Nasz top 10: Najlepsze seriale grudnia 2016
Redakcja
14 stycznia 2017, 19:02
"Mozart in the Jungle" (Fot. Amazon)
Grudzień to właściwie już tylko serialowe ostatki 2016 roku. Do naszego zestawienia przebiły się produkcje, które kiedy indziej nie miałyby szans, wyleciały za to z hukiem te, których jakość poważnie spadła (przede wszystkim "The Affair").
Grudzień to właściwie już tylko serialowe ostatki 2016 roku. Do naszego zestawienia przebiły się produkcje, które kiedy indziej nie miałyby szans, wyleciały za to z hukiem te, których jakość poważnie spadła (przede wszystkim "The Affair").
10. "Brooklyn 9-9" (powrót na listę)
Forma policjantów z 99. posterunku w 4. sezonie to prawdziwa sinusoida, ale nie da się ukryć, że od jakiegoś czasu znalazła się na krzywej wznoszącej. Nie inaczej było w grudniu, gdy zobaczyliśmy tylko dwa odcinki, co jednak wystarczyło, by komedia FOX-a znalazła się w naszym rankingu. Fakt, że w każdym innym miesiącu z większą konkurencją nie miałaby na to szans, w niczym umniejsza zasług Peralty i spółki.
Ci wykazują się bowiem stałym, dość wysokim poziomem i zasługują na miano jednego z nielicznych sitcomów, który mimo coraz dłuższego ekranowego stażu nie wykazuje specjalnych oznak zmęczenia materiału. Serial Dana Goora i Michaela Schura miewa swoje dołki, ale za każdym razem potrafi się z nich wygrzebać i rozbawić nową serią niecodziennych dowcipów. Bo gdzie indziej pasowałaby taka postać jak kapitan CJ (Ken Marino), a poszukiwania łotewskiej zabawki z gracją zamieniałyby się w rozpracowywanie gangu przemytników? A żeby świątecznej atmosferze stało się zadość, na koniec dostaliśmy jeszcze grupę fałszujących kolędników prosto z naszego ulubionego posterunku. Na grudniowe serialowe ostatki w sam raz. [Mateusz Piesowicz]
9. "Good Behavior" (nowość na liście)
Podobnie jak "Brooklyn 9-9", "Good Behavior" załapało się na listę najlepszych po części dlatego, że trafił nam się słabszy miesiąc. Ale znów – mówimy o serialu, który warto docenić i wybaczyć to, że jest nierówny i czasem ma problemy ze spójnością czy wypracowaniem jednolitego tonu. Wynagradzają to dobrze napisani, skomplikowani bohaterowie – przede wszystkim Letty, grana przez Michelle Dockery – i historia, która wciąga, zaskakuje i działa na płaszczyźnie emocjonalnej.
W grudniowych odcinkach "Good Behavior" z jednej strony poznaliśmy dokładniej meandry charakteru samej Letty, jednej z najciekawszych kobiecych bohaterek zeszłego roku serialowego, a z drugiej, dowiedzieliśmy się więcej o przystojnym płatnym zabójcy, z którym połączyły ją losy. Zwłaszcza on nabrał głębi i dał się polubić, a przy tym stało się jasne, czemu ona wciąż do niego powraca.
Owszem, są momenty kiedy serial niebezpiecznie przypomina "50 twarzy Greya", ale thriller z erotycznym podtekstem to tylko jedna z wielu barw "Good Behavior". Siła serialu TNT tkwi w jego postaciach, które z kolejnymi odcinkami coraz bardziej nabierały wiarygodności. Zwłaszcza Letty, ciągle miotająca się pomiędzy swoimi licznymi nałogami i zamiłowaniem do życia z dreszczykiem, a pragnieniem, by dać swojemu dziecku wszystko, na co zasługuje, to antybohaterka pełną gębą. Warto dać jej szansę. [Marta Wawrzyn]
8. "This Is Us" (pozycja bez zmian)
"This Is Us" miało w grudniu tylko jeden odcinek, świąteczny. I oczywiście była to prawdziwa bomba emocjonalna, jeszcze większa niż wszystkie poprzednie. W "Last Christmas" baliśmy się o małą Kate, ze smutkiem patrzyliśmy na umierającego doktora K i trzymaliśmy kciuki, aby bohater Jimmiego Simpsona przeżył, a najlepiej jeszcze kiedyś pojawił się na ekranie. Podobnie jak Randall, trochę się zdziwiliśmy, widząc, że "dziadek jest gejem, a przynajmniej bi", a na dodatek skrywa w sobie kolejną emocjonalną historię, w której ważną rolę odgrywa Denis O'Hare.
