10 powodów, aby obejrzeć "One Day at a Time" — sympatyczny sitcom Netfliksa o kubańskiej rodzinie
Marta Wawrzyn
23 stycznia 2017, 20:00
"One Day at a Time" (Fot. Netflix)
Do "One Day at a Time" podeszliśmy jak do jeża, bo wydawało nam się, że Netflix plus tradycyjny sitcom równa się drugie "Fuller House". A tu proszę – wyszedł przyjemny serialik z charakterem.
Do "One Day at a Time" podeszliśmy jak do jeża, bo wydawało nam się, że Netflix plus tradycyjny sitcom równa się drugie "Fuller House". A tu proszę – wyszedł przyjemny serialik z charakterem.
"One Day at a Time" chwalił już na Serialowej Michał, ale mam wrażenie, że to nie wystarczy. Ja obejrzałam ten serial z lekkim opóźnieniem i muszę przyznać, że jest to jedno z najlepszych zaskoczeń, jakie mnie spotkały w ostatnich miesiącach. Podrzucam więc 10 powodów, dla których warto wybaczyć "One Day at a Time" śmiech z puszki i to, że jest zrobiony jak tradycyjne sitcomy sprzed 50 lat. Bo forma okazuje się nie mieć aż takiego znaczenia, kiedy serial ma coś do powiedzenia.
1. To nie jest sitcom o typowej szczęśliwej rodzince
Rodzinne sitcomy w ogromnej większości skonstruowane są tak samo: jest mamusia, jest tatuś – a ostatnio coraz częściej się zdarza, że dwie mamusie albo dwóch tatusiów – i gromadka mniej lub bardziej charakternych dzieciaków. Cokolwiek by się nie działo, taka zgraja wspólnymi siłami jest w stanie udowodnić, że z pomocą rodziny da się pokonać wszelkie trudności, tylko trzeba sobie nawzajem pomagać i nie bać się szczerych rozmów. I tak co odcinek.
Netfliksowy remake "One Day at a Time" Normana Leara, opowiadający o rodzinie Amerykanów kubańskiego pochodzenia, oczywiście też opiera się na tych schematach, ale traktuje je raczej luźno. Bo mamy tu samotną matkę Penelope Alvarez (Justina Machado), która jest weteranką z Afganistanu, z wszystkimi tego konsekwencjami. Tata jej dwójki nastoletnich dzieci z nimi nie mieszka, bo ma własne problemy (PTSD, narkotyki, alkohol), z którymi nie potrafi się zmierzyć. Jest za to cudowna babcia, Lydia (Rita Moreno), która przybyła do USA z Kuby w wieku 15 lat. Rodzina Alvarezów jest jak najbardziej szczęśliwa, ale trudno nazwać ją tradycyjną, a ich życie łatwym.
2. Starcie tradycji z nowoczesnością
A przede wszystkim jest to rodzina kubańska. Czyli babcia oczywiście musi być religijna, rozmodlona (ale w wesoły, latynoski sposób) i przywiązana do wszelkiego rodzaju tradycji, ale jej wnuczka, Elena (Isabella Gomez) już niekoniecznie. W tym przypadku "niekoniecznie" oznacza "wręcz przeciwnie" – Elena to nastolatka, która ma fioła na punkcie spraw społecznych, praw kobiet i ekologii, zastanawia się, czy aby na pewno lubi chłopców, i dostaje białej gorączki na myśl o tym, że rodzina chce jej wyprawić tradycyjną quinceañerę.
Penelope ma więc trudne zadanie, bo znajduje się pośrodku konfliktu pokoleniowego, który co jakiś czas wybucha na nowo. "One Day at a Time" potrafi jednak świetnie łączyć tradycję z nowoczesnością, tak że prędzej czy później wszyscy spotykają się mniej więcej w połowie drogi i nie ma wrażenia, że to jest wymuszone. Nowoczesne podejście do tradycji jest wręcz wpisane w DNA tego serialu, w końcu mówimy o rodzinie, gdzie kobiety pełnią role, zarezerwowane w latynoskich społeczeństwach dla facetów.
