Od "Czasu Apokalipsy" do słodkiego romansu. Dokąd prowadzi nas 2. odcinek "Legionu"?
Mateusz Piesowicz
17 lutego 2017, 19:33
"Legion" (Fot. FX)
Premierowy odcinek "Legionu" zabrał nas w szaloną podróż po umyśle głównego bohatera, z której długo nie mogliśmy się otrząsnąć. Kontynuacja jest tylko odrobinę spokojniejsza i równie fascynująca. Spoilery!
Premierowy odcinek "Legionu" zabrał nas w szaloną podróż po umyśle głównego bohatera, z której długo nie mogliśmy się otrząsnąć. Kontynuacja jest tylko odrobinę spokojniejsza i równie fascynująca. Spoilery!
Jeśli spodziewaliście się, że po efektownym wprowadzeniu "Legion" będzie podążać bardziej tradycyjnymi ścieżkami, a przede wszystkim zacznie wyjaśniać, o co w tym wszystkim chodzi, to drugi odcinek szybko wyprowadzi Was z błędu. Już jego początek oferuje nam bowiem kolejną magiczną sekwencję, której daleko do "normalności". Przyjrzyjmy się krótkiej podróży Davida do Summerlandu, bo jest w niej więcej ciekawostek, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Natychmiastowe podejrzenia powinien wzbudzać już format obrazu, w jakim oglądamy te wydarzenia. Wspominałem o tym po poprzednim odcinku i tym razem ponownie techniczna zmiana służy za nośnik… no właśnie, czego? Fantazji? Snu? A może tylko podkoloryzowanej rzeczywistości? W każdym bądź razie, ewidentnie czuć tu w powietrzu coś nierealnego, a spokojna, niemal oniryczna podróż po rzece tylko nas we wrażeniu niezwykłości utwierdza. Jeśli nie jesteście na bakier z filmową klasyką, to możecie mieć tu uczucie swoistego déjà vu, bo cała sekwencja wygląda, jakby została żywcem wyjęta z "Czasu Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli.
Łagodny i nieobecny głos Davida, towarzyszący nam podczas krótkiej podróży, brzmi tu jak cisza przed burzą i zapowiedź prawdziwego horroru, który czai się gdzieś na zarośniętych lasem brzegach. Zamieńmy Dana Stevensa na Martina Sheena i minimalistyczną wersję "Road to Nowhere" Talking Heads (czyżby znaczący tytuł?) na "The End" The Doors, a już będziemy w Wietnamie, czekając na spotkanie jądra ciemności kryjącego się głęboko w dżungli. Bardziej oczywistej aluzji do podróży w otchłań szaleństwa Noah Hawley wybrać nie mógł i zrobił to w absolutnie perfekcyjny sposób.
Pytanie tylko, czemu właściwie to oglądamy, skoro David podąża do miejsca, w którym, przynajmniej teoretycznie, powinien znaleźć pomoc. Summerland, czyli ośrodek Melanie Bird (Jean Smart) dla mutantów ma być bezpieczną przystanią, ale początek odcinka nie do końca to sugeruje. Co innego z jego resztą, bo tam mamy do czynienia już z terapią w pełnym tego słowa znaczeniu. Oczywiście nie może to być zwykła sesja na psychiatrycznej kozetce, bo i pacjent do zwykłych się nie zalicza.
Poczynając od "wyciszenia" nieustannie dających o sobie znać głosów w głowie (kapitalny pomysł z pokrętłem – mam wrażenie, że przydałoby się takie niejednemu normalniejszemu od tutejszego bohatera), a kończąc na nadspodziewanie ruchliwym rezonansie magnetycznym, przeszliśmy wraz z Davidem kilka niecodziennych testów, których przebieg był dość zaskakujący. Nie żebym spodziewał się czegokolwiek innego, podróżując po jego umyśle, ale i tak kilka wspomnień wyglądało mocno niepokojąco. Zaraz, wspomnień?
No tak, bo tym razem historia została nieco bardziej uporządkowana i mogliśmy spokojnie odróżnić przeszłość (która wygląda na prawdziwą, ale kto to może wiedzieć na pewno?) od teraźniejszości. Wszystko za sprawą mutanta o imieniu Ptonomy (Jeremie Harris), który potrafi dosłownie zabierać ludzi w głąb ich wspomnień. Odwiedziliśmy więc małego Davida i jego siostrę oraz poznaliśmy ich rodziców, ale i tu nie obyło się bez zagadek. Twórcy nie pozwolili nam bowiem zobaczyć twarzy ojca (ojczyma?) Davida, a i matce nie mogliśmy się zbyt dokładnie przyjrzeć. Skupmy się jednak na pierwszym z dwójki, bo postać to więcej niż tajemnicza.
