Kryminał bez makijażu. Recenzujemy "Pustkowie" – czeski serial HBO
Mateusz Piesowicz
13 stycznia 2017, 20:42
"Pustkowie" (Fot. HBO)
Przyjęło się, że w poszukiwaniu dobrych kryminałów trzeba kierować wzrok na północ Europy. Tak odległe wycieczki czasem są jednak zbędne, bo HBO właśnie udowodniło, że jakość czai się tuż za naszą południową granicą.
Przyjęło się, że w poszukiwaniu dobrych kryminałów trzeba kierować wzrok na północ Europy. Tak odległe wycieczki czasem są jednak zbędne, bo HBO właśnie udowodniło, że jakość czai się tuż za naszą południową granicą.
Czeskie "Pustkowie" to kolejny serial europejskiego oddziału HBO, który gości na naszych ekranach niedługo po pierwotnej emisji (premiera odbyła się ubiegłego lata na Festiwalu Filmowym w Karlowych Warach), a przede wszystkim kolejna produkcja, której nie można odmówić jakości i w miarę oryginalnego podejścia do ogranego tematu. Wszak kryminał, którego główna intryga opiera się na zaginięciu nastolatki, przerabialiśmy już na dziesiątki sposobów. Czym więc wyróżnili się nasi południowi sąsiedzi, że właśnie ich wersja tej historii jest godna uwagi?
Najprościej byłoby napisać, że klimatem, gęstą atmosferą, mrokiem itp. Jasne, "Pustkowie" to wszystko ma, podobnie jak kilkanaście innych kryminałów, które jako pierwsze przychodzą mi do głowy. Czeski serial oferuje jednak coś jeszcze i to już jest wyróżnik na tle konkurencji. Jest mianowicie… brzydkie. Nie w negatywnym sensie rzecz jasna. Chodzi tu o brzydotę w sensie sposobu pokazania świata i jego mieszkańców. O estetykę, która przy pierwszym i kolejnych kontaktach wręcz odrzuca, ale jednocześnie fascynuje i nie pozwala oderwać oczu. Jeśli do czegoś miałbym pod tym względem "Pustkowie" porównywać, to zdecydowanie bliżej mu do boleśnie realistycznego kina Wojciecha Smarzowskiego niż do chłodnych skandynawskich kadrów.
Jest więc produkcja autorstwa Stepána Hulika (scenarzysta "Gorejącego krzewu" Agnieszki Holland) rozrywką dość specyficzną, niekoniecznie pasującą do śledzenia przy obiedzie, a już na pewno bardzo odległą od tych kryminałów, w których zmęczeni detektywi rozwiązują zagadki, przy okazji borykając się z własnymi problemami. Tutaj problemy mają bowiem wszyscy, a zaginięcie 14-letniej dziewczyny jest tylko jednym z nich – patrząc na rzeczywistość dookoła, wydaje się wręcz, że wcale nie największym.
Bo obserwując realia Pustiny, miasteczka położonego blisko granicy czesko-polskiej, wcale bym się nie zdziwił, gdyby nastoletnia Míša Sikorova miała już po prostu dość tego wiecznie ponurego, wypruwającego człowieka z jakiejkolwiek nadziei krajobrazu. Okolica wygląda jak przedsionek piekła, otaczające ją kopalnie węgla brunatnego sprawiają, że wszystko zdaje się pokryte grubą warstwą brudu, a wystarczy rzut oka na twarze mieszkańców, by zobaczyć, że są z tą beznadzieją pogodzeni. W sumie aż się dziwię tutejszej staroście, Hanie Sikorovej (Zuzana Stivinova), że tak zawzięcie walczy z kompanią wydobywczą, która chce wykupić ziemię od mieszkańców i założyć kolejną kopalnię. Czego tu właściwie bronić?
Odpowiedź staje się jaśniejsza, gdy na jaw wychodzą brudne zagrywki, jakich dopuszcza się korporacja. Może i Pustina nie jest najpiękniejszym miejscem na świecie, ale dla jej mieszkańców to dom i nic tego nie zmieni, a próba wydarcia go siłą i poprzez dzielenie ludzi, to nie jest coś, na co taka kobieta jak pani starosta może się zgodzić. Co jednak, gdy pewnego dnia w niewyjaśnionych okolicznościach znika jej córka? Czy zaginięcie ma coś wspólnego z polityką? A może to coś zupełnie innego?
