Jeden krok w tył, dwa do przodu? Recenzujemy premierę 2. sezonu "Colony"
Mateusz Piesowicz
14 stycznia 2017, 22:02
"Colony" (Fot. USA Network)
Pamiętacie jeszcze, że 1. sezon "Colony" wyglądał na długi wstęp do właściwej historii? Kolejna odsłona serialu na razie wiele w tej materii nie zmieniła – wciąż czekamy na ciąg dalszy. Uwaga na spoilery.
Pamiętacie jeszcze, że 1. sezon "Colony" wyglądał na długi wstęp do właściwej historii? Kolejna odsłona serialu na razie wiele w tej materii nie zmieniła – wciąż czekamy na ciąg dalszy. Uwaga na spoilery.
Nie wiem jak Wy, ale ja potrzebowałem chwili, by w ogóle przypomnieć sobie o istnieniu takiego serialu jak "Colony". Wyemitowana na początku ubiegłego roku produkcja USA Network najzwyczajniej w świecie przepadła w gąszczu świetnych tytułów z poprzednich 12 miesięcy, więc pojawienie się jej 2. sezonu było nieco zaskakujące. Po odświeżeniu pamięci zaczęły jednak do mnie wracać szczegóły tej historii – obcy, inwazja, okupacja, rebelianci i kolaboranci oraz Josh Holloway. To tak w skrócie, bo działo się rzecz jasna trochę więcej. Kłopot z "Colony" polegał jednak głównie na tym, że to "więcej" nie było na tyle angażujące, by nie móc oderwać oczu od serialu.
Bo teraz już pamiętam dokładnie, dlaczego serial Carltona Cuse'a i Ryana J. Condala tak skutecznie wyparował mi z głowy. Przez cały sezon nie potrafił bowiem wyjść poza intrygujący zarys, sprawiając tym samym wrażenie niemiłosiernie rozciągniętego pilota. To tu, to tam pojawiały się ciekawe wątki i postaci, ale główna oś fabuły toczyła się w ślimaczym tempie, skutecznie zabijając dobre wrażenie sprawiane przez całą resztę. Ostatecznie "Colony" trudno było więc ocenić inaczej niż jako solidnego średniaka z aspiracjami. Nadzieję, że będzie lepiej, dawał jednak niezły finał i obietnica przyspieszenia akcji w 2. sezonie. Obietnica nadal obowiązuje, ale na jej spełnienie będziemy musieli poczekać jeszcze przynajmniej do przyszłego tygodnia.
W premierowym odcinku nowego sezonu twórcy "Colony" zafundowali nam bowiem wycieczkę w przeszłość. Konkretnie cofnęliśmy się w czasie o ponad rok, by zobaczyć, jak wyglądał początek całego tego zamieszania, którego świadkami byliśmy poprzednio. Jesteśmy więc w dniu inwazji, gdy jeszcze nikt niczego nie podejrzewa. Katie (Sarah Wayne Callies) przygotowuje śniadanie, Will (Holloway) wybiera się do pracy, a komplet dzieciaków (w tym nieobecny przez niemal cały 1. sezon Charlie) szykuje się do szkoły. Sielanka, którą za kilka godzin przerwie pojawienie się… no właśnie, kogo?
Choć "Colony" uzupełnia nowym odcinkiem kilka poważnych braków w naszej wiedzy, nadal wielką wyrwą straszy ten największy. Odpowiedzi na takie pytania, jak kim są tajemniczy przybysze i czego właściwie chcą, ciągle pozostają w strefie domysłów, ale chyba nie powinniśmy zbytnio narzekać. Biorąc wszak pod uwagę tempo, w jakim serial odkrywa swoje sekrety, tutaj otrzymaliśmy ich prawdziwą lawinę. I mimo że w gruncie rzeczy podobał mi się pomysł na odcinek, a do jego zalet jeszcze przejdę, nie mogę się pozbyć wrażenia, że historię z "Eleven. Thirteen" zobaczyliśmy o rok za późno.
