"Neverland": Piotruś jeszcze nie Pan
Bartosz Wieremiej
26 grudnia 2011, 10:33
Do tego, by "Neverland" było telewizyjnym sukcesem, twórcy potrzebowali dwóch rzeczy: spełnienia własnych zapowiedzi oraz sposobu na stworzenie solidnego filmu przygodowego. Niestety w obydwu przypadkach ponieśli klęskę.
Do tego, by "Neverland" było telewizyjnym sukcesem, twórcy potrzebowali dwóch rzeczy: spełnienia własnych zapowiedzi oraz sposobu na stworzenie solidnego filmu przygodowego. Niestety w obydwu przypadkach ponieśli klęskę.
Wydawać by się mogło, że od kilku lat zarabianie na Nibylandii i okolicach nie sprawia zbyt wielkiego problemu. Ostatnia dekada to w końcu dwa kinowe hity: "Peter Pan" (2003) i "Finding Neverland" (2004) – nazwany w Polsce, co trochę przykre, "Marzycielem"; solidny zestaw nowych książkowych przygód, czyli seria "Peter and the Starcatchers" oraz oficjalna kontynuacja "Piotrusia Pana i Wendy", zwąca się "Piotruś Pan w czerwieni". To również "oficjalna kontynuacja", tym razem disneyowskiego "Piotrusia Pana", czyli "Return to Never Land" (2002) oraz rozpoczynająca się od "Tinker Bell" (2008) deprymująco liczna seria animacji z Dzwoneczkiem w roli głównej.
Wizyty w zatłoczonej ostatnio Nibylandii nie potrafiła sobie odmówić stacja Syfy, która na początek grudnia 2011 r. zapowiedziała premierę dwuodcinkowego miniserialu "Neverland". W dość licznych wywiadach reżyser Nick Willing, odpowiedzialny wcześniej chociażby za "Tin Man" czy "Alice", podkreślał, że jego najnowsze "dzieło" ma być nie tylko prequelem odpowiadającym na tak ważkie pytania jak: dlaczego czas w Nibylandii stoi w miejscu, co odróżnia Piotrusia Pana od innych dzieci i czy Kapitan Hak nie ma nic lepszego do roboty poza wiecznym uganianiem się za latającym dzieciakiem, ale również dać widzom poczucie, że obserwują na ekranie prawdziwych, możliwie rzeczywistych ludzi.
http://youtu.be/cLGO3Fi96Nw
http://youtu.be/hgTE2ltsDdA
Nasz "realny" Piotruś (Charlie Rowe) jest więc kieszonkowcem żyjącym w Londynie w 1906 r. przygarniętym, wraz z grupą "zaginionych chłopców", przez… tak tak, Jamesa Hooka (Rhys Ifans). Dzieci żyją spokojnie, regularnie podbierają portfele oraz kosztowności, od czasu do czasu wymykając się z rąk policji. Sytuacja ta trwałaby prawdopodobnie jeszcze przez długie lata, gdyby nie główny bohater i jego potrzeba zaimponowania Hookowi. To właśnie dynamiczne relacje dziecka i jego opiekuna prowadzą do kolejnych wydarzeń a konsekwencji do sytuacji, jaką znanej z klasycznych opowieści. Problem w tym, że takie rozwiązanie bardzo zaszkodziło "Neverland".
Jednym z największych problemów tej produkcji są właśnie sceny, w których obydwaj aktorzy znajdują się razem na ekranie. Ich wspólne występy, podkreślane zresztą stosunkowo licznymi zgonami oraz pożarami, wypadają sztucznie i nieprzekonująco. Wszyscy przecież wiemy, jak się skończy cała ta ojcowsko-synowska bujda; wszyscy będziemy na siłę doszukiwać nieszczerości w poczynaniach Jamesa Hooka oraz po cichu kibicować Piotrusiowi. Wreszcie cały dramat rozgrywający pomiędzy bohaterami, wciągający wszystkich dookoła w gruncie rzeczy i tak nie ma znaczenia – "fajnie" i "magicznie" będzie dopiero po ostatecznym doprowadzeniu akcji do książkowego/scenicznego oryginału.
Przez to bez wyrazu wypada cała Nibylandia. Zamiast magicznej krainy obserwujemy zbiór wdzięcznych, choć często niedopracowanych, widoczków. Zamiast trzymających w napięciu scen akcji decydujących o kształcie tego świata – leniwe podrygi zmęczonych statystów. Na dodatek zamiast bawić się cudownością Nibylandii, spokojnie odkrywać przed nami niektóre tajemnice niezwykłej i chwilowo dość niespokojnej planety w samym środku wszechświata, scenarzyści wolą stawiać proste, rozczarowujące pytania i odpowiadać na nie za pomocą banalnych monologów, jakby w obawie, że nie zdążą się ze wszystkiego wytłumaczyć.
To wszystko powoduje, że nie cieszy obecność Anny Friel jako Kapitan Elizabeth Bonny czy Boba Hoskinsa ponownie wcielającego się w rolę Smee. Nawet wypadający bezbarwnie Charles Dance nie zbudza żadnych emocji, a grająca kolejny raz te samą rolę Q'orianka Kilcher jedynie trochę irytuje.
Przyznam szczerze – po obejrzeniu "Neverland" jestem rozczarowany, wymęczony, znużony, znudzony i w gruncie rzeczy zły. Liczyłem na porządny i ciekawy telewizyjny film przygodowy, a doświadczyłem 4-godzinnego koszmaru, pełnego złych i bardzo złych pomysłów.