Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
5 lutego 2017, 22:02
"Santa Clarita Diet" (Fot. Netflix)
W tym tygodniu chwalimy "Santa Clarita Diet", "Tabu" czy "Crazy Ex-Girlfriend". Kity z kolei wędrują do "Powerless", "Superior Donuts", "The Affair" i nie tylko.
W tym tygodniu chwalimy "Santa Clarita Diet", "Tabu" czy "Crazy Ex-Girlfriend". Kity z kolei wędrują do "Powerless", "Superior Donuts", "The Affair" i nie tylko.
KIT TYGODNIA: "Powerless" skończyło się na dobrym pomyśle
Komedia NBC o superbohaterach, a właściwie o zwykłych ludziach w świecie zamieszkałym przez zamaskowanych herosów, nie jest może najgorszą nowością, jaką widzieliśmy w tym roku, ale na kit zdecydowanie sobie zasłużyła. Wszystko dlatego, że z obiecującego pomysłu na serial ostała się tutaj tylko bardzo sympatyczna czołówka. Cała reszta to nudny, sitcomowy schemat, któremu nie pomagają nawet odniesienia do komiksowego świata DC.
Można "Powerless" w miarę bezboleśnie obejrzeć, ale właściwie po co? By popatrzeć, jak nieźli wykonawcy, na czele z Vanessą Hudgens, Dannym Pudim i Alanem Tudykiem, nie mają nic do zagrania? By posłuchać garści wyświechtanych dowcipów? Niestety, ale serial, który mógłby być przyjemną i niegłupią rozrywką, wyśmiewającą superbohaterskie klisze, nie ma do zaoferowania praktycznie niczego poza przeciętnością. Asekuranckie podejście twórców odbija się na całej produkcji, która w ledwie 20 minut zdołała mnie skutecznie uśpić. Szkoda. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Santa Clarita Diet", czyli "Desperate Housewives" spotyka "The Walking Dead"
"Santa Clarita Diet" nie jest komedią wybitną i prawdopodobnie dzięki temu, że sobie zdaje z tego sprawę, tak dobrze ją się ogląda. Serial, który wrzucił zombie w sam środek typowego amerykańskiego przedmieścia ze ślicznymi domkami wyciętymi z jednego szablonu, białymi płotami i ludźmi zadającymi sobie pytanie, kiedy ta bezbrzeżna nuda stała się ich życiem, opiera się na schematach – zarówno tych wziętych z produkcji o zombie, jak i z seriali komediowych – i tego nie ukrywa. A jednak połączenie nieokiełznanego gore z dość stereotypową historią rodzinną i nutką satyry na te okropne przedmieścia dało zaskakująco świeży efekt.
Wielka w tym zasługa pełnej energii obsady, która w każdej sekundzie pokazuje, jak dobrze się bawiła, kręcąc to krwawe szaleństwo. Drew Barrymore i Timothy Olyphant dają z siebie wszystko (on nawet więcej!), rewelacyjna jest Liv Hewson w roli ich nastoletniej córki, a na drugim planie pojawiają się jeszcze Nathan Fillion, Portia de Rossi czy Patton Oswalt – wszyscy obsadzeni w takich rolach, w jakich sprawdzają się najlepiej. "Santa Clarita Diet" jest lekka, wdzięczna i bezpretensjonalna, co sprawia, że łatwo wybacza jej się pewne wady.
A trochę ich ma, poczynając od przesadzania ze schematami, zwłaszcza tymi rodem ze średniego sitcomu familijnego, a kończąc na zbyt mainstreamowym humorze i zamiataniu pod dywan kwestii psychologii postaci (przez większość sezonu córka zadaje więcej pytań, niż oboje dorośli, którzy uprawiają radosny kanibalizm). Myślę, że to ostatnie zmieni się w kolejnych sezonach – pierwsze symptomy już było zresztą widać – a tymczasem muszę przyznać, że bawiłam się świetnie, oglądając tę komediową jazdę bez trzymanki. A poza tym dałam się wkręcić w cliffhangery do tego stopnia, że obejrzałam całość w dwa dni. [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: Jak nie robić serialowych wersji filmów, pokazują twórcy "Training Day"
Na CBS zawsze można liczyć, że dostarczy materiału na kity tygodnia – w przypadku "Training Day" jest go aż nadto, bo tak fatalnej nowości jeszcze w tym roku nie było. Remake, a jednocześnie kontynuacja filmu "Dzień próby" to przykład najgorszego rodzaju kalkowania, od którego fani oryginału powinni się dla własnego dobra trzymać jak najdalej.