Z ekranu dosłownie wylewało się ciepło, nostalgia i świąteczny klimat. Były ważne rozmowy, sporo świątecznej magii z lekkim dodatkiem kiczu i dużo szczęśliwych zakończeń. Oprócz jednego – cliffhangera z Tobym, którego finał na szczęście już znamy.
Choć w świątecznym odcinku "This Is Us" niebezpiecznie przekroczyło swoje własne granice, fundując jeszcze więcej emocji, śmiechu, łez i rodzinnych dramatów, to jednak zrobiło to z dużym wyczuciem. A cliffhanger rzeczywiście spełnił swoje zadanie, w końcu chodziło o jedną z najsympatyczniejszych par, jakie teraz mamy w telewizji. [Marta Wawrzyn]
7. "The Witness for the Prosecution" (nowość na liście)
Już drugi rok z rzędu BBC wykorzystało okres świąteczny, by wprowadzić na ekrany nieco mrocznej tajemnicy w miniadaptacji prozy Agathy Christie. Po "I nie było już nikogo" padło na opowiadanie "Świadek oskarżenia", czyli historię, która znana jest przede wszystkim ze znakomitej filmowej wersji Billy'ego Wildera z 1957 roku. Poprzeczka zawisła więc wysoko, ale scenarzystka Sarah Phelps dała sobie radę, stawiając na dużą wierność literze oryginału.
Mamy tu więc zamordowaną bogatą kobietę, Emily French (znakomita Kim Cattrall), podejrzanego o zabójstwo młodzieńca Leonarda Vole'a (Billy Howle), jego adwokata Johna Mayhew (Toby Jones) oraz żonę, Romaine (Andrea Riseborough), której udział w całej sprawie jest absolutnie kluczowy. Jeśli znacie oryginał, bądź jakąś jego wersję, nie będziecie zaskoczeni rozwiązaniem, jeśli jednak historia jest Wam obca, szykujcie się na kilka ogromnych zwrotów akcji.
A wszystko to wciśnięte w zaledwie dwugodzinną opowieść podzieloną na dwa odcinki, więc serialowego "Świadka oskarżenia" połyka się błyskawicznie. Nie muszę chyba tłumaczyć, że warto, wszak to klasyczna brytyjska produkcja w świetnej obsadzie, czyli rzecz, której żaden szanujący się fan telewizji z Wysp przegapić nie powinien. Dodajmy do tego znakomitą realizację (ach, te pokryte mgłą kadry), niespieszne tempo i wyraziste postaci, a otrzymamy miniaturkę, którą możemy każdemu z czystym sumieniem polecić. A kreacje Andrei Riseborough i Toby'ego Jonesa (jakże różna w porównaniu do jego niedawnego występu w "Sherlocku"!) powinno się oprawić w ramki i powiesić w widocznym miejscu. [Mateusz Piesowicz]
6. "Humans" (nowość na liście)
Przyznaję, że zaniedbaliśmy trochę "Humans" w 2. sezonie i tak naprawdę dopiero rozmowa sprzed kilku z Emily Berrington, serialową Niską, przypomniała nam, jak bardzo lubimy ten serial. Przed 2. sezonem trochę się bałam, bo zapowiedzi, że cudowna, kameralna historia zamieni się w coś większego, bardziej "epickiego" i na dodatek jeszcze międzynarodowego, rzadko oznaczają dobrą zmianę. "Humans" stanęło jednak na wysokości zadania i nieco poszerzając swój świat, nie straciło duszy.
