Balansowanie na krawędzi. Recenzujemy premierę 4. sezonu "Sleepy Hollow"
Andrzej Mandel
8 stycznia 2017, 18:02
"Sleepy Hollow" (Fot. FOX)
Przeniesienie akcji w inne miejsce dało pretekst do tego, by pierwszy odcinek 4. sezonu był bardzo podobny do pilota. Równocześnie był całkiem świeży i dał nadzieję na to, że "Sleepy Hollow" dostarczy jeszcze dużo dobrej rozrywki. Spoilery.
Przeniesienie akcji w inne miejsce dało pretekst do tego, by pierwszy odcinek 4. sezonu był bardzo podobny do pilota. Równocześnie był całkiem świeży i dał nadzieję na to, że "Sleepy Hollow" dostarczy jeszcze dużo dobrej rozrywki. Spoilery.
Z Ichabodem Crane'em spotykamy się praktycznie w tym samym momencie, w którym się rozstaliśmy. Crane trzymany jest, jak to podkreślił, wbrew swojej woli i przesłuchiwany przez tajemniczego człowieka (o którym później dowiemy się, że pracuje dla nowego czarnego charakteru). Na szczęście to nie trwa długo – bohater funduje sobie ucieczkę za pomocą "najstarszej sztuczki w podręczniku" i akcja z miejsca rusza do przodu.
Przyznam, że premiera 4. sezonu "Sleepy Hollow" w sumie spełniła moje oczekiwania. Miałem bowiem cichą nadzieję na to, że serial znów zacznie bawić, jak w swoich początkach, zamiast męczyć i przynudzać, jak to się zdarzało przez ostatnie półtora sezonu. Co prawda czarny charakter znów ma szansę być, delikatnie mówiąc, nudny i męczący (jak Pandora), ale dobrze wypada za to chemia między Ichabodem a agentką Thomas. Nie jest to może ten poziom chemii, jaki Crane miał z Abbie, ale jest znacznie lepiej niż się spodziewałem. Janina Gavankar w roli Diany Thomas ma wysoko postawioną poprzeczkę, ale wydaje się, że znajdzie sposób, aby to ominąć.
Standardowo już zabawnie dla mnie, jako widza spoza USA, wypadają wszystkie historyczne nawiązania, choć już nie do wojny o niepodległość, bo przeskoczyliśmy do wojny secesyjnej. Ale nawet jeśli mnie to bawi, nie znaczy to, że wypada to źle. Tylko trzeba trochę przymknąć oko. Swoją drogą, w pilocie mieliśmy dekapitację szeryfa, tym razem dekapitacja też była, choć pomnika. A przy okazji Crane mógł się pochwalić pewnego rodzaju doświadczeniem.
W odświeżonym "Sleepy Hollow" zadowala mnie zwłaszcza powrót do starego dobrego humoru. Crane jest znów autentycznie zabawny, dodano także nowe postacie, które wprowadzają element humorystyczny. Mam tu na myśli pracowników "Skarbca", z których jeden robi sobie z Cranem selfie (nazywając go Brązowobrodym i deklarując, że jest wielkim fanem), a druga podchodzi do wszystkiego sceptycznie, ale gdy przychodzi co do czego potrafi w chwilę zmontować miniaturową kartaczownicę Gatlinga na miedzianą amunicję. Pada też dużo "craneizmów", które tak lubią fani – choćby wymiana zdań o kryptonicie. Wygląda na to, że ekipa Ichaboda będzie dostarczała nam dużo dobrej zabawy – i o to chodzi.
Zdecydowanie gorzej jest, gdy popatrzymy na główny czarny charakter. W chwili obecnej jest nim koleś z niedomytymi włosami, będący biznesmenem mocno zaangażowanym w okultyzm i mający pomocnika potrafiącego wzrokiem rozwalić w pył głowę pomnika (pomocnik ma wygląd, jakby pochodził z Kaukazu względnie z Bliskiego Wschodu). To już kolejny sezon, gdy zło w "Sleepy Hollow" jest nieco żenujące. Ale cóż, może i to się rozkręci z czasem.
Mało subtelnie jest też rozgrywane wprowadzanie kolejnego Świadka. Raczej nietrudno się domyślić, kto nim będzie, bo zeszyt ze szkicami pewnej dziesięciolatki wskazuje raczej dobitnie nowego Świadka. Podobnie jak parę innych informacji, które przez odcinek się przewinęły. Obym się mylił i został zaskoczony, ale z drugiej strony nie odmówiłbym temu rozwiązaniu pewnego wdzięku.
Dużym plusem było wejście Jenny Mills, którą Ichabod Crane przedstawił reszcie ekipy z dużym wdziękiem. Co prawda panna Mills woli być "panną Twardzielką", ale kto by się czepiał szczegółów. Cieszy mnie, że "Sleepy Hollow" wraca w niezłej formie mimo sporej liczby słabych punktów. Fanów na pewno zadowoliło wyszukiwanie podobieństw do pilota (szosa zamieniła się w pas startowy, ale scena niemal identyczna), mnie zaś nieustannie zachwyca Ichabod. A Was?