Koszmar w zimowej scenerii. Recenzja premierowego odcinka 2. sezonu "Fortitude"
Mateusz Piesowicz
30 stycznia 2017, 19:32
"Fortitude" (Fot. Sky Atlantic)
Pamiętacie "Fortitude"? Zimowy thriller, który skręcił w dość zaskakującym kierunku i nie do końca sobie z tym poradził, właśnie wrócił z 2. sezonem. Równie dziwnym co poprzednik. Uwaga na spoilery.
Pamiętacie "Fortitude"? Zimowy thriller, który skręcił w dość zaskakującym kierunku i nie do końca sobie z tym poradził, właśnie wrócił z 2. sezonem. Równie dziwnym co poprzednik. Uwaga na spoilery.
"Mieszane uczucia" to jedno z delikatniejszych określeń, jakie cisnęły się na usta po poprzednim sezonie brytyjskiego serialu (w Polsce znów będzie pokazywać go Ale kino+, premiera w niedzielę 5 marca o 20:10). "Fortitude" przez długi czas naprawdę dawało się lubić, zachwycając klimatem, nieprzewidywalnością i mrożącą krew w żyłach historią. Nawet gdy zaczynało coraz wyraźniej odchodzić od kryminału (którym się początkowo zdawało) na rzecz opowieści rodem z horroru, tutejsza atmosfera, grono ciekawych postaci i ciągle nieźle wyglądający scenariusz dawały nadzieję na to, że twórca, Simon Donald, wie, co robi. A potem przyszedł finał.
Może lepiej będzie nie przypominać ze szczegółami tego, co zaserwowano nam na koniec – wystarczy wspomnieć, że w sprawę zamieszane były prehistoryczne osy, a główną atrakcją było mordowanie praktycznie każdego, kto miał pecha znaleźć się w obsadzie. No dobrze, przesadzam, niektórzy przeżyli i teraz, kilka tygodni po wydarzeniach 1. sezonu, starają się poukładać sobie życie w położonym na kole podbiegunowym miasteczku. I trzeba przyznać, że idzie im to całkiem nieźle, przynajmniej jak na ludzi, którzy dosłownie przed chwilą byli świadkami scen żywcem wyjętych z najgorszych koszmarów.
Wydarzenia poprzedniego sezonu nie zostały wprawdzie całkiem zapomniane (niestety?), a dostajemy też wyraźne sygnały, że do tematu zamrożonych insektów wkrótce wrócimy, ale póki co skupiamy się na bardziej aktualnych sprawach. Tych bowiem w "Fortitude" jest kilka, na czele z bezgłowym ciałem znalezionym w śniegu nieopodal miasteczka. My mamy pewne pojęcie o tym, kim jest ofiara, ale miejscowi póki co błądzą po omacku. Mając natomiast w pamięci niedawne wydarzenia, nic dziwnego, że myśl o powtórce z rozrywki nie wprowadza ich w dobry nastrój. Zwłaszcza że w Fortitude znów dzieją się dziwne rzeczy, a unosząca się nad wszystkim zorza polarna, zwana tutaj "krwawą" (domyślcie się dlaczego), jest równie piękna, co niepokojąca.
Nie do końca naturalne zdarzenia to jednak nie wszystko, co zaprząta głowę mieszkańców, bo ich uwagę zajmują również znacznie bardziej przyziemne trudności. Pani gubernator Hildur Odegard (Sofie Gråbøl) musi się na przykład zmagać z czysto politycznymi problemami, bo norweski rząd przysłał jej nadzorcę (w tej roli Ken Stott), a tymczasem jej mąż Eric (Björn Hlynur Haraldsson) zniknął gdzieś w śniegach, szukając zaginionego od czasu ostatnich tragicznych wydarzeń szeryfa Dana Andersena (Richard Dormer). Wspomnienia nie dają spokoju również Vincentowi (Luke Treadaway), którego na miejscu trzyma tylko uczucie wobec Natalie (Sienna Guillory). Z nowych twarzy trzeba wspomnieć rodzinę Lennoxów – poławiacza krabów Michaela (Dennis Quaid), który stara się znaleźć pieniądze na leczenie chorej żony, Freyi (Michelle Fairley), przy okazji pilnując niesfornego syna Rune (Ervin Endre).
