Dobry pomysł i nic więcej. Recenzujemy "Powerless" – komedię NBC o superbohaterach
Mateusz Piesowicz
3 lutego 2017, 22:02
"Powerless" (Fot. NBC)
Komedia o zwykłych ludziach w świecie zdominowanym przez superbohaterów to pomysł, który ma potencjał. Trzeba go jednak jeszcze wykorzystać, a z tym "Powerless" ma poważny problem. Drobne spoilery.
Komedia o zwykłych ludziach w świecie zdominowanym przez superbohaterów to pomysł, który ma potencjał. Trzeba go jednak jeszcze wykorzystać, a z tym "Powerless" ma poważny problem. Drobne spoilery.
Nowy sitcom NBC zapowiadał się na jedną z ciekawszych propozycji telewizji ogólnodostępnych na midseason. Miał na siebie oryginalny pomysł, obsada prezentowała się bardzo sympatycznie, a i pierwsze trailery sugerowały co najmniej przyzwoitą rozrywkę. Po premierowym odcinku mój entuzjazm jednak mocno ostygł, choć nie powiem, by "Powerless" było kompletnym niewypałem. A nawet więcej – z pewnością takim nie jest, ale jeszcze dalej mu do miana w stu procentach udanej produkcji.
Znacznie bliżej za to do określenia "przeciętniak", co patrząc na ogólny poziom komediowych nowości w ostatnim czasie, sytuuje go i tak powyżej średniej. Trudno się tym jednak zadowolić, zwłaszcza gdy przypomni się, że "Powerless" zajęło w ramówce NBC miejsce "The Good Place". Tamtejszym twórcom udało się udowodnić, że można dziś zrobić pomysłowy sitcom, i wydawało się, że ich koledzy po fachu pójdą za ciosem. Wszak czego jak czego, ale pomysłu "Powerless" odmówić nie można było.
Dla przypomnienia – mamy tu do czynienia z komedią umieszczoną w komiksowym uniwersum DC (czyli tym z Supermanem, Batmanem i produkcjami CW), ale nie opowiadającą o żadnym superbohaterze. Pierwszoplanowe role pełnią tu zupełnie zwyczajni ludzie zatrudnieni w Wayne Security (tak, TEN Wayne), czyli firmie zajmującej się zapewnianiem bezpieczeństwa postronnym obserwatorom wyczynów pań i panów w kolorowych kostiumach. Jakby nie patrzeć, to naprawdę rozsądnie brzmiąca idea. W świecie, w którym najczęstszą przyczyną wypadków w pracy jest Superman wpadający przez okno w środku walki, zdecydowanie przyda się jakieś zabezpieczenie.
Nad takimi pracuje dział badawczo-rozwojowy rzeczonej firmy, którego nową szefową została właśnie Emily Locke (Vanessa Hudgens). Pełna zapału bohaterka trafiła do Charm City (nowe miasto na mapie świata DC), by nadać swojemu życiu istotny cel, a Wayne Security wydawało się miejscem idealnie skrojonym pod jej potrzeby. Oczywiście nie byłoby z tego żadnej opowieści, gdyby od razu nie natrafiła na przeszkody, szybko się więc przekonuje, że odniesienie sukcesu w nowej pracy wcale nie będzie takie łatwe. Problemów jest cała masa, a otarcie się o śmierć w wyniku starcia superherosów to najmniejszy z nich.
Gdy pisałem poprzednie akapity, ciągle kołatała mi się w głowie myśl: "Ależ to fajnie brzmi!". Bo tak jest, "Powerless" prezentuje się naprawdę dobrze na papierze – problemy zaczynają się wtedy, gdy pomysł trzeba zamienić w rzeczywistość. W tej bowiem serial NBC okazuje się ni mniej, ni więcej, tylko najnormalniejszą w świecie komedyjką skupioną na pracy głównych bohaterów. Jedyna różnica jest taka, że tutejsze biurowe życie zostało podkoloryzowane superbohaterami, co niestety nie wystarcza, by w ciągu dwudziestu minut powstrzymać się przed ziewaniem.
Szczególnie rozczarowujące jest asekuranckie podejście twórców, którzy tylko w minimalnym stopniu wykorzystali potencjał swojego serialu. Przecież tu się aż prosiło, by zrobić coś mniej schematycznego i porwać zarówno fanów opowieści o superbohaterach, jak i tych, którzy w nich nie gustują, ot, choćby inteligentną kpiną z tamtejszych klisz. Wyszło jednak tak, że dobrze na "Powerless" mogą się ewentualnie bawić tylko ci pierwsi (zwłaszcza tacy obeznani z komiksami DC), do których serial często puszcza oko.
Są aluzje oczywiste, jak niejaki Van Wayne (Alan Tudyk), żyjący w cieniu swojego sławniejszego kuzyna, są i bardziej wyszukane, jak wykorzystywanie trzeciorzędnych komiksowych postaci. Słyszeliście o kimś takim jak Jack O'Lantern lub Crimson Fox? Zapewniam Was, że nie są to wymysły serialowych twórców. Szkoda jednak, że takich pomysłów jest tu bardzo mało, bo większość czasu "Powerless" poświęca na bycie stereotypową opowiastką, której zwroty akcji nie zaskoczą absolutnie nikogo, kto kiedykolwiek oglądał jakiś sitcom.
Sprawia to, że choć premierowy odcinek był króciutki, miałem wrażenie, że wlókł się niemiłosiernie. Oczekiwanie na oczywiste rozwiązania fabularne było po prostu nużące, bo serial nie potrafił go w żaden sposób uatrakcyjnić. Kilka one-linerów, garść odniesień (zwróćcie uwagę na tytuł artykułu z gazety w pierwszej scenie: "President Elect Luthor Vows to Make Metropolis Super Again"), ze dwa lub trzy lekkie uśmiechy i to wszystko. Reszta była do bólu poprawnym schematem, który wyglądał, jakby został żywcem przeniesiony z podręcznika dla początkujących scenarzystów komediowych.
W tej przeciętności tonie cały serial, w tym również tutejsi wykonawcy, których scenariusz skutecznie pozbawia energii. Danny Pudi czy Alan Tudyk robią, co mogą, ale mogą naprawdę niewiele. Ten drugi w roli leniwego Wayne'a ma chociaż kilka momentów, ale na Pudiego wciśniętego w kompletnie bezbarwną postać Teddy'ego aż żal patrzeć, pamiętając o jego komediowym potencjale. Najlepiej wypada więc Vanessa Hudgens, choć więcej tu zasługi jej żywotności niż dobrze napisanej bohaterki.
Uwzględniając to wszystko, trudno mi pisać o "Powerless" inaczej, niż jako o rozczarowaniu. Świetny koncept nie wyszedł tutaj poza fazę planowania, a kilka udanych elementów nie zmienia zdania o nijakiej całości. Jak już jednak wspominałem, nie mogę uznać tego serialu za absolutnie "nieoglądalny". Są nawet pewne przesłanki, sugerujące, że jego twórców stać jednak na myślenie poza oczywistymi kategoriami – choćby świetna, efektowna i inteligentna czołówka. Zerknę więc na kolejne odcinki z nadzieją, że bliżej im będzie do niej, niż do tego, co nastąpiło potem.