Tęskniąc za Jackiem Bauerem. Recenzujemy "24: Dziedzictwo" – nową odsłonę słynnego serialu
Mateusz Piesowicz
5 lutego 2017, 20:02
"24: Dziedzictwo" (Fot. FOX)
Czy istnieje życie po Jacku Bauerze? Twórcy "24" wierzą, że tak, i serwują nam nową odsłonę popularnego cyklu o podtytule "Dziedzictwo". Widzieliśmy już dwa odcinki i piszemy o nich bez spoilerów.
Czy istnieje życie po Jacku Bauerze? Twórcy "24" wierzą, że tak, i serwują nam nową odsłonę popularnego cyklu o podtytule "Dziedzictwo". Widzieliśmy już dwa odcinki i piszemy o nich bez spoilerów.
Są seriale, którym zupełnie nie szkodzi wymiana obsady czy bohaterów. Ba, znane są nawet takie przypadki, gdy spin-off serii przerasta oryginał. Czy coś podobnego ma jednak prawo się udać, gdy mowa o jednej z najsłynniejszych współczesnych produkcji telewizyjnych? "24 godziny" w ciągu dziewięciu lat emisji miewały wzloty i upadki, a lista wad serialu pewnie równałaby się tej z jego zaletami, ale nie ulega wątpliwości, że to rzecz wyjątkowa. Co więcej, ciągle na tyle popularna i dostosowana do wymagań współczesnego widza, że daje sobie radę w nowej serialowej rzeczywistości. Udowodniła to limitowana seria "24: Jeszcze jeden dzień", która trzy lata temu skutecznie przywróciła do życia Jacka Bauera i resztę towarzystwa.
Tamten eksperyment miał jednak o tyle łatwiej, że zaangażowani byli w niego aktorzy znani z oryginału, na czele oczywiście z Kieferem Sutherlandem. Sama siła sentymentu stanowiła tu więc połowę sukcesu. O takim handicapie "Dziedzictwo" może tylko pomarzyć. Serial jest pełnoprawnym spin-offem, umieszczonym w tej samej rzeczywistości (trzy lata po wydarzeniach z "Jeszcze jednego dnia") i czasem odnoszącym się do przeszłości, ale w żaden znaczący sposób. Cała nadzieja na sukces została więc oparta na nowych bohaterach i wierze, że udźwigną ciężar pozostawiony na ich barkach przez poprzedników.
Z kim więc mamy do czynienia? Przede wszystkim z Erikiem Carterem (w tej roli Corey Hawkins, czyli Dr. Dre ze "Straight Outta Compton"), byłym żołnierzem i bohaterem wojennym, który po wyeliminowaniu terrorystycznego lidera Ibrahima Bin-Khalida żyje wraz z żoną Nicole (Anna Diop) pod osłoną programu ochrony świadków. Sielanka rzecz jasna nie będzie im dana, bo współpracownicy Bin-Khalida namierzyli oddział naszego bohatera i po kolei eliminują jego członków. Carter jest więc zmuszony walczyć o życie, a szybko wychodzi na jaw, że sprawa jest znacznie poważniejsza i zagraża bezpieczeństwu całej Ameryki. Zgadnijcie, kto jako jedyny może ją uratować.
W gruncie rzeczy, poza głównym bohaterem w "Dziedzictwie" nie zmieniło się nic. To nadal to samo "24", w którym akcja dzieje się w czasie rzeczywistym, ekran co rusz dzieli się na kilka części pokazujących wydarzenia rozgrywane w jednym momencie, a fabuła pędzi od jednej niemożliwości do drugiej. A skoro wszystko jest tak samo, to nie mogło zabraknąć i CTU (Counter Terrorist Unit). Organizacja ma teraz nowego szefa, Keitha Mullinsa (Teddy Sears), ale ważniejsza w układance jest jego poprzedniczka – Rebecca Ingram (Miranda Otto). To ona dowodziła zespołem Erica podczas akcji w Pakistanie i to do niej zwraca się z pomocą Carter, wciągając tym samym CTU w sam środek zamieszania. Ach, zapomniałbym, że Rebecca jest żoną senatora Donovana (Jimmy Smits) i porzuciła dotychczasową karierę, by weprzeć męża w staraniach o Biały Dom. No ale wiadomo, ojczyzna wzywa.
