Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
12 lutego 2017, 22:00
"Legion" (Fot. FX)
Ten tydzień należał do Noaha Hawleya i jego "Legionu". Poza tym doceniamy "Jane the Virgin" i "Man Seeking Woman", a jeden z kitów wędruje do "This Is Us", w którym nie wszystko już jest takie wspaniałe jak na początku.
Ten tydzień należał do Noaha Hawleya i jego "Legionu". Poza tym doceniamy "Jane the Virgin" i "Man Seeking Woman", a jeden z kitów wędruje do "This Is Us", w którym nie wszystko już jest takie wspaniałe jak na początku.
HIT TYGODNIA: "Legion", czyli telewizyjna rewolucja o komiksowym rodowodzie
Na pierwszy rzut oka nie powinno tu być niczego szczególnie zaskakującego – ot, kolejna adaptacja marvelowskiego komiksu, tym razem sięgająca po drugoplanowego bohatera ze świata X-Menów. Na tym opisie jednak wszystko co zwykłe w przypadku "Legionu" się kończy, a zaczyna jedyna w swoim rodzaju podróż przez wyobraźnię Noah Hawleya (twórca serialowego "Fargo"), która wydaje się nie znać żadnych ograniczeń.
"Legion" to absolutnie unikalna audiowizualna uczta, mieszająca ze sobą rzeczywistość, wizje i sny i oprowadzająca nas po świecie Davida Hallera (Dan Stevens), mutanta o praktycznie nieograniczonych możliwościach i kompletnie rozsypanej psychice. To w minimalnym stopniu opowieść o komiksowym bohaterze, a w znacznie większym studium obłędu, w którym nie sposób odróżnić prawdy od fantazji. Serial wymykający się jakimkolwiek klasyfikacjom, prezentujący podejście do tej pory niespotykane nie tylko na małym, ale i na dużym ekranie. Wybuchowa i pędząca w szalonym tempie do przodu rewolucja, która potrafi i oszołomić zmysły, i zagrać na emocjach.
Trudno opisać "Legion", nie używając przy tym wielkich słów, ale to serial, który zasługuje tylko na takie – pozycja obowiązkowa, pokazująca, że miejsce współczesnych innowatorów jest w telewizji. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: Trójkąt miłosny z Kate w "This Is Us"
Nie sądziłam, że już w 1. sezonie zaczniemy rzucać kitami w "This Is Us", ale jednak przy takiej mnogości wątków coś musiało prędzej czy później pójść nie tak. Padło na Kate, której wątek staje się coraz bardziej stereotypowy, bo całą jej postać sprowadzono do obsesji na punkcie wagi i romansowania, obowiązkowo z panami o sporych gabarytach (czemu właściwie?). Z jednym zaręczyła się po bardzo krótkiej znajomości, jak gdyby serial chciał nam zasugerować, że nic lepszego i tak jej w życiu nie spotka (co się stało z jej pracą? czemu ten wątek porzucono? i czy ona nie ma ani jednej koleżanki?). Drugi przyczepił się do niej na hipsterskim obozie odchudzającym i najwyraźniej zostanie na dłużej.
A mnie nie podoba się w całym tym wątku dokładnie nic. Teoretycznie "właściwym" wyborem dla Kate jest Toby, który wydaje się sympatyczny, ma poczucie humoru, no a do tego tyle biedaczek przeszedł! Ale czy rzeczywiście? Serial cały czas nam sugeruje, że ten facet ma skłonności do kontrolowania Kate i nie lubi, kiedy sprawy nie układają się po jego myśli. Przyjeżdżając na obóz, zachował się jak totalny palant, i nie, niedawno przebyta operacja go nie usprawiedliwia, bo serial nie zrobił nic, żebyśmy o niej w ogóle pamiętali.
Duke w porównaniu z Tobym ma taką zaletę, że przynajmniej wygląda na szczerego palanta, który nie będzie próbował z Kate zrobić kogoś, kim ona nie jest. Ale wciąż – to palant! Facet od pierwszej chwili, kiedy się pojawił, jest trudny do zniesienia, a cały ten trójkąt sprawia, że serial maleje w moich oczach. Prawdopodobnie "This Is Us" rzeczywiście dąży do tego, żeby Kate stanęła na własnych nogach, bez żadnego faceta, ale sposób, w jaki to czyni, sprawia, że odechciewa mi się to oglądać.
Bogu dzięki, że chociaż trójkąt z Kevinem, Olivią i Sloane zakończył się wtargnięciem na arenę bardziej interesującej pani. Ale nie zmienia to faktu, że liczba miłosnych figur geometrycznych w "This Is Us" jest zdrowo przesadzona, a zarówno Kevin, jak i Kate mogliby nie ograniczać się do romansowania. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Jane the Virgin", czyli życie, życie jest nowelą!
Uwaga na gigantyczny spoiler!
