Pamiętniki sekciarzy. Recenzja powrotu "The Path"
Mateusz Piesowicz
28 stycznia 2017, 20:32
"The Path" (Fot. Hulu)
Dobre aktorstwo i przeciętna historia – z tym kojarzy mi się pierwszy sezon "The Path". Początek drugiej odsłony serialu daje do zrozumienia, że nie należy spodziewać się w nim wielkich zmian. Uwaga na spoilery.
Dobre aktorstwo i przeciętna historia – z tym kojarzy mi się pierwszy sezon "The Path". Początek drugiej odsłony serialu daje do zrozumienia, że nie należy spodziewać się w nim wielkich zmian. Uwaga na spoilery.
"The Path" miało być jednym z tych świetnych dramatów, które pozwolą Hulu z hukiem wkroczyć do serialowej pierwszej ligi, ale cisza panująca wokół premiery 2. sezonu najlepiej udowadnia, że coś tu nie poszło do końca tak jak powinno. Oczywiście sam fakt, że opowieść jest kontynuowana, wskazuje, że serialu nie można nazwać porażką – ale nad rozczarowaniem już bym się mocno zastanowił. Historia tajemniczej sekty i jej członków nie potrafiła się do tej pory niczym szczególnym wyróżnić, więc nie zdziwiłbym się, gdyby wielu z Was całkiem wyrzuciło ją z pamięci. Po zobaczeniu dwóch odcinków nowego sezonu nie jestem wcale pewien, czy warto do niej wracać, zwłaszcza jeśli dotychczas nie czuliście się szczególnie przekonani. Ale po kolei.
Jeśli spodziewaliście, że na początku nowego sezonu czekają nas jakieś drastyczne zmiany, to muszę Was wyprowadzić z błędu. Serial rusza niemal dokładnie w tym samym miejscu, gdzie poprzednio skończył, snując swoją opowieść w podobnym, lekko usypiającym tempie. Przyznaję, że nie do końca tego oczekiwałem. Sądziłem, że mając już wyłożone solidne fundamenty pod tę historię, "The Path" zdoła wreszcie nabrać rumieńców – nic z tego. Pewnie, że nie przewidywałem tu totalnej zmiany nastroju, ale na litość, choć minimalne przyspieszenie rytmu akcji nikomu nie wyszłoby na złe. Zamiast tego dostajemy praktycznie to samo, co przed rokiem, więc trudno oprzeć się wrażeniu, że serial drepcze w miejscu.
Tym bardziej że zmiany w życiu bohaterów nie przyniosły na dobrą sprawę żadnego efektu. Eddie (Aaron Paul z nadal przyklejoną do twarzy miną zbitego psa) wystąpił z ruchu i dowiedział się co nieco o samym Stevenie Meyerze (Keir Dullea), ale nic z tą wiedzą nie zrobił. Sarah (Michelle Monaghan) zmaga się z utratą wiary przez męża, problemami z przywództwem wśród Meyerystów i kłamstwami, jakie wciskał jej Cal (Hugh Dancy). Ten natomiast nadal usiłuje wprowadzić kult do mainstreamu, do czego potrzebuje przede wszystkim pieniędzy.
Tym oto sposobem sporą część premierowych odcinków sezonu poświęcamy zgłębianiu problemów finansowych Meyerystów, uczestnicząc m.in. w jakże pasjonującej licytacji budynku w Nowym Jorku i balu charytatywnym z tamtejszą śmietanką biznesową. Samo napisanie tego zdania spowodowało u mnie atak solidnego ziewania, więc wyobraźcie sobie, jak to wyglądało na ekranie. Nie wiem, jak twórcy mogli wpaść na pomysł, że kogokolwiek zainteresuje tematyka ulg podatkowych dla zorganizowanych religii (tak, to też jest tu poruszone!), a jednak im się to udało. Zamiast więc zajmować się jakimś ciekawszym aspektem funkcjonowania sekty (czyli właściwie jakimkolwiek innym), brniemy w dylematy ekonomiczno-prawne. Brawa dla scenarzystów, wiedzą, co pociąga tłumy.
Żarty jednak na bok, wszak stwierdzenie, że nie jest łatwo być dzisiaj w sekcie, nie może być celem serialu, czyż nie? Rzeczywiście, po uporaniu się z formalnościami, okazuje się, że "The Path" jednak ma do opowiedzenia jakąś historię. Problem w tym, że nadal nie jest ona szczególnie interesująca. W dalszym ciągu mamy do czynienia z szeregiem prostych wątków obyczajowych przystrojonych w religijną oprawę, zmieniło się tylko kilka szczegółów. Ot, choćby związek Eddiego i Sary, który po jego apostazji jest jeszcze trudniejszy niż do tej pory, a sprawy nie ułatwia kręcąca się wokół niego znajoma z przeszłości (Leven Rambin). Schemat da się znieść, ale gdy dochodzą do niego tandetne sztuczki w rodzaju montażu romansujących na boku małżonków, chce się tylko ukryć twarz w dłoniach.
