Kosmiczna szachownica. Recenzujemy premierę 2. sezonu "The Expanse"
Michał Kolanko
3 lutego 2017, 19:35
"The Expanse" (Fot. SyFy)
Czy dzięki "The Expanse" nieco zapomniany gatunek kosmicznego sci-fi przeżyje swój renesans? Nawet jeśli nie, to początek 2. sezonu pokazuje, że ten serial nie ma teraz konkurencji. Spoilery!
Czy dzięki "The Expanse" nieco zapomniany gatunek kosmicznego sci-fi przeżyje swój renesans? Nawet jeśli nie, to początek 2. sezonu pokazuje, że ten serial nie ma teraz konkurencji. Spoilery!
2. sezon "The Expanse", którego dwa pierwsze odcinki mogliśmy już obejrzeć, zaczyna się z impetem. Nikt z graczy na kosmicznej szachownicy, która w odległej o 200 lat przyszłości obejmuje skolonizowany przez ludzi Układ Słoneczny, nie traci czasu. Napięcie między Marsem, Ziemią a OPA (Outer Planet Alliance, czyli mieszkańcy Pasa Asteroid) sięga zenitu, zaś zimna wojna może w każdej chwili przekształcić się w gorącą. Na tym tle dowiadujemy się, co dalej z załogą Rocinante, która po ucieczce z Eros dąży do odnalezienia informacji o śmiercionośnej superbroni biologicznej, wcześniej wypróbowanej na stacji – z tragicznymi konsekwencjami dla jej mieszkańców.
Szturm na stację kosmiczną, która może zawierać odpowiedzi dotyczące tej historii, to jeden z najbardziej emocjonujących chwil odcinka. I tu widać najlepiej, dlaczego "The Expanse" to najlepszy serial w gatunku co najmniej od czasu nowej "Battlestar Galactiki". Nie ma tu feerii laserowego ognia, błyskających osłon i torped fotonowych. Jest za to żmudne planowanie, wykorzystanie dynamiki walki w stanie nieważkości i walka za pomocą "zwykłej" broni wykorzystującej pociski. Scena wymiany ognia między Rocinante a okrętem stealth – w której kinetyczne pociski dziurawią oba okręty – wygląda tak realnie, iż jesteśmy gotowi uwierzyć, że tak w przyszłości mogą wyglądać prawdziwe starcia w kosmosie.
Zachowanie pewnego realizmu to tylko jedna z zalet "The Expanse". Innym jest dbałość o szczegóły. Okręty i statki w tym serialu rzeczywiście wyglądają na zużyte i na takie, w których każdy element do czegoś służy. Mieszkańcy Pasa Asteroid nie mają do dyspozycji wojskowego sprzętu, do abordażu nie używają więc lśniących pojazdów desantowych, tylko… kontenerów z napisem FedEx! Również wyposażenie komandosów wygląda na przypadkowe i nie ma nic wspólnego z militarną uniformizacją. "The Expanse" buduje świat, który jest tak prawdziwy, jak to tylko wydaje się możliwe w tym gatunku.
To dotyczy też postaci i ich moralności. Tu każdy ma swoją własną agendę – nie tylko polityczną. I ta agenda nigdy nie jest czarno-biała. Dobrych i jednoznacznie złych postaci tu nie ma. "Dla jednych terrorysta, dla innych bojownik o wolność" – to powiedzenie jak ulał pasuje do wielu postaci z serialu. Ale polityczna nuta "The Expanse" nie ogranicza się tylko do tego. Mieszkańcy Pasa pracują w okropnych warunkach, bez normalnego dostępu do wody i tlenu. Pracują, by zaopatrywać bogate światy w niezbędne zasoby. Oczywiście stwierdzenie, że to nawiązanie wprost do coraz głębszego rozwarstwienia społecznego w bogatych społeczeństwach Zachodu, jest nieco na wyrost, ale może być przynajmniej początkiem ciekawej dyskusji.
Polityka we wszelkich postaciach jest wszechobecna w "The Expanse". Nawet wątek ziemskiej polityk Chrisjen Avasarali (w tej roli znakomita Shohreh Aghdashloo) nabiera w tym sezonie rumieńców, a to właśnie był najsłabszy punkt poprzedniego sezonu. Teraz poznajemy kolejny punkt widzenia: poza Ziemią i Pasem potęgą w tym świecie jest też Mars. I ten marsjański punkt widzenia poznajemy też dzięki Bobby Draper (Frankie Adams) z kosmicznej piechoty desantowej Marsa, która w tym sezonie będzie pełnić zapewne jedną z ważniejszych ról.
Niezwykle dynamiczny start 2. sezonu sprawia, że przyszłość "The Expanse" jawi się w jasnych barwach. I to, że tak bardzo kibicujemy nietypowej załodze Rocinante, świadczy najlepiej o tym, jak bardzo ten serial zbudował już własną tożsamość. Zimą 2017 roku najbardziej będę czekał na kolejne odcinki tej właśnie historii. Trudno chyba o lepszą rekomendację dla serialu, który rok temu był co najwyżej ciekawostką na tle innych.