Wiem, że połowa z Was za chwilę mnie ochrzani, ale co zrobić. Naprawdę bardzo mi się podoba odważny ruch wykonany w tym tygodniu przez twórców "Jane the Virgin", a poza tym uważam, że to popchnie serial mocno do przodu. Oczywiście, bardzo mi przykro z powodu tego, co się wydarzyło – i nie dlatego, że byłam raczej #TeamMichael. W każdym, kto należy do #TeamJane, coś musiało drgnąć, kiedy Gina Rodriguez płakała na końcu odcinka.
Choć sam serial właśnie udowodnił, że jest w duchu telenowelą, dramat, który spotkał główną bohaterkę, to coś więcej, niż kolejny ukłon w stronę latynoskich tasiemców. To autentyczna tragedia, bo Jane stała się bliską nam dziewczyną, a nie jakąś oderwaną od rzeczywistości heroiną. Trudno byłoby tego nie przeżywać, dlatego rozumiem ewentualną wściekłość.
Mimo to uważam, że scenarzyści podjęli właściwą decyzję, zarówno z uśmierceniem jednego z głównych bohaterów, jak i z przeskokiem w czasie. To pierwsze doda "Jane the Virgin" dramatycznego kopa, którego bardzo potrzebowała. To drugie złagodzi ból i sprawi, że słoneczny komediodramat nie zrezygnuje całkiem ze swojego tonu (choć na pewno jakieś zmiany będą) i nie przemieni się nagle w łzawy melodramat. Czekam na ciąg dalszy! [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: "24: Dziedzictwo" – serial, który nie miał prawa się udać
Reaktywacja słynnej serii bez tamtejszej alfy i omegi, czyli Kiefera Sutherlanda w roli Jacka Bauera, wydawała się karkołomnym przedsięwzięciem jeszcze na długo przed premierą. Gdy mamy ją już za sobą, można tylko powiedzieć, że do cudu nie doszło. Choć "Dziedzictwo" to niemal kropka w kropkę kopia tego samego serialu, który znamy sprzed lat, ogląda się to jak swego rodzaju parodię.
Zarzut to nie tyle w stronę Coreya Hawkinsa, który robi, co może w roli tutejszego głównego bohatera, byłego żołnierza Erica Cartera, lecz w kierunku twórców, których nie było stać na wymyślenie niczego, co przystawałoby do nowych czasów w telewizji. Kolejna odsłona "24" nie oferuje bowiem absolutnie nic atrakcyjnego. Owszem, jest akcja w czasie rzeczywistym, nieustające pościgi, strzelaniny i bijatyki, ale cały ten ciąg zdarzeń nie wzbudza żadnych emocji. Chwyty, które działały przed laty, dziś są już totalnym przeżytkiem, w który życie mógłby tchnąć tylko jeden człowiek na świecie – niestety dla twórców i fanów serialu, Jack Bauer udał się na zasłużoną emeryturę, a wraz z nim spoczął sens tworzenia kolejnej odsłony "24". [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Riverdale" i #JusticeForEthel
Twórcy "Stranger Things" obiecali nam w 2. sezonie #JusticeForBarb, a tymczasem Shannon Purser wzięła sprawy w swoje ręce. Rudowłosa aktorka pojawiła się w 3. odcinku młodzieżowego serialu "Riverdale" i doprowadziła do tego, że dziewczyny, traktowane ohydnie przez chłopaków z drużyny futbolistów, ruszyły do odwetu.
To, co zrobiły Betty i Veronica – ależ świetna była Lili Reinhart jako mroczna Betty! – prawdopodobnie będzie miało jeszcze konsekwencje, bo Ethel nie zagrała czysto. Ale zostawmy to. W tym tygodniu jestem zachwycona tym, co zrobiły dziewczyny, jak i hasłem #JusticeForEthel, które padło z ust Cheryl. Fajnie, że Shannon Purser pojawiła się w "Riverdale" i że serial tak zgrabnie potrafi się odnosić do współczesnej popkultury. Oczywiście, to wciąż tylko guilty pleasure, ale jakie pyszne! [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: "Powerless" nie poprawia swoich notowań
O ile tydzień temu miałem jeszcze odrobinę nadziei, że z sitcomu NBC o superbohaterach może coś być, po kolejnym odcinku utraciłem je całkowicie. "Powerless" w minimalnym stopniu nie wykorzystuje swojego potencjału, grzebiąc go w sztucznych i banalnych historyjkach oraz żenująco nieśmiesznych dowcipach, udowadniając, że jest po prostu kolejną wtórną komedią, nie mającą na siebie choćby pół oryginalnego pomysłu.