Jak łatwo się domyślić, odpowiedź nie należy do najprostszych, inaczej nie poznawalibyśmy jej przez osiem odcinków. Czasu mieli więc twórcy dość, by wrzucić do scenariusza większość obowiązkowych kryminalnych klisz. Obok podejrzanej korporacji są tu zatem zwykłe lokalne bandziory, prostytutki i miejscowi dilerzy. Znalazło się również miejsce na poprawczak i jego jakże uroczych mieszkańców, którym daleko do miana niewiniątek. To samo można tu jednak powiedzieć praktycznie o każdym, bo Pustina, jak każde szanujące się, ponure miasteczko, wypełniona jest podejrzanymi typami. Nie są to jednak sztuczne, napisane tylko na potrzeby serialu postaci. Wręcz przeciwnie, ma się wrażenie, że to ludzie ściągnięci na plan prosto z ulicy, bo można by ich umieścić w krajobrazie dowolnego polskiego miasteczka i pasowaliby tam jak ulał.
To jest właśnie największą siłą "Pustkowia", że nie stara się na siłę kopiować kryminalnych wzorców znanych z zagranicznych produkcji. Twórcy wyszli ze zdrowego założenia, że skoro jesteśmy w Czechach, to zróbmy serial czeski, nie skandynawski, brytyjski czy amerykański. Oczywiście, że się nimi inspirowali, widać to nawet w samym zarysie fabuły, ale chwała im za to, że kalki nie przysłaniają wyjątkowości "Pustkowia". Ta objawia się bowiem nawet tam, gdzie łatwiej byłoby pójść po linii najmniejszego oporu.
Weźmy choćby mieszkańców Pustiny. Mogliby przecież mieć tajemniczą przeszłość, zbrodnie na sumieniu itd. Zamiast tego dostajemy jednak zwykłych ludzi, którzy owszem, robią złe rzeczy, ale nie z nie wiadomo jakich pobudek. Są dokładnie tacy, jak moglibyśmy ich sobie wyobrażać. Poczciwi, ale z rysami. Raz uczciwi i sprawiedliwi, innym razem nie. Czasem skłonni do pomocy i działania, a zaraz potem apatyczni i odwracający wzrok. Ludzcy po prostu, bo nie ma tu postaci bez skazy.
Działa to na korzyść całej opowieści, bo wskazanie tutaj kogoś, kto miałby wyraźny motyw jest piekielnie trudne. Władze kopalni? Trudna młodzież z poprawczaka? Mający problemy psychiczne ojciec zaginionej? Ha, znalezienie tu kogoś, kto nie wygląda podejrzanie, jest wręcz niemożliwe. I jeszcze ta unosząca się dookoła atmosfera pustki i totalnej beznadziei – nihilizm, jakiego nie powstydziłby się nawet Rust Cohle. Po zastanowieniu stwierdzam, że ten bohater pasowałby do tego krajobrazu wręcz idealnie.
"Pustkowie" nie oferuje jednak filozofujących detektywów, to nie ten rodzaj opowieści. Tutaj za śledztwo odpowiadają zwykli funkcjonariusze, a największą ochotą do działania wykazuje się matka zaginionej. W tym elemencie scenariuszowi nieco brakuje pary, wydaje się, że zarówno Hana Sikorova, jak i parę innych postaci oberwało rykoszetem przy tworzeniu jak najwierniejszego rzeczywistości obrazu świata i społeczeństwa. Postaci jest dużo, gdy już się połapiemy kto, z kim, po co i dlaczego, robią się bardzo ciekawe, ale brakuje wyrazistego charakteru na pierwszym planie. No chyba, że za zbiorowego bohatera uznamy całą Pustinę. Nie jest to kierunek pozbawiony sensu.
To jednak rozważania czysto teoretyczne i nijak się one nie mają do treści serialu, który najprościej rzecz ujmując, działa i jako mroczny kryminał, i przygnębiająca historia obyczajowa z biedą i życiowym odrętwieniem na pierwszym planie. Choć brak tu szybkiej akcji i zwariowanych twistów, trudno się od tej produkcji oderwać. Może to przez to, że Czesi zrobili coś, co polscy twórcy próbują bezskutecznie osiągnąć od lat – pokazali nasze prawdziwe oblicza w telewizji. Nasze? Pewnie, z Pustiny do granicy rzut beretem, kilka scen rozgrywa się chyba nawet w Jeleniej Górze. Jeśli więc nie przeraża Was, że odkryjecie na ekranie jakieś znajomo wyglądające okoliczności czy twarze, mogę tylko "Pustkowie" polecić.