3. Serial wie, jak mówić o poważnych sprawach
13 odcinków "One Day at a Time" to niezliczona ilość poważnych rozmów, nie tylko pomiędzy trójką głównych bohaterek. To sitcom, który wiedział, co robi, czyniąc swoją bohaterkę weteranką z Afganistanu i córką kubańskich imigrantów, samotnie wychowującą dzieci. W każdym odcinku są dłuższe momenty, kiedy śmiech z puszki zamiera całkiem, bo serial staje się w stu procentach poważny.
Jasne, przez większość czasu to typowy sitcom, który czasem musi wydawać się sztuczny, bo polega na wygłaszaniu żartów w kilku pomieszczeniach. Ale kiedy Penelope tłumaczy swojemu szefowi i koledze z pracy, co to jest seksizm, mówi o tym, czemu rozstała się z ojcem swoich dzieci, albo godzinami próbuje się dobić do urzędników odpowiedzialnych za pomoc weteranom, to najbardziej autentyczny serial na świecie. Podobnie jest z Eleną i jej seksualnością, a także Lydią, której historia jest raczej gorzka niż słodka. "One Day at a Time" potrafi bawić, wzruszać i mówić prawdę, bez lukrowania tego, co lukrowane być nie powinno.
4. Trzy świetne postacie kobiece
Tym, co wyróżnia "One Day at a Time" spośród innych tradycyjnych sitcomów, są świetne postacie kobiece. Najciekawsze interakcje to te, w których uczestniczą babcia, matka i córka jednocześnie. Wszystkie mają charakter, mają swój styl i osobowość, a przy tym nie są przyzwyczajone do tego, żeby ktoś im mówił, co powinny myśleć. To wszystko w połączeniu z gorącą kubańską krwią tworzy mieszankę wybuchową, która wypada na ekranie najbardziej naturalnie na świecie. Przywiązana do tradycji, piękna i stylowa babcia, schowana za wielkimi okularami nastolatka, której marzy się ratowanie świata, a pośrodku tego kobieta, która musi nie tylko zarabiać na utrzymanie całej rodziny, ale też być matką i ojcem jednocześnie – to naprawdę działa na ekranie. Panie są tak samo świetne, niezależnie od tego, czy razem śmieją się, czy płaczą, czy wściekają się na siebie, by chwilę potem się pogodzić.
5. Justina Machado i jej niesamowita energia
Wiarygodne zagranie w serialu komediowym kobiety, która ma na głowie tyle co Penelope Alvarez, nie mogło być proste. A jednak Justina Machado wydaje się to robić bez wysiłku – po prostu pojawia się na ekranie i od razu jest ciepło i sympatycznie, i są emocje. To ona jest sercem "One Day at a Time", to z jej postacią wiąże się większość gagów i to jej najczęściej dotyczą poważne tematy. Jej energia dosłownie niesie serial, a łatwość, z jaką ta aktorka przechodzi od komedii do dramatu i z powrotem, jest imponująca.
6. Rita Moreno udowadnia raz jeszcze, że jest królową
Rita Moreno to prawdziwa latynoska bogini – wiedzą to fani "Jane the Virgin", a w "One Day at a Time" ten wizerunek jest podtrzymywany. Serialowa Lydia jest piękna, stylowa i szalenie kobieca, a sposób, w jaki serial mówi o jej seksualności – postać jest po 70-tce, aktorka ma 85 lat – wypada tylko docenić. To jej zawdzięczamy najbardziej komediowe momenty i najśmieszniejsze teksty, ale jej rola wcale nie sprowadza się do rozbawiania publiczności. Opowieść o tym, jak Lydia przybyła do USA, zostawiając na Kubie rodzinę i całe swoje życie, to jeden z najbardziej poruszających momentów w całym sezonie. Do moich ulubionych scen należy też ta, w której widzimy Ritę Moreno bez makijażu.