A wcale nie musiałoby tak być, gdyby tylko wątki prywatne stanowiły jedynie tło większej fabuły. "The Path" ma jednak ciągły problem ze znalezieniem historii, która przyciągnęłaby uwagę widzów. Niezmiennie największy potencjał wykazuje Cal ze swoim pragnieniem przywództwa w ruchu, ale do tej pory jego wątek powinien się przerodzić w coś znacznie konkretniejszego. Oczywiście bohater jest coraz bardziej niestabilny i coraz trudniej przychodzi mu zachowywać pozory kontroli, ale to wszystko już było. Zamiast wykonać jakiś ruch do przodu, serial uparcie trzyma się tych samych sztuczek, opierając się na charyzmie Hugh Dancy'ego. On sam, choć niezmiennie bardzo dobry, to jednak już zwyczajnie za mało, by uratować Cala przed zostaniem kolejną postacią, której los jest nam zupełnie obojętny. A sprawić, by Dancy stał się obojętny to już prawdziwy strzał w kolano.
To może u samych Meyerystów dzieje się ciekawiej? Młody Hawk (Kyle Allen) zgłębia tajniki wiary, Mary (Emma Greenwell) próbuje ułożyć sobie życie, a Abe Gaines (Rockmond Dunbar) infiltruje sektę pod przykrywką. Wszystko po staremu. I wszystko jest poprawne, bo w gruncie rzeczy trudno zarzucać "The Path" jakieś szczególne niedostatki. To ciągle solidnie napisany i zrealizowany serial, którego oglądanie z pewnością nie boli, ale też nie niesie ze sobą absolutnie żadnych emocji. Twórczyni, Jessica Goldberg (m.in. "Parenthood"), to na tyle doświadczona scenarzystka, że spodziewam się, iż jej historia do czegoś dąży. Trzeba się jednak wykazać anielską cierpliwością, by zobaczyć, co to takiego.
Jeśli cokolwiek tutaj pomaga w ciągłym trwaniu przy "The Path", to jest to obsada. Ta bowiem w tym sezonie wydaje się jeszcze lepsza niż wcześniej, ratując tę produkcję od totalnego przeciętniactwa. Szczególne oklaski należą się Michelle Monaghan, która daje Sarze iskrę, jakiej brakuje całemu serialowi. To właściwie jedyna postać tutaj, po której naprawdę widać, że zawalił jej się cały świat. Poświęciła życie ruchowi, który może być zwykłym oszustwem, a najbliżsi jej ludzie zawodzą ją na całej linii – to może złamać każdego. Monaghan nie gra jednak na prostym kryzysie wiary, budując swoją postać raczej na rozdarciu. Czy to pomiędzy twardymi faktami, a niezachwianą wiarą, czy między miłością do Eddiego, a obowiązkami wobec Meyerystów. To na jej barkach spoczywa praktycznie cały psychologiczny wymiar serialu i to po niej widać, że "The Path" ma coś do powiedzenia.
Przecież tu się aż prosi, by zagłębić się bardziej w działalność sekty i pokazać ją w barwach innych niż czarno-białe. Te skrawki jakie dostajemy (działalność dobroczynna ruchu lub konfrontacja ich "kosmicznych" wierzeń z przyziemną rzeczywistością) pokazują, że jest tu potencjał na niejednoznaczną historię, ale twórcom brakuje odwagi, by nieco zaryzykować. Wolą pozostać w stanach średnich, udając tylko ambitny serial, a pod jego maską prezentując ogromną pustkę. Sarah jest idealnym przykładem na to, że "The Path" mogłoby naprawdę być znacznie lepszą produkcją, bo wszystkie potrzebne do tego elementy ma tuż pod ręką.
Szkoda jednak, ze tak rzadko po nie sięga, woląc zanurzać się w nieciekawych wątkach i rozciągając je do kolosalnych rozmiarów. Długość tego serialu to kolejny z jego wielu problemów, bo już w pierwszym sezonie miałem wrażenie, że wszystko, co nam pokazano, można było spokojnie zmieścić w maksymalnie sześciu odcinkach. Tutaj będzie ich aż trzynaście, co sprawia, że na myśl o ich tempie i szykowanych dla nas wypełniaczach dostaję gęsiej skórki. A najgorsze w tym jest to, że absolutnie nie mam pewności, czy efekt końcowy będzie wart tego, by się przez nie wszystkie przedzierać.