Cała reszta jest już dokładnie tym, czego należało się spodziewać. Eric Carter ucieka, nie wie, komu może zaufać, na jaw wychodzą szokujące zdrady, nieprawdopodobne wątki łączą się w idiotyczny sposób, a to wszystko jest wciśnięte pomiędzy serię pościgów, strzelanin i bijatyk. Ot, zwykłe "24" z tylko jednym odstępstwem od normy – nie ma Jacka Bauera. Niestety, ten brak rzuca cień tak ogromny, że całość postrzega się przez jego pryzmat.
Właściwie dopiero teraz można w pełni zobaczyć i docenić to, jak ogromną rolę w serii spełniał Kiefer Sutherland (tutaj figuruje jako jeden z producentów). Jego ekranowa charyzma zapełniała wszystkie scenariuszowe dziury, pozwalając zapomnieć o sensie i po prostu cieszyć się nieustającą akcją. Każdą bzdurę kupowało się bez mrugnięcia okiem, o ile tylko legitymował ją widok Jacka Bauera. Nic więc dziwnego, że gdy go zabrakło, wady serialu urosły do gigantycznych rozmiarów.
Łatwo byłoby po prostu obarczyć winą Coreya Hawkinsa, ale to nie do końca jego sprawka. Nowa gwiazda produkcji robi, co może, byśmy zapomnieli o jego poprzedniku, ale z góry było wiadomo, że jego starania pójdą na marne. Eric Carter nie posiada bowiem żadnych wyróżników, które kazałyby zatrzymać jego postać w pamięci na dłużej. Takich jak on były w kinie i telewizji dziesiątki, a scenarzyści nijak nie potrafili mnie przekonać, że akurat ten bohater zasługuje na wyróżnienie.
To samo tyczy się drugiego planu, który zaludniły postaci bez jakichkolwiek właściwości. Rebecca i jej mąż czy pracownicy CTU to chodzące klisze, którym bardzo daleko do bohaterów sprzed lat. Nie zrozumcie mnie źle – nie twierdzę, że oryginalne "24" osiągało pod tym względem jakieś wyżyny. Po prostu trafiło w swój czas i wykreowało postaci, na których potem wzorowali się inni, że wspomnę tylko niezapomnianą Mary Lynn Rajskub jako Chloe. Tutaj próbuje się ją zastąpić aż dwójką nowych analityków, oczywiście nieskutecznie. O bohaterach wątków pobocznych, zawierających gangi narkotykowe (gratulacje dla twórców za subtelne podkreślenie koloru skóry głównego bohatera) i nastoletnich terrorystów aż żal wspominać.
Smutna dla twórców (dla widzów już niekoniecznie) konstatacja jest taka, że dobre czasy dla produkcji typu "24" są już za nami. Dzisiaj, by się przebić, nie wystarczy już tylko smykałka do kręcenia scen akcji i powtarzanie ciągle tych samych zabiegów scenariuszowych. W dwóch odcinkach "Dziedzictwa", które już widziałem, coś działo się praktycznie bez przerwy, ale w głowie pozostało mi tylko zdziwienie, że ktoś może podejmować równie bezsensowne decyzje, co tutejsi bohaterowie. Albo raczej, że robi to ktoś inny niż Jack Bauer – jemu wszystko uchodziło na sucho.
Recenzja jest przedpremierowa. "24: Dziedzictwo" startuje w FOX Polska 7 lutego o godz. 21:00 (pokazane zostaną od razu dwa odcinki).