7. ¡Cuba! ¡Salsa! ¡Azúcar!
Różnicę robi także Kuba. Kubańskie tańce, energia, słowa albo i całe zdania po hiszpańsku wtrącane co chwila przez bohaterki, mocny akcent Lydii i wszystko to, co ukształtowało tę kobietę i jej rodzinę. Kraj pochodzenia bohaterek i jego zwyczaje bywają tutaj obiektem żartów, ale i kopalnią prawdziwie poruszających momentów, które wyróżniają "One Day at a Time" spośród dziesiątek sitcomów rodzinnych. Gdyby te panie nie pochodziły z latynoskiego kraju, z taką a nie inną historią, serial straciłby dużą część uroku i autentyczności. Nie ma też fałszywych nut, kiedy sitcom Netfliksa komentuje mniej lub bardziej bezpośrednio wypowiedzi Donalda Trumpa na temat imigrantów. To jest temat, który tych ludzi rzeczywiście dotyczy, nie jakaś polityczna debata rodem z kosmosu.
Did Netflix"s One Day At a Time just gave us the best Hamilton reference yet? We think so @JustinaMachado @TheRitaMoreno @Lin_Manuel pic.twitter.com/AOcr9HwlP8
— hamilton as tv shows (@hamiltonastv) 7 stycznia 2017
8. Dobra odtrutka na mroczne dramaty z antybohaterami
A przede wszystkim "One Day at a Time" pochłania się z przyjemnością, bo teraz prawie nie ma dobrze zrobionych seriali, w którym na pierwszym planie byłyby wartości rodzinne – mimo wszystko pokazane w tradycyjny sposób, bez silenia się na przełomowość i popadania w tę drugą skrajność, którą w ostatnich latach tak bardzo pokochały kablówki. To serial ciepły, sympatyczny i niegłupi; serial, który nie buduje cukierkowej wizji rodziny, ale wciąż traktuje ją jak ostoję, a kiedy nowoczesność ściera się z tradycją, szuka kompromisu. W 2017 roku coś takiego wypada świeżo na ekranie, bo takich seriali jest coraz mniej.
9. Przesympatyczna czołówka z "This Is It" Glorii Estefan
Czołówka też jest charakterna – latynoska, rodzinna, sympatyczna, dobrze wprowadzająca w klimat serialu.
10. Serial ma trochę wad, ale właściwie się o nich nie pamięta
Oczywiście, cały czas mówimy o momentami siermiężnym, tradycyjnym sitcomie ze śmiechem z puszki. O serialu, który nie wstydzi się swojej staroświeckiej formy, choć czasem być może powinien. O serialu dziejącym się głównie w jednym pomieszczeniu – wyglądającym raczej jak scenografia niż prawdziwy dom – z typowymi dla sitcomów brakami budżetowymi i z "uroczym" sąsiadem, ciągle wpadającym do Alvarezów i zachowującym się jak Kramer w wersji light. To wszystko schematy, które znamy i niekoniecznie lubimy, zwłaszcza kiedy mamy z nimi do czynienia już po raz enty.
Gdyby oceniać samą formę, "One Day at a Time" wylądowałoby w nie najlepszym towarzystwie. A jednak da się o niej zapomnieć, tak zajmująca jest tutaj treść. Co z tego, że to nie dom, tylko dekoracje, skoro mieszkające w nim panie wydają się w stu procentach prawdziwe. Tak samo jest ze śmiechem z puszki czy "sucharami" padającymi z ekranu – da się to wybaczyć, bo to nie jest najważniejsze. Netfliksowi udało się w 2017 roku w formie tradycyjnego sitcomu opowiedzieć prawdziwą, mądrą i pełną emocji historię trójki kobiet (i jednego chłopca, ale akurat on jest tu na razie mniej istotny), które są istotami z krwi i kości. Zakochałam się w nich wszystkich i każdej z osobna, i liczę na ciąg dalszy.