzi na Netfliksie
Wiadomość, że "Santa Clarita Diet" będzie kolejnym serialem o zombi, delikatnie mówiąc, nie wywołała u mnie entuzjastycznej reakcji. No bo ileż można!? Skapitulowałam jednak po przyjrzeniu się plakatom promocyjnym, które zapowiadają raczej satyrę na poukładane życie pięknych ludzi z amerykańskich przedmieść niż powtórkę schematów znanych z innych seriali o zombiakach. Jestem ostrożnie na "tak" i muszę przyznać, że nieźle nas Netflix nabrał z tą dietą.