W ciągu 20 minut nie udało się serialowi sprawić, by na mojej twarzy zagościł cień uśmiechu, za to już wyraz zażenowania pojawiał się całkiem często. Na przemian ze smutną myślą, że następny ciekawy koncept ląduje w koszu na śmieci z powodu braku inwencji twórców. Nie wiem, jak długo "Powerless" utrzyma się w ramówce (wyjątkowo marna oglądalność sprzed tygodnia zamieniła się teraz w fatalną – wszystko zgodnie z przewidywaniami) i tym razem już z całą stanowczością stwierdzam, że nie zamierzam tego na bieżąco sprawdzać. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Man Seeking Woman" z nutką "Indiany Jonesa"
3. sezon "Man Seeking Woman" to cudo pod każdym względem i duża w tym zasługa Katie Findlay, która jeśli wyleci kiedyś z tego serialu (a coś tak czuję, że Lucy i Josh jednak się rozstaną), powinna dostać własny spin-off. Ta dziewczyna jest po prostu stworzona do życia w absurdzie i byłoby mi bardzo smutno, gdybyśmy nie mogli jej w tym towarzyszyć.
W odcinku "Pad Thai" zobaczyliśmy Lucy i Josha już w stabilnym, rocznym związku, który stał się koszmarnie nudny (choć ten 14-godzinny dokument o butach to mnie nawet zafrapował). Mają Netfliksa, HBO GO, jedzenie dowożone do domu, wygodne dresy, kanapę – nic tylko spędzić ze sobą wieczność bez wychodzenia gdziekolwiek. Pannie Lucille zaczyna to jednak przeszkadzać, wybiera się więc pewnego wieczoru do klubu, a potem ląduje w środku jakiegoś "Indiany Jonesa" we wspaniałym stroju w stylu lat 40. i u boku przystojniaka, który pragnie ją porwać na drugi koniec świata. Ahoj, przygodo!
Kończy się to oczywiście w przewidywalny sposób – albo jeśli wolicie: klasyczny – ale po drodze jest milion cudownych drobiazgów. Począwszy od sekwencji z dzieciakami i piłką, poprzez planowanie przez Lucy wieczornego wyjścia w stylu "Ocean's Eleven", aż po jej przygodę z Owenem, łowcą skarbów – to było cudowne, lekkie, surrealistyczne 20 minut, które upiększał nam widok wystrojonej Katie. Mogę prosić więcej? [Marta Wawrzyn]
KIT TYGODNIA: Nuda i głupota, czyli "APB" w pigułce
Każdy sezon w amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej oznacza zalew fatalnych produkcji, które nawet nie udają, że mają na siebie jakiś szczególnie wyszukany pomysł. "APB" nie do końca się w ten schemat wpisuje, bo pomysł tu z pewnością jest – rzecz w tym, że absolutnie niedorzeczny. Otóż główny bohater, miliarder Gideon Reeves (Justin Kirk), postanawia… kupić sobie jeden z komisariatów policji w Chicago i uzbroić tamtejszych funkcjonariuszy w najnowsze gadżety własnej produkcji. A wszystko dlatego, że był świadkiem śmierci przyjaciela i uznał, że policja nie działa jak trzeba.
Macie dość? A to jeszcze nie koniec, bo muszę wspomnieć również o tytułowym "APB", czyli aplikacji, którą mieszkańcy mają powiadamiać stróżów prawa o przestępstwie. Poziom idiotyzmu scenariusza już przekracza wszystkie dopuszczalne normy, więc potem twórcy się nad nami litują i oferują absolutnie banalny procedural, w którym nie sposób znaleźć jakieś wyróżniki. Dobrzy policjanci, źli przestępcy i nowe technologie – dziękuję za takie atrakcje. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Zabawy z prochem i egzorcyzmy – "Tabu" robi się coraz dziwniejsze
Za nami kolejny odcinek "Tabu", w którego atrakcjach można by dowolnie przebierać. Bo czy na wyróżnienie nie zasłużył klimatyczny pojedynek we mgle? A może coraz bardziej intrygujące polityczne rozgrywki pomiędzy Jamesem i głównymi siłami ówczesnego świata? Pewnie, że zasługują, ale tym razem stawiam na dwa elementy, które najmocniej zapadły mi w pamięć.
Pierwszym jest niejaki Cholmondeley, chemik o absolutnie uroczym podejściu do życia i swojego zawodu, wprowadzający do tego ponurego świata nieco luzu. Tom Hollander to kolejny tutejszy wykonawca, który znakomicie bawi się swoją rolą, utrzymując ją na pograniczu powagi i śmieszności – jednocześnie obrzydliwy i na swój sposób uroczy, nieważne, czy akurat mówi o kobiecych wdziękach, czy o sposobach wytwarzania prochu. "Tabu" bywa przesadnie poważne, więc taki bohater jest tu absolutnie na wagę złota. A skoro już o powadze mowa, to tej mieliśmy aż nadto w końcówce i koszmarnych "egzorcyzmach" na Zilphie (Oona Chaplin) – chyba nie tylko ja mam wrażenie, że szanowny pan małżonek kobiety nie ma przed sobą długiego i szczęśliwego żywota, czyż nie? [Mateusz Piesowicz]