Kwestią czasu jest oczywiście aż poszczególne wątki połączą się w jedną całość z tajemniczą śmiercią i resztą zagadek. Pytanie tylko, czy efekt końcowy będzie lepszy niż poprzednim razem? Już teraz z pewnością można powiedzieć, że twórcy nie rezygnują z dobrze znanych sztuczek na czele z epatowaniem obrzydliwościami. Tylko w premierowym odcinku uraczono nas choćby długimi widokami bezgłowego ciała czy obrazkiem ze zmasakrowanym psem. Jaki dokładnie w tym cel, nie mam bladego pojęcia, bo tłumaczenia o budowaniu klimatu nie przekonują mnie w najmniejszym stopniu. Złowrogą atmosferę można stworzyć na wiele sposobów, a wymyślna brutalność wydaje się akurat najbanalniejszym z nich, co jednak twórców w żaden sposób nie zraża. Jeśli więc zdążyliście już o tym aspekcie "Fortitude" zapomnieć, szybko sobie przypomnicie.
Muszę jednak przyznać, że choć nie jestem szczególnym fanem tego rodzaju podejścia, jest w nim jakiś sens. Zwłaszcza teraz, gdy "Fortitude" już nie udaje serialu, którym nie jest. Tym razem od początku jest jasne, że mamy do czynienia z thrillerem przechodzącym w horror, więc dziwne zjawiska, przerażające obrazki i niepokojące odgłosy są jak najbardziej na miejscu. Jeśli dodać do nich zimową scenerię oraz efektowny pomysł z "krwawą zorzą", nie da się ukryć, że "Fortitude" spełnia swoje zadanie i potrafi całkiem skutecznie sprawić, że przechodzi nas lekki dreszczyk. Może jeszcze nie lodowaty, ale wszystko przed nami.
A skoro już mowa o tym co dalej, to tutaj mam niestety największe obawy. Oczywiście trochę wróżę z fusów, ale jestem średnio przekonany co do dalszych tropów, jakimi może podążyć 2. sezon. Z pewnością wrócą wspominane już prehistoryczne osy, z czym zdążyłem się w jakimś stopniu pogodzić (choć miałem cichą nadzieję, że wysadzenie jaskini ze szczątkami mamutów zamknie ten wątek – to dopiero byłaby zachęta do dalszego oglądania!), ale Simon Donald zdaje się na tym nie poprzestawać. Retrospekcje z 1942 roku oraz ostatnia scena premierowego odcinka sugerują bowiem, że czeka nas jakiegoś rodzaju… inwazja zombie. Albo czegoś w tym stylu. Co to dokładnie ma być, nie wiem i szczerze powiedziawszy, nie bardzo chcę wiedzieć. Obserwując to wszystko, mam wrażenie, że twórca "Fortitude" sam jest swoim najgorszym wrogiem. Gdyby nie przesadzał z totalnie odjechanymi pomysłami, miałbym o jego serialu znacznie cieplejsze zdanie.
Bo nie da się ukryć, że produkcja stacji Sky Atlantic ma kilka wyraźnych atutów. Nieźle prezentuje się obsada, zarówno ta powracająca, jak i nowe nabytki (zaskakująco dobrze pasuje do tego krajobrazu łobuzerski urok Dennisa Quaida), ciągle robi na mnie wrażenie tutejszy klimat i jakieś nieokreślone zagrożenie wiszące w powietrzu. "Nieokreślone" to jednak słowo-klucz. Pamiętam wszak aż nazbyt dokładnie, co stało się z serialem poprzednim razem, gdy zaczął wyjaśniać swoje tajemnice. Zanim to jednak nastąpi, mam nadzieję na przynajmniej kilka solidnych odcinków, podczas których będę mógł się spokojnie zastanawiać, dlaczego właściwie bohaterowie nie pójdą za głosem rozsądku i nie wyniosą się jak najdalej od tego przeklętego miejsca.