Motyw z absolutnie przerażającą książką ("The World's Angriest Boy in the World") czytaną młodemu Davidowi do snu to zdecydowanie coś, co może zwichrować psychikę każdego dziecka, więc niewątpliwie figurę ojca przedstawia się tu w negatywnym świetle. Czy to jednak prawda, czy tylko jakiegoś rodzaju wyobrażenie Davida, możemy się znów tylko domyślać. Zwłaszcza że nasz bohater potrafi się opierać mocom Ptonomy'ego, co stawia pod znakiem zapytania właściwie wszystko, co tu oglądaliśmy.
Taka ilość ruchomych elementów w fabule zdecydowanie nie ułatwia jej logicznego przedstawienia, ale spróbujmy iść dalej. Dzieciństwo nie było jedynym fragmentem z życia Davida, który zobaczyliśmy, bo trafiliśmy również na bardziej tradycyjną sesję terapeutyczną oraz zobaczyliśmy, że kupienie narkotyków za zdezelowaną kuchenkę nie stanowi większego wyzwania. Przynajmniej dla Lenny, którą, co istotne, David znał poza szpitalem, w którym widzieliśmy ich poprzednio. Duet to absolutnie cudowny, a oglądać ich na haju to czysta przyjemność, choć nie ulega wątpliwości, że nasz bohater coś ukrywa i przed nami, i przed swoimi towarzyszami. Pytanie, na ile świadomie to robi?
Bo zwróćcie uwagę, że David wcale nie otwiera się w stu procentach, nawet przed Syd, z którą jest przecież najbliżej. Samemu zdarza się jej, wprawdzie przypadkowo, ale zawsze, czytać w myślach (a potem absolutnie uroczo za to przepraszać), lecz gdy trzeba się uzewnętrznić, nie jest już zbyt skory do zwierzeń. Wszystko to sprawia, że trudno traktować Davida z pełnym zaufaniem. To nie jest typ bohatera, któremu wierzymy na słowo i wiemy, że niczego przed nami nie ukrywa. David Haller ma mnóstwo tajemnic, a najciekawsze w nich jest to, że nie mamy pojęcia, czy same je wszystkie zna.
Bardziej możliwe wydaje się, że i on, i jego bliscy, i wreszcie my, znamy tylko jedną z wersji Davida. Dla Lenny to towarzysz halucynogennych zabaw, dla Amy (Katie Aselton) młodszy brat, o którego się martwi, ale nie wie, jak mu pomóc, dla Syd natomiast ktoś, kogo obdarzyła szczerym uczuciem. O ile oczywiście bohaterka grana przez Rachel Keller naprawdę istnieje, bo wątpliwości co do tego, które miałem po poprzednim odcinku, tutaj nie zostały rozwiane. Mam jednak coraz większą nadzieję, że się one nie potwierdzą, bo Syd i David to para tak urocza, że chciałoby się, by siedzieli na huśtawkach i patrzyli na siebie maślanym wzrokiem jak najdłużej. Zupełnie nieistotne, że w ich przypadku możliwy jest tylko bardzo specyficzny romans, ba, może to nawet lepiej?
W jakim kierunku pójdziemy dalej, nie mam pojęcia, bo możliwe jest i kontynuowanie terapii, czyli coraz dokładniejsze poznawanie Davida, i zwrot w kierunku bardziej komiksowej fabuły. Ta w 2. odcinku jest znacznie wyraźniejsza niż wcześniej, bo choćby ośrodek pani Bird czy ona sama to elementy, które gdzieś już spotkaliśmy (choć nie dokładnie w takiej formie). Określenie Davida przez Ptolomy'ego "kluczem do wygrania wojny" także sugeruje skręt ku innej historii. Nie martwiłbym się jednak, że wpadniemy nagle w jakieś schematyczne wątki – zauważyliście, że w scenie ich rozmowy za plecami Davida nagle pojawia się i znika zarys kobiecej sylwetki? Nie, to na pewno nie będzie prosta komiksowa historia.