Staram się zrozumieć intencje twórców – utrzymać największe sekrety, pozwolić oglądającym powoli odkrywać je na własną rękę, zbudować aurę tajemnicy. Ale na litość, ten serial przed rokiem wręcz się prosił o podanie jakichś konkretniejszych informacji, by przyciągnąć uwagę zniecierpliwionych widzów. Tymczasem postanowiono trzymać nas w długiej niewiedzy, licząc może, że spragnieni wyjaśnień rzucimy się na 2. sezon. Najmniejsza oglądalność premierowego odcinka w historii serialu powinna więc dać twórcom do myślenia. Nie tak się to robi, drodzy państwo. Popytajcie o korepetycje z zakresu sekretów i ich odkrywania kolegów po fachu z "Westworld".
Szkoda tego wszystkiego tym bardziej, że wydarzenia, jakie nam przedstawiono w nowym odcinku, naprawdę mogłyby się znaleźć w "Colony" znacznie wcześniej i przypuszczam, że tylko by to serialowi pomogło. Bo rzut oka na sposób działania przybyszów i to, jak niczego nieświadomi mieszkańcy próbowali zrozumieć, co się dzieje, robił bardzo pozytywne wrażenie i sporo wyjaśniał. Pewnie, że nie było tu niczego nowego. Wysiadającą elektronikę, chaos i dezorientację widzieliśmy na ekranach już niejeden raz, ale tutaj trudno się do czegoś przyczepić. Normalny dzień zamieniający się nie wiedzieć kiedy w kompletne szaleństwo, oddano bardzo skutecznie, nie używając do tego nie wiadomo jakich sztuczek. Budżet serialu nie jest z gumy, więc i cudów się tu nie spodziewałem, ale twórcy "Colony" wybrnęli dość zgrabnie – ot, choćby scena "stawiania" muru jest całkiem sympatyczna.
Na pierwszym planie znajdują się jednak ludzie i ich podejście do sprawy, a w tym aspekcie produkcja USA Network udowodniła już, że radzi sobie co najmniej nieźle. I rzeczywiście, zarówno mający kłopoty w pracy Will, jak i starająca się zachować zimną krew Katie wypadli przyzwoicie, ale przyćmił ich, zresztą nie pierwszy raz, Alan Snyder (Peter Jacobson). O tym, że to niejednoznaczna postać już wiedzieliśmy, ale ujrzenie na własne oczy, jak jego oportunizm i umiejętność ustawienia się niespodziewanie wyprowadziły go na szczyt, dodało do jego charakterystyki kolejne warstwy. Wszystko wskazuje na to, że w poszukiwaniu najmniej stereotypowego wątku w serialu, znów trzeba będzie kierować wzrok w stronę tego pana.
Czy to znaczy, że cała reszta nie będzie warta uwagi? Nie, tego nie mówię, ale też nie spodziewam się tu cudów. Krótki powrót do teraźniejszości pod koniec odcinka pokazał, że twórcy raczej nie będą szukać specjalnie wyrafinowanych rozwiązań. Wystarczy jednak, że utrzymają dotychczasowy poziom scenariusza i nieco podkręcą tempo, a śledzenie losów Willa i Katie powinno być satysfakcjonującym doświadczeniem. Punkty wyjściowe w obydwu przypadkach są niezłe – poszukiwania Charliego połączone ze współpracą z dawną partnerką czy próba wydostania Brama (Alex Neustaedter) z więzienia to dość, by zapewnić porcję solidnej serialowej rozrywki.
Pytanie tylko, czy tym razem naprawdę doczekamy się spełnienia obietnicy i produkcji, która choć trochę podniesie nam ciśnienie (albo chociaż nie pozwoli zasnąć przed ekranem)? Twórcy "Colony" znają się na swoim fachu, ich serial wygląda naprawdę dobrze, jest przyzwoicie napisany i zagrany, a jednak ciągle czegoś w nim brakuje. Może teraz, gdy wreszcie otrzymaliśmy garść informacji i nie musimy błądzić po fabule całkiem po omacku, zdołamy mocniej ruszyć do przodu. Owszem, punkt, w którym jesteśmy teraz, powinniśmy osiągnąć dawno temu, ale w zgodzie z myślą, że lepiej późno niż wcale, jestem skłonny dać "Colony" jeszcze jedną szansę. Wydaje się, że jeśli nie teraz, to już chyba nigdy.