Mamy tu do czynienia z niczym innym, jak tylko banalnym proceduralem, którego bohaterami są dwaj policjanci. Starszy, doświadczony i mający w poważaniu reguły Frank (Bill Paxton) oraz jego nowy partner, młody i idealistyczny Kyle (Justin Cornwell). Więcej właściwie nie trzeba pisać, bo wszystko widzieliśmy już dziesiątki razy. Warto wspomnieć tylko, że poziom idiotyzmu scenariusza osiąga tu naprawdę wysoki poziom, sprawiając, że nie mija nawet minuta pierwszego odcinka, a już chce się go wyłączyć i wyrzucić z pamięci. I tylko przykro, że taka produkcja żeruje na popularności pierwowzoru. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Udany powrót "The Expanse"
Fani gatunku na pewno odliczali dni do powrotu "The Expanse" – chyba najbardziej udanego projektu tego typu ostatnich lat. Pierwszy sezon okazał się znakomitym wprowadzeniem do świata stworzonego przez Jamesa S.A. Coreya w powieści "Przebudzenie Lewiatana". Ale stwierdzenie, że ten serial jest dobry tylko dlatego, że nie ma teraz konkurencji w dziedzinie kosmicznych science fiction, byłoby dla niego krzywdzące.
Najlepiej świadczy o tym powrót. Dynamiczne dwa pierwsze odcinki nowego sezonu to nie tylko nowe aspekty świata i punkt widzenia Marsa (jednej z superpotęg skolonizowanego w dalekiej przyszłości przez ludzi Układu Słonecznego), ale też emocjonująca końcówka, która przestawia sezon na nowe tory. Niczego tu nie brakowało. Nawet wątki, które w poprzednim sezonie nie należały do najbardziej wciągających – jak polityczne machinacje na Ziemi – zyskały w nowym sezonie odpowiednie tempo.
Jeśli ten poziom zostanie utrzymany, to "The Expanse" ma szanse wyjść poza ramy gatunku. Zwłaszcza że w najlepszym stylu swoich wybitnych poprzedników zawiera też odniesienia do aktualnej sytuacji politycznej, gospodarczej i społecznej na świecie. [Michał Kolanko]
KIT TYGODNIA: Ulepione ze stereotypów "Superior Donuts"
"One Day at a Time" udowodniło ostatnio, że z tradycyjnego sitcomu da się jeszcze ulepić coś świeżego, nawet jeśli gra się na stereotypach. Ale wątpię, żeby miało się to udać nowej komedii CBS, "Superior Donuts". Serial bowiem straszliwie się boi wyjść poza banał.
Naprawdę szkoda, bo ma świetną obsadę – główne role grają Judd Hirsch i Jermaine Fowler, a na drugim planie jest m.in. Katey Sagal – i nie najgorszy pomysł na siebie. Głównym bohaterem jest starszy pan cukiernik z Polski, który od prawie 50 lat sprzedaje pączki. Niestety, okolica się zmienia i odmładza, ludzie wolą iść do Starbucksa, więc cukierni zaczyna grozić upadek. I wtedy właśnie pojawia się młody pracownik, który ma pomóc lokalowi przetrwać.
W czasach kiedy prawie wszystkie sitcomy traktują o wesołych rodzinkach albo grupach przyjaciół, nie brzmi to źle. Zwłaszcza że "Superior Donuts" całkiem serio mówi o gentryfikacji, konflikcie pokoleń, rasizmie i innych kwestiach społecznych. Problem w tym, że to, co mogłoby być świetną warstwą dodaną, ginie pośród wyświechtanych żartów, stereotypowych postaci i wszechobecnej łopatologii. "Superior Donuts" to siermiężny sitcom ze śmiechem z puszki, w którym wszelkie obiecujące pomysły są zarzynane przez samych twórców, najwyraźniej niemających dobrego zdania o poziomie inteligencji przeciętnego widza. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Crazy Ex-Girlfriend" wreszcie mówi całą prawdę o Rebece
W finale 2. sezonu "Crazy Ex-Girlfriend" pięknie nami zakręciła i na koniec jeszcze zaszalała z cliffhangerem, ale sama fabuła była tak naprawdę tylko pretekstem. Dla mnie najważniejsze jest to, że serial w dojrzały sposób i bez owijania w bawełnę odniósł się do kwestii tytułowego "szaleństwa" głównej bohaterki. Dość dokładnie poznaliśmy jej relację z ojcem, a także podejście do facetów i życia ogólnie – "kiedyś ktoś mnie pokocha i nigdy więcej nie będę mieć żadnych problemów". Dowiedzieliśmy się także, jak kiedyś zakończył się związek Rebeki z żonatym profesorem.