Ostatnie odcinki 2. sezonu to zgrabne zamknięcia większości spraw, którymi zajęte były serialowe postacie – ucieczka Niski i jej powrót do domu Hawkinsów w odpowiednim momencie; skromne, gorzkie zakończenie zaskakująco emocjonalnego wątku Atheny (Carrie-Anne Moss); wielkie akty odwagi ze strony Mii i Leo, a w końcu przebudzenie synthów. Brytyjski serial wciąż przede wszystkim pozostał opowieścią o ludziach – tych "prawdziwych" i tych syntetycznych – a także o szeroko pojętych kwestiach etycznych związanych z rozwojem sztucznej inteligencji. Opowieścią kameralną, skupiającą się na grupce swoich bohaterów i w nienachalny sposób skłaniającą do refleksji. [Marta Wawrzyn]
5. "Shameless" (powrót na listę)
Grudzień w "Shameless" stał pod znakiem pożegnań. Były takie całkiem ogólne, jak pożegnanie 7. sezonu serialu, były też nieco mniejsze, gdy po raz ostatni oglądaliśmy konkretnych bohaterów. Jest to jednak dwójka na tyle istotna, że należy się przy nich zatrzymać na dłużej. Bo Mickey (Noel Fisher) i Monica (Chloe Webb) to nie byle kto, lecz bohaterowie, których obecność zawsze niosła ze sobą duże emocje.
Nie inaczej było tym razem, bo pierwszy zafundował nam i Ianowi szaloną ucieczkę przed sprawiedliwością w stronę Meksyku, a druga wróciła i po raz kolejny, jak się okazało ostatni, próbowała zostać lepszą matką. Jak się skończyło w obydwu przypadkach, doskonale wiemy i z pewnością długo nie zapomnimy – bo to były rozstania, które poruszały w nas najbardziej czułe struny, nieważne, że ich koniec był przewidywalny. A pogrzeb na koniec? Powiem tylko tyle, że chciałbym, aby wszystkie serialowe "ostatnie pożegnania" wyglądały tak, jak to tutaj. Takie rzeczy jednak tylko w "Shameless". [Mateusz Piesowicz]
4. "Please Like Me" (nowość na liście)
Serial Josha Thomasa, cudownego dziecka australijskiej komedii, nadrabialiśmy na Serialowej jesienią zeszłego roku, dzięki Netfliksowi. I choć 4. sezon nie był już tak wyjątkowy jak poprzednie, nie dało się przejść obojętnie obok końcówki. Czyli przede wszystkim "Burrito Bowl", które zaczęło się jak zupełnie zwyczajny odcinek – Ella odkryła, jak się okazało, niegroźny guzek w piersi i spotkała superprzystojnego lekarza, a Tom wpadł w szaloną zazdrość – a skończyło prawdziwą tragedią. Po tym co się stało, Josh płakał właściwie non stop do końca sezonu, a my razem z nim.
Niczego nie zmienia to, że była to tragedia spodziewana, bo kiedy serial jednym ze swoich głównych tematów czyni choroby psychiczne, takie rzeczy po prostu muszą się zdarzać. "Please Like Me" złamało widzom serca i doprowadziło swojego głównego bohatera na skraj rozpaczy, przy okazji zmieniając jego życie na zawsze. Tak namacalnych tragedii właściwie nie ma nawet we współczesnych komediach, które przecież bywają bardzo depresyjne. A przy okazji Josh Thomas dokonał kolejnego przetasowania – w finale bohaterowie zaczynają od zera, a dynamika w ich grupie znów wygląda zupełnie inaczej niż poprzednio.
Choć poprzednie sezony były bardziej odkrywcze niż czwarty, czekam z niecierpliwością na wieści o zamówieniu kolejnego. Uważam, że formuła jest daleka od wyczerpania i jestem ciekawa, jak będzie wyglądało nowe życie Josha. [Marta Wawrzyn]
3. "Mozart in the Jungle" (powrót na listę)
"Mozart in the Jungle" w 3. sezonie zabrał nas ze sobą do wspaniałej Wenecji, gdzie Rodrigo pomógł powrócić na scenę kapryśnej operowej divie granej przez Monicę Bellucci i spotkała go taka zapłata, że szkoda gadać. Weneckie perypetie to pięć odcinków, wypełnionych słońcem, emocjami, muzyką i autentycznym szaleństwem. Zwłaszcza że do Włoch zawitała również mocno pogubiona w życiu Hailey i zaczęło się rozplątywanie miłosnych wielokątów, jak zwykle poprowadzone w zmyślny i niekonwencjonalny sposób.
Cudownym zwieńczeniem weneckiego wątku był koncert z odcinka "Now I Will Sing", pomysłowo łączący klasykę z nowoczesnością i autentycznie niebezpieczny dla naszego maestra.
