Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
22 stycznia 2017, 22:00
"Sherlock" (Fot. BBC)
Dziś doceniamy twisty w "The Good Place", "Serii niefortunnych zdarzeń" i "This Is Us", ale te w "Sherlocku" już niekoniecznie. Zapraszamy na podsumowanie serialowego tygodnia.
Dziś doceniamy twisty w "The Good Place", "Serii niefortunnych zdarzeń" i "This Is Us", ale te w "Sherlocku" już niekoniecznie. Zapraszamy na podsumowanie serialowego tygodnia.
HIT TYGODNIA: Wspaniały odcinek "This Is Us", osadzony w przeszłości
"This Is Us" to idealny miks emocji i twistów, który pewnie by nie działał, gdyby nie sprytny zabieg z fragmentarycznym opowiadaniem nam historii dziejącej się na przestrzeni prawie 40 lat (a nawet więcej, jeśli liczyć flashbacki z dzieciństwa Rebeki i Jacka). "The Big Day", czyli powrót do dnia narodzin Kate, Kevina i Randalla, udał się nawet bardziej, niż sobie wyobrażałam, bo zawierał też – bardzo emocjonalne, a jakże – historie doktora K i strażaka Joego, bez którego syn Williama nigdy nie zostałby członkiem rodziny Pearsonów.
I choć Mandy Moore i Milo Ventimiglia jak zwykle byli fantastyczni jako Rebecca i Jack, to właśnie do doktora i strażaka należał ten odcinek. Obie historie były bardzo w stylu "This Is Us" – słodko-gorzkie wyciskacze łez z prawie całkiem szczęśliwym zakończeniem. I choć trudno w nich dostrzec cokolwiek oryginalnego, wypada docenić ciepło bijące z ekranu. Historia strażaka okazała się sympatycznym wypełnieniem pewnej luki, o której istnieniu nawet nie wiedzieliśmy, zaś to, co się działo z doktorem K, dosłownie łamało serce. Dobrze było zobaczyć, jak posłuchał własnej rady – którą wcześniej dał Jackowi – i wrócił do normalnego życia, tyle że w pojedynkę.
Dan Fogelman sugerował podczas panelu na TCA, że być może kiedyś serial sięgnie jeszcze dalej w przeszłość i pokaże nam, jak doktor K poznał swoją żonę. Myślę, że to świetny pomysł, choć zakupy Rebeki i urodzinowa muffinka Jacka oczywiście też miały swój urok. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "The Good Place" zaskakuje finałowym twistem
Serial Mike'a Schura zaskakiwał pozytywnie od samego początku, ale to, co zrobił w finale, przeszło najśmielsze oczekiwania. Końcowy twist nie był bowiem tylko prostym zwrotem akcji, ale chwytem, który zmienił całą koncepcję serialu i kazał na niego spojrzeć pod zupełnie innym kątem. Pomysłowa, lecz w gruncie rzeczy prosta komedyjka nagle stała się czymś więcej, a poruszane tu kwestie dobra, zła, moralności i etyki przestały być tylko oryginalnym wyróżnikiem.
A wszystko to udało się osiągnąć, nie zmieniając ani trochę stylu samego serialu – to nadal była ta sama, absurdalna i szalenie sympatyczna komedia, w której aż roiło się od cudownych drobiazgów. Takie pomysły jak Średnie Miejsce, Shawn czy próby skonsumowania związku przez Janet i Jasona wyszły wprost idealnie, znakomicie wpisując się w tutejszy klimat. Tego nie zmienił zresztą nawet finałowy twist, który tylko potwierdził, że w tym świecie nic nie dzieje się zgodnie z przewidywaniami.
Osobną laurkę warto jeszcze wystawić Tedowi Dansonowi, który tak skutecznie czarował nas przez cały sezon, że chyba niewielu podejrzewało Michaela o udział w jakimkolwiek spisku. A już na pewno nie o bycie jego głównym prowodyrem. Nie mam pojęcia, jakie będą tego wszystkiego konsekwencje, więc na ciąg dalszy czekam z tym większą niecierpliwością – oby tylko nie zawiodło NBC i zamówiło 2. sezon. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Klaun Baskets i jego kolejne upadki
"Nie sądzę, żeby błazny były potrzebne, odkąd świat stał się taki błazeński" – to prawdopodobnie najmądrzejsze słowa, jakie padły z ekranu w tym tygodniu. OK, potrzebowałam chwili, żeby sobie przypomnieć, jak to się stało, że Chip Baskets (Zach Galifianakis) wylądował w pociągu donikąd, a następnie pod mostem, ale też wydaje mi się, że otwierający 2. sezon odcinek "Freaks" jest zapowiedzią czegoś, co rzeczywiście mi się spodoba (rok temu było z tym różnie).
Przede wszystkim Chip zaczyna nowe życie – już nie jest klaunem z rodeo (ani tym bardziej klaunem francuskim), nie jest też pracownikiem fast-foodu, jest wolnym człowiekiem. Fakt, bezdomnym, ale za to otwartym na nowe możliwości. Jego perypetie z trupą nowych znajomych, wśród których znaleźli się Trinity (Mary Wiseman) i Morpheus (Tobias Jelinek), oglądało się świetnie, bo nie dość że to było coś nowego, to jeszcze pewnie nie tylko mnie nie dawały spokoju imiona rodem z "Matriksa".