Finałowe "Josh Chan musi zostać zniszczony" to zapowiedź powtórki z rozrywki, ale mam nadzieję, że serial nie przemieni się z komedii romantycznej w thriller o zemście. Jasne stało się, że problemy Rebeki są dużo głębsze, niż ta dziewczyna do tej pory wmawiała nam i sobie. Problem polega na tym, że o ile serial zdał sobie z tego sprawę już w stu procentach, o tyle nasza główna heroina wciąż pozostaje nieświadoma, po jak cienkim lodzie stąpa. To zapewne będzie głównym źródłem komizmu w serialu, ale też mając pełnię wiedzy o tym, co w przeszłości zrobiła Rebecca, będziemy to już inaczej odbierać.
"Crazy Ex-Girlfriend", po dwóch latach tuptania wokół problemu, odsłoniła swoje karty w stu procentach – i dobrze zrobiła. Cieszę się, że etap uganiania się za Joshem serial wreszcie ma za sobą, i chcę zobaczyć, jak Rebecca śpiewająco przejmuje sprawy w swoje ręce. Wszystko wskazuje na to, że serial do tego dąży, i muszę powiedzieć, że rzeczywiście na to czekam. A z rzeczy mniej poważnych, zachwyciła mnie w tym tygodniu heavymetalowa panna młoda. [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: "The Affair", czyli "The Noah Solloway Show"
W tym sezonie "The Affair" zaserwowano tyle bzdur, że finał nie wypada przy nich aż tak źle. Przynajmniej nikt nie biegał z szaleństwem w oczach i nie dźgał się sam w szyję. Ale wciąż dziury logiczne dawały po oczach, bo oto zobaczyliśmy Noaha Sollowaya w Paryżu i wyglądał jakby wszystkie jego traumy w magiczny sposób znikły, wraz z uzależnieniem od leków. Jakaś terapia, o której nam zapomniano powiedzieć? I co się stało z jego kuratorką, też znikła?
To wszystko jednak pryszcz w porównaniu z jedną podstawową wadą 3. sezonu "The Affair": zaserwowano nam Noaha w takiej dawce, że trudno już było to znieść. A jakby on sam nie był wystarczająco trudny do oglądania, połączono jego wątek z losami najbardziej stereotypowej Francuzki, jaką sobie można wyobrazić. Ten duet wystarczyłby, żeby zabić finał nawet na amerykańskiej ziemi, a osadzenie go w Paryżu sprawiło, że całość wydawała się już całkiem oderwana od rzeczywistości.
"The Affair" tak bardzo skupiło się na przemianie Noaha z totalnego palanta w całkiem przyzwoitego dorosłego człowieka, że zapomniało o wszystkich innych bohaterach. Helen pojawiła się tylko na chwilę w oknie, a Alison i Cole przestali najwyraźniej całkiem istnieć. Oczywiście, zgadzam się, że Noah to centralna postać całego dramatu i bez niego serialu by nie było. Ale to samo tyczy się pozostałej trójki, którą potraktowano po macoszemu, skupiając się przez cały sezon na jednej – tak się składa, że niespecjalnie lubianej przez widzów – osobie. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: James Delaney idzie na bal, czyli "Tabu" nabiera rozpędu
"Tabu" dobrnęło w tym tygodniu do połowy sezonu i zrobiło to z przytupem, serwując nam odcinek wypełniony atrakcjami. Nadal trudno doszukiwać się tu jasnych odpowiedzi i wskazówek, dokąd to wszystko zmierza, ale nie można serialowi odmówić, że nie potrafi zająć naszej uwagi.
A to znajdzie miejsce na nieco brutalności, a to rozluźni atmosferę, przedstawiając domowy sposób na produkcję prochu w wykonaniu niejakiego Cholmondeleya (kolejna świetna rola, tym razem w wykonaniu Toma Hollandera), a to pokaże magiczne sztuczki w łóżku (no dobrze, to akurat nie był najszczęśliwszy pomysł). Gdzieś pomiędzy była jeszcze ciekawie rozwijająca się relacja Jamesa z Lorną (Jessie Buckley) i kradzież w starym, dobrym stylu.
Pośród tego wszystkiego najbardziej w pamięć zapadły jednak końcowe sekwencje balu, w których twórcy po raz kolejny udowodnili, że pod względem realizacyjnego przepychu ich serial nie ma sobie równych. Wystrojone i zamaskowane towarzystwo w połączeniu z gazem rozweselającym dało świetnie tu pasujący efekt w postaci niezwykłej atmosfery, która mogłaby trwać i trwać. Gdyby rzecz jasna nie zakłóciła jej brutalna rzeczywistość i pewien nieszczególnie zadowolony szwagier. Przerywać takie przyjęcie? Wstydzilibyście się, panowie! [Mateusz Piesowicz]