Trochę mniej efektownie wypadła druga połowa sezonu z powrotem do rzeczywistości i dalszą walką orkiestry o przetrwanie. Ale nawet takie "przejściowe" odcinki to wciąż "Mozart in the Jungle" na bardzo wysokim poziomie – spójrzcie choćby na niezwykły odcinek paradokumentalny z orkiestrą grającą w więzieniu.
"Mozart in the Jungle" znów udowodnił, że klasyka może dobrze łączyć się z popkulturą, szalone emocje da się sprzedać z humorem, a ekscentryczni bohaterowie służą do tego, żeby ich przede wszystkim lubić (w tym miejscu należy wymienić przede wszystkim Thomasa Pembridge'a, który przeszedł w tym sezonie interesującą drogę). Serial ma tylko jedną wadę, ale za to ogromną – kiedy pojawia się nowych 10 odcinków, oglądamy je w jeden dzień, by pozostałe 364 dni roku spędzić, tęskniąc za Rodrigo, Hailey i tą cudowną orkiestrą. [Marta Wawrzyn]
2. "Westworld" (spadek z 1. miejsca)
"Westworld" na sam koniec roku stracił dotychczas okupowaną przez siebie pozycję lidera, ale powód tego stanu rzeczy jest dość prosty – w grudniu zobaczyliśmy tylko jeden, ostatni odcinek 1. sezonu serialu. Inna sprawa, że to i tak wystarczająco dużo, by zdystansować większość konkurencji. Trudno się temu jednak dziwić, bo choć od finału minął ponad miesiąc, ja nadal mam go w pamięci tak wyraźnie, jakbym oglądał go wczoraj.
Najprościej rzecz ujmując, "The Bicameral Mind" był widowiskiem, jakiego serialowi HBO może pozazdrościć większość rozbuchanych, kinowych blockbusterów. Wypełnionym po brzegi atrakcjami odcinkiem, który w idealnych proporcjach połączył akcję (świetna, brutalna sekwencja ucieczki Maeve z parku), wyjaśnianie tajemnic i perfekcyjnie napisany scenariusz. Nic tu nie działo się przypadkowo, czy w myśl zasady "więcej, szybciej, efektowniej" – otrzymaliśmy logiczne konkluzje wątków budowanych przez kilka tygodni i zapowiedź tego, że wszystko, co najlepsze, dopiero przed nami. No i nowe pytania, rzecz jasna, ale do nich w przypadku "Westworld" zdążyliśmy się już przyzwyczaić. [Mateusz Piesowicz]
1. "Rectify" (skok z 5. miejsca)
Nasz grudniowy zwycięzca oznacza triumf kameralności nad widowiskowością. Triumf w stu procentach zasłużony, bo "Rectify" zafundowało nam swoje dwa ostatnie odcinki, a w nich wszystko to, co sprawia, że produkcja to znacznie wykraczająca poza ramy zwykłego serialu. Paradoksalnie jednak, trzeba napisać, że nic wielkiego się nie wydarzyło – jeśli już, to otrzymaliśmy raczej zapowiedź tego, że do takich rzeczy może dojść. To jednak przyszłość, która pozostanie dla nas tajemnicą. Faktami są za to rozmowy, pożegnania i słowa. Masa słów ważnych i trudnych, a czasem całkiem zwyczajnych. Co oczywiście nie odbiera im wagi, tak to już po prostu w "Rectify" jest.
I choć nie brakowało w końcowych odcinkach "Rectify" momentów piekielnie trudnych (na wspomnienie Daniela przeżywającego na nowo więzienne koszmary przechodzi mnie dreszcz), przypominając je sobie teraz, przez natłok myśli przebija mi się wyraźnie jedna: nadzieja. Tak, "Rectify" podrzuciło nam na koniec coś, co do tej pory było w tym serialu nieuchwytne. Coś niemal zakazanego, jakby niepasującego do tej opowieści. I to coś, ten ostrożny optymizm przebijający się praktycznie z każdego zakątka zakończenia, nie brzmi tu choćby jedną fałszywą nutą. Nie mam pojęcia, co przyniesie życie bohaterom "Rectify", ale jestem skłonny uwierzyć, że będzie ono "wypełnione cudami". Szkoda tylko, że my jeden z tych cudów właśnie bezpowrotnie utraciliśmy. [Mateusz Piesowicz]