Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
29 stycznia 2017, 22:02
"The Affair" (Fot. Showtime)
W tym tygodniu rozdzieliliśmy zaszczyty po równo – trzy hity i trzy kity. Rozczarowała nas banalna amazonowa Zelda i bezgranicznie głupie "The Affair", zachwyciło słodkie "Riverdale", nostalgiczne "This Is Us" i absurdalne "Man Seeking Woman".
W tym tygodniu rozdzieliliśmy zaszczyty po równo – trzy hity i trzy kity. Rozczarowała nas banalna amazonowa Zelda i bezgranicznie głupie "The Affair", zachwyciło słodkie "Riverdale", nostalgiczne "This Is Us" i absurdalne "Man Seeking Woman".
KIT TYGODNIA: "Z: The Beginning of Everything", czyli Fitzgeraldowie pewnie usnęli w grobie z nudów
W tym tygodniu przegląd zaczynamy od kitu i to takiego dość bolesnego. Winny jest Amazon, który zaliczył właśnie kolejną ambitną porażkę – czyli zmierzył się z biografią Zeldy Fitzgerald i nie wyszedł z tego starcia zwycięsko. Przede wszystkim dlatego, że nie miał odwagi zaszaleć z treścią i formą, a także źle obsadził role Scotta i Zeldy. Wybuchowa para, która jest w dużej mierze odpowiedzialna za nasze wyobrażenie o amerykańskich ryczących latach 20., wypadła na ekranie blado, nijako – po prostu fatalnie.
To wina zarówno scenariusza, który boi się wyjść choć trochę poza strefę komfortu, jak i odtwórców głównych ról, Christiny Ricci i Davida Hoflina. Główny problem jest widoczny już na pierwszy rzut oka – oboje zbliżają się do czterdziestki i to widać, a przyszło im grać odpowiednio 18-latkę i 22-latka. Ale ich wady nie sprowadzają się tylko do wieku – Ricci tak bardzo się stara wypaść perfekcyjnie, że to aż boli, zaś Hoflin pozostaje przez 10 odcinków doskonale nijaki. Chemia? Jaka chemia!?
Serial Amazona praktycznie zabił wszystko to, co czyniło tę parę niezwykłą, odarł ją z magii i nie pozwolił jej istnieć na swoich zasadach. A przede wszystkim zrobił z obojga kartonowe figury, którym bardzo daleko do ludzi z krwi i kości – jakimi zapewne byli. Choć na pozór wszystko jest na swoim miejscu – jazz, szampan, piękne stroje, słynne wzloty i upadki – to jednak trudno się do tego przywiązać, skoro główni bohaterowie nie zachwycają, a ich historia nie ma w sobie tego wszystkiego, co czyniło ją niezwykłą. Kit gigant – i oby Amazon tego nie kontynuował. I bez tego wiemy, co było dalej. [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: "The Path" nadal skutecznie usypia
Kit dla "The Path" należy się nie tyle za bardzo niski poziom serialu, co za fakt, że w drugim sezonie nadal stoi on w miejscu. Historia sekty Meyerystów już w swojej pierwszej odsłonie nie spełniała oczekiwań, oferując niezły punkt wyjścia, miejscami bardzo dobre aktorstwo i kompletnie nijaką historię. Po roku nie zmieniło się praktycznie nic, poza tym że intrygujące zawiązanie opowieści mamy już dawno za sobą.
"The Path" jest serialem, którego oglądanie najzwyczajniej w świecie męczy. Ma kilka zalet (na czele ze świetną w tym sezonie Michelle Monaghan), jest solidnie napisany i zrealizowany, ale coraz trudniej znaleźć powody, by śledzić tę historię. A gdy twórcy na początek sezonu serwują nam takie "atrakcje" jak problemy finansowe ruchu, w tym fascynującą kwestię ulgi podatkowej dla zorganizowanych religii, to ani nie potrafię, ani nie mam ochoty bronić produkcji Hulu.
Tym bardziej że przed nami dłuższy, 13-odcinkowy sezon, na myśl o którym dostaję ataku mimowolnego ziewania. Ta historia ciągle ma potencjał, zdarzają się w niej również momenty, gdy wychyla się ponad ogólne przeciętniactwo, ale… no właśnie, to tylko momenty. W ten sposób Hulu z pewnością serialowego świata nie podbije. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: "The Affair" przekroczyło granice własnej głupoty
Przypuszczam, że wszyscy od początku podejrzewaliśmy, iż strażnik więzienny o nazwisku Gunther, dręczący Noaha Sollowaya, może być w dużej mierze wytworem jego wyobraźni. Ale tak rozbudowanej opery mydlanej z jego udziałem i tak absurdalnego uzasadnienia chyba jednak nie mieliśmy powodu się spodziewać. W praktyce tuż przed finałem 3. sezonu "The Affair" dowiedzieliśmy się, że Noah nie tylko wyobraził sobie całą tę przedramatyzowaną hucpę, ale i uzasadnił to w dość dziwny sposób.
Poznaliśmy mianowicie historię śmierci jego matki, której on mógł, choć nie musiał pomóc zejść z tego świata za pomocą miksu tabletek i poezji. Historię o tyle dziwną, że pojawiającą się nagle, w 3. sezonie, i okazującą się mieć gigantyczny wpływ na psychikę bohatera. Czemu dopiero teraz? Jakim cudem to nie wyszło wcześniej, skoro najwyraźniej zdeterminowało to jego dorosłe życie? Nie chcę nawet dociekać, bo to bzdury, których nijak nie da się uzasadnić psychologicznie.
