Miliarder na ratunek. Recenzujemy "APB" – nowy procedural FOX-a o policjantach
Mateusz Piesowicz
10 lutego 2017, 17:30
"APB" (Fot. FOX)
Czujecie, że kolejny identyczny serial o policjantach to jest właśnie to, czego teraz potrzebujecie? Jeśli tak, "APB" jest właśnie dla Was. W innych przypadkach szkoda na niego czasu.
Czujecie, że kolejny identyczny serial o policjantach to jest właśnie to, czego teraz potrzebujecie? Jeśli tak, "APB" jest właśnie dla Was. W innych przypadkach szkoda na niego czasu.
Nigdy do końca nie zrozumiem uporu, z jakim amerykańskie telewizje ogólnodostępne inwestują w procedurale. Seriali powtarzających ten sam schemat jest już na pęczki, a każdy telewizyjny sezon przynosi kolejne, które przetrwają kilka odcinków, by zostać zastąpionymi przez niemal identycznych następców. I tak w kółko, dopóki komuś się nie poszczęści i nie wytrwa na antenie nieco dłużej. Wątpię, by właśnie "APB" miało przerwać ten proces, bo produkcja to pozbawiona jakichkolwiek wyróżników, praktycznie skazana na przeciętność od początku swojego istnienia.
Co jednak innego sądzić o serialu, który cały pomysł na siebie opiera na "błyskotliwym" koncepcie, że jedyne, czego potrzebuje współczesna policja, to lepsza technologia? W "APB" jej dostarczycielem zostaje niejaki Gideon Reeves (w tej roli Justin Kirk, aktor posiadający zdumiewającą właściwość – wystarczy, że na niego zerknę, a już chce mi się ziewać), miliarder i wynalazca, który miał nieszczęście być świadkiem, jak jego przyjaciel ginie podczas napadu rabunkowego w jednej z gorszych dzielnic Chicago. To tragiczne wydarzenie i brak odpowiedniej reakcji służb powoduje, że Gideon postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. W jego przypadku oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko… kupienie sobie komisariatu pełnego policjantów.
Bez sensu? Potraktujcie to jako nieco bardziej realistyczną (ale tylko nieco) wersję Batmana. Tam obrzydliwie bogaty koleś zakłada strój nietoperza i walczy z przestępcami, tutaj dzieje się w gruncie rzeczy to samo, tylko maskę z uszami i pelerynę zastępują wyposażeni w nowe zabawki policjanci. No dobrze, żarty na bok – oczywiście, że to idiotyzm, który dałoby się może jakoś przełknąć, gdyby stało za nim coś więcej. Rzecz jasna, niczego takiego nie ma.
Jedynym pomysłem twórcy, Davida Slacka (scenarzysta m.in. "Person of Interest"), jest wyposażenie policjantów w nowoczesne gadżety – drony, nowe samochody, kamizelki i paralizatory. Serial nie odlatuje więc zbyt daleko, bo przypuszczalnie tak może wyglądać przyszłość policji, ale kompletnie nie ma pomysłu, co z tym punktem wyjściowym zrobić. Brnie więc w najłatwiejsze rozwiązanie i funduje nam najzwyklejszy w świecie policyjny dramat, o którym zapomniałbym minutę po obejrzeniu, gdyby nie jeden szczegół.
Mam na myśli teoretycznie najważniejszy w tym wszystkim pomysł, czyli trzy tajemnicze tytułowe literki – "APB". Jest to nazwa aplikacji, jakiej mieszkańcy Chicago mają używać, by łatwo zawiadomić policję o przestępstwie. Czyli najprościej rzecz ujmując, unowocześniona wersja numeru alarmowego, który, przynajmniej według twórców, nie sprawdza się zbyt dobrze. Czy w sytuacji, gdy atakuje cię napastnik z nożem, lepiej zadziała aplikacja na smartfonie to kwestia, łagodnie mówiąc, wątpliwa, no ale niech już będzie – we współczesnym świecie nic mnie szczególnie nie zdziwi. Tylko po co u licha robić o tym serial?
A patrząc na pilotowy odcinek "APB", naprawdę nie widzę niczego innego, o co mogłoby w tym serialu chodzić. O głównym bohaterze nie wiemy praktycznie nic, poza tym że jest bogaty i zabito mu przyjaciela, drugi plan istnieje tylko teoretycznie, a główny wątek zamknięto w kilka minut. Pozostali ładnie ubrani stróże prawa z nowym wyposażeniem. Przepraszam, czy to reklama jakiegoś prywatnego oddziału, czy serial telewizyjny?
Szczerze mówiąc, trudno powiedzieć, bo "APB" znacznie bliżej do stopnia skomplikowania reklamówki niż serialu fabularnego. Twórca niby zaznacza, że interesuje go koszmarnie wyświechtany dylemat człowiek kontra maszyna, ale pomija po drodze tyle automatycznie narzucających się kwestii, że trudno traktować go poważnie. Prywatyzacja policji, nadużywanie władzy, odseparowanie władzy od społeczeństwa – to tylko pierwsze, co przychodzi mi do głowy, ale "APB" kompletnie nie jest tym zainteresowane. Od tematów, z których dałoby się ulepić w miarę solidną fabułę, zdecydowanie ciekawsza jest możliwość polatania sobie dronem. Czy twórcy naprawdę liczyli, że ktoś weźmie ich na serio?
Zwłaszcza że poza gadżetami "APB" nie oferuje nic szczególnego nawet dla tych, którzy sens i logikę mają w głębokim poważaniu. Główne tutejsze atrakcje to garść nadętych tekstów, sztuczne dialogi i jeszcze gorsze próby "wyluzowania" oraz bijąca z ekranu nijakość i monotonia. Nikt się nawet nie postarał, by postaci były choć w minimalnym stopni charakterystyczne. Przewijający się przez ekran bohaterowie to ciąg wyglądających jednakowo i pozbawionych osobowości twarzy, których nie sposób od siebie odróżnić. Właściwie, to jak się zastanowić, może dlatego było tak dużo scen z dronami – więcej w nich życia i emocji niż w tutejszych postaciach.
Poświęcanie więcej miejsca i czasu "APB" kompletnie mija się z celem, bo serial nie ma w zanadrzu niczego poza proceduralnymi schematami uzupełnionymi wyjątkowo durnymi pomysłami. Kompletnie pusta w środku opowieść na przemian nudzi i drażni, nie potrafiąc osiągnąć nawet wyjątkowo nisko ostatnimi czasy zawieszonej poprzeczki telewizyjnej przeciętności.