Ostatecznie – chyba zgodnie z przewidywaniami – okazało się, że to nie będzie nowe życie Chipa, klauna, który od "przekąsek" okazał się woleć "plandekę". Nie mam pojęcia co dalej, zwłaszcza po ostatniej scenie, ale muszę przyznać, że "Baskets" mnie wkręcił na nowo. To serial niepodobny do czegokolwiek innego – depresyjny, absurdalny, pokazujący, że w życiu najczęściej jest po górkę. I pomimo swojej mocno surrealistycznej otoczki, do bólu prawdziwy. Z przyjemnością witam z powrotem klauna Basketsa i już się nie mogę doczekać jego kolejnych upadków. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Wiwat, zostaliśmy strollowani! Czyli "Seria niefortunnych zdarzeń" raz jeszcze
Uwaga… wielki, zły spoiler!
Uff, mówienie WZS-ami jest trudniejsze, niż myślałam… "Serię niefortunnych zdarzeń" doceniamy na Serialowej od początku stycznia i zanim o niej zapomnimy na prawie rok – netfliksowy system to czyste zło! – musimy jeszcze pochwalić twist z serialowymi rodzicami. Dał się na niego nabrać nawet redaktor Michał, który, jak pewnie zauważyliście, zna książki na wyrywki. Mnie nawet przez myśl nie przeszło, że dwie rozgrywające się jednocześnie opowieści – dzieciaków, które straciły rodziców w pożarze, i rodziców, którzy zostali zakuci w kajdanki i wywiezieni w nieznane – nie stanowią razem historii rodziny Baudelaire'ów.
Założyłam naiwnie, że Will Arnett i Cobie Smulders grają rodziców "naszych" dzieci – a nie jakichś dzieci, o których istnieniu nie wiem – i inna opcja w ogóle mi nie wpadła do głowy. W końcu tata to mól książkowy, jak Klaus, mama to sprytna majsterkowiczka, jak Wioletka – co mogłoby się tutaj nie zgadzać!?
Daniel Handler nabrał mnie jak dziecko, a przy okazji uderzył z dwóch stron jednocześnie. Nie wiem, co bardziej mnie zasmuciło – informacja, że to nie są rodzice "naszych" dzieci, czy też koszmarna egzekucja dokonana na postaciach Willa Arnetta i Cobie Smulders, które zdążyłam polubić. "Seria niefortunnych zdarzeń" jest zaiste okrutna – i to nie żart. Bo choć całą tę symfonię absurdu trudno traktować ze śmiertelną powagą, emocje są do bólu prawdziwe. Z naciskiem na "do bólu". [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: Nudna wojna, nudni żołnierze – rozczarowujące "Six"
Nie spodziewałem się po tej premierze cudów, ale solidnego poziomu już jak najbardziej tak. Były wszak ku temu sensowne przesłanki. Historia elitarnego oddziału amerykańskich komandosów (Navy SEAL Team Six) walczącego z terrorystami w różnych zakątkach świata prezentowała się nieźle w zapowiedziach, za produkcję odpowiadał m.in. William Broyles (nominowany do Oscara za scenariusz "Apollo 13"), a przed kamerą mieliśmy zobaczyć choćby Waltona Gogginsa. Skończyło się jak zwykle.
"Six" prezentuje się więc najlepiej wtedy, gdy stawia na dynamiczną akcję – początkowa sekwencja w Afganistanie to naprawdę dobrze zrealizowana nowoczesna wojna na ekranie, ale niestety takich momentów jest mało. Bo przez większość czasu oglądamy schematyczne, domowe problemy bohaterów. Nie mam pojęcia, skąd bierze się przekonanie, że skomplikowane życie osobiste żołnierzy dodaje im głębi, ale twórcy "Six" są jego zdecydowanymi wyznawcami. Mamy więc rozbitą rodzinę, stratę dziecka, ojca, który nie ma czasu dla swoich pociech, alkoholizm i tego typu sprawy. Rozumiem, że to proza życia, ale czy koniecznie trzeba brnąć w tak oklepane tematy?
A wystarczyłoby tylko odrobinę więcej inwencji, bo "Six" ma kilka niezłych elementów, z których można by ulepić przyzwoity serial. Zamiast jednak pokazać współczesny świat i jego niebezpieczne oblicze od intrygującej strony, twórcy wolą trochę postrzelać, wymienić kilka patetycznych zdań i zająć się rodzinnymi kliszami. Nuda. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: "Sherlock" kończy sezon bez ładu i składu
Bardzo nie chcieliśmy wręczać tego kitu, ale Steven Moffat i Mark Gatiss w końcu nie dali nam wyjścia. "Ostatnie wyzwanie" kumulowało w sobie praktycznie wszystkie wady 4. sezonu "Sherlocka" na czele ze scenariuszowym chaosem, z którego nie wynika absolutnie nic.
Rozgrywka, w jaką wciągnęła swojego brata Eurus Holmes (grająca ją Siân Brooke to akurat jeden z plusów całego sezonu), nie była ani sensownie przemyślana, ani co gorsza emocjonująca. Bo trudno było się w to wszystko zaangażować, gdy stojąca za tajemniczą kobietą historia była zlepkiem nieprzekonujących bzdur. Twórcy "Sherlocka" próbowali upchnąć w jednym odcinku i rodzinne sekrety, i obłąkanego geniusza zbrodni, co skończyło się tym, że zawiedli w obydwu elementach.
"Ostatnie wyzwanie" powinno być odcinkiem, który porusza do głębi, ale najzwyczajniej w świecie nie ma kiedy się nad tym zastanawiać. Zbyt dużo czasu poświęcamy bowiem, starając się nadążyć za tokiem myślenia twórców i przy okazji przymykając oczy na mnożące się nielogiczności. Tych jest natomiast tak wiele, że po kilku minutach zaczynamy już w nich tonąć – to uczucie nie opuszcza nas do samego końca. O ile jednak zwykle "Sherlock" wynagradzał swoje fabularne akrobacje sensowną konkluzją, tak tutaj nawet jej zabrakło. Jeśli to nie był koniec, to ktoś tu potrzebuje solidnego restartu. [Mateusz Piesowicz]