A scenę, w której Noah dźgnął się sam w szyję, przekonany, że ktoś go dźga, długo będę wspominać… Podobnie jak to, jak zepsuto w tym sezonie postać Helen, z której zrobiono nie tylko mocno niestabilną osobę, ale i okropnie egoistyczną matkę. Naprawdę nie wiem, po co nam jeszcze jeden sezon, skoro ja już teraz nie mogę patrzeć na tych ludzi. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "This Is Us" i flashbacki z pogrzebu
"This Is Us" niby nie zrobiło w tym tygodniu niczego wielkiego, a jednak czasem to wystarczy, żeby wzbudzić dyskusję. Flashbacki z pogrzebu Jacka zajęły może kilka minut czasu antenowego, ale pozwoliły uzupełnić kilka luk, które mieliśmy w głowach. Czyli przede wszystkim dowiedzieliśmy się, kiedy mniej więcej rodzina Pearsonów straciła swojego wspaniałego tatę – w czasie gdy trójka dzieci była nastolatkami.
Cała reszta – jak zginął Jack, czemu go uśmiercono itp. – pozostaje na razie tajemnicą. I nie da się ukryć, że jest to jedna z tych tajemnic, które bardzo chcę poznać. "This Is Us" naprawdę wie, jak sprzedać na pozór zupełnie zwyczajną historię rodzinną – migawki z 10. urodzin dzieciaków i postać Sophie to kolejne dowody. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Riverdale" wygląda na nasze nowe guilty pleasure
Nowy serial CW reklamowano jako młodzieżowe "Twin Peaks", co rzecz jasna nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, ale wcale nie oznacza, że "Riverdale" należy spisać na straty. Wręcz przeciwnie, oparta na słynnej amerykańskiej serii komiksów historia to zgrabne połączenie obyczajówki dla nastolatków z nieco mroczniejszymi klimatami, w pełni świadome tego, czym jest i do kogo w głównej mierze jest adresowane.
"Riverdale" to uwspółcześniona wersja opowieści o postaciach stworzonych przez wydawnictwo Archie Comics niemal 80 lat temu, więc jasne było, że ich lifting był absolutnie konieczny. I tak sympatyczny rudzielec Archie (K.J. Apa) otrzymał twarz i ciało modela, a jego towarzyszki – Betty (Lili Reinhart) i Veronica (Camila Mendes) – wątki znacznie wykraczające poza ten, kto zdobędzie serce głównego bohatera. Właściwie to cała historia miłosnego trójkąta została odsunięta na drugi plan, bo i Archie ma inny obiekt westchnień i w jego miasteczku dzieją się znacznie bardziej intrygujące rzeczy.
Mowa o tajemniczej śmierci i wychodzących na jaw okolicznościach, którym daleko do zwykłego wypadku. Nie traktujcie jednak "Riverdale" jak mrocznego kryminału – to raczej zabawa pewnymi schematami i umiejętne żonglowanie znanymi motywami. A wszystko cudownie przerysowane i celowo odrealnione. Dodajmy jeszcze do tego popkulturowe odniesienia (i Truman Capote, i Betty Draper) i zaskakująco wielowymiarowe postaci (dziewczyny biją nieco bezbarwnego Archiego na głowę), a otrzymamy mieszankę, która może być naszym nowym ulubionym guilty pleasure. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Man Seeking Woman" i panna Lucille Parker
Po najnowszym odcinku "Man Seeking Woman" muszę powiedzieć jedno: kocham Lucy i mam nadzieję, że Josh zostanie z nią na dłużej niż jeden sezon. Bo Katie Findlay wypada lepiej niż ktokolwiek w tej absurdalnej konwencji, doskonale sobie radząc w tych odcinkach, które jej postać wysuwają na pierwszy plan. Takim właśnie odcinkiem był "Popcorn", w którym poznaliśmy rodziców Lucy – na pozór sympatycznych ludzi, a w rzeczywistości dwoje potworów, którzy na każdym kroku formułują niesprawiedliwe sądy na temat swojej córki, nie doceniając tego, co jej naprawdę wychodzi i co bardzo fajnie dostrzegł na końcu Josh.
To, że jej plakat będzie na billboardach i autobusach (i ewentualne tego konsekwencje dla ich związku), zeszło jednak na dalszy plan w starciu z cudowną symfonią absurdu, którą nam zaserwowano w spokojnym domu gdzieś na przedmieściu. Byliśmy świadkami prawdziwego horroru, śledztwa rodem z jakiegoś "CSI: Cyber" i przede wszystkim absolutnie cudownego posiedzenia komisji polującej na czarownice – mocno przypominającego prawdziwą komisję McCarthy'ego, ścigającą radzieckich szpiegów – której przewodniczyła nasza droga Lucille. Poznaliśmy także potworka o imieniu Puffola (jego ojciec też był potworem, no proszę!) i dowiedzieliśmy się, jak to jest z xanaxem i alkoholem.
To wszystko było fantastyczne, zabawne i świetnie napisane, ale przede wszystkim – przy całym swoim odrealnieniu – prawdziwe. Nie tylko Lucy czuje się jak głupi dzieciak, kiedy wraca do domu rodziców, i nie tylko ona chciałaby, żeby chociaż jej facet był po "właściwej" stronie. "Man Seeking Woman" dobrze pokazał wszelkie niuanse związane z takimi spotkaniami rodzinnymi, co zawdzięczamy w dużej mierze Katie Findlay, która bez problemu potrafi wydobywać kolejne warstwy swojej bohaterki, czasem dalekie od typowo komediowych. [Marta Wawrzyn]