Prawie jak w bajce. Recenzujemy "Wielkie kłamstewka", miniserial HBO w gwiazdorskiej obsadzie
Mateusz Piesowicz
19 lutego 2017, 19:32
"Wielkie kłamstewka" (Fot. HBO)
Bajeczne nadmorskie miasteczko w Kalifornii, perfekcyjne rodziny w perfekcyjnych domach i życie, które wygląda na idealne. Oczywiście, że coś w "Wielkich kłamstewkach" musi być nie tak.
Bajeczne nadmorskie miasteczko w Kalifornii, perfekcyjne rodziny w perfekcyjnych domach i życie, które wygląda na idealne. Oczywiście, że coś w "Wielkich kłamstewkach" musi być nie tak.
Kalifornijskie Monterey jest tłem opowieści o przyjaźni, zdradzie, miłości i jej braku oraz całej masie innych rzeczy, które skrywają się za fasadą życia jego perfekcyjnych mieszkańców. Wydaje się, że podobne historie widzieliśmy już tyle razy, że trudno powiedzieć w nich coś interesującego. Idealni na zewnątrz, kompletnie inni, gdy przyjrzeć się z bliska – o ilu serialowych amerykańskich (i nie tylko) rodzinach można wypowiedzieć takie słowa? Dziesiątkach, jeśli nie setkach. A jednak "Wielkie kłamstewka", miniserial będący adaptacją bestsellerowej powieści australijskiej autorki Liane Moriarty, udowadniają, że nawet tak wyświechtany schemat można pokazać w fascynujący sposób.
Choć mamy tu do czynienia z dramatem obyczajowym, klamrą spajającą cały sezon (widziałem sześć z siedmiu odcinków) jest zbrodnia. Sęk jednak w tym, że nie mamy pojęcia ani co dokładnie się stało, ani komu się to przytrafiło, ani tym bardziej, kogo podejrzewać. No dobrze, ta ostatnia kwestia jest nieco dyskusyjna, bo podejrzany jest tu właściwie każdy. Nie spodziewajcie się jednak kryminalnego śledztwa i składania rozsypanych elementów układanki z wypiekami na twarzy, by poznać odpowiedź na frapujące pytanie "Kto zabił?". Zbrodnia (której szczegóły są przed nami na początku skrzętnie ukrywane) stanowi tu tylko pretekst do wniknięcia w głąb świata, który mógłby posłużyć za podstawę omawiania zachowań pasywno-agresywnych przez przyszłych psychologów.
Serial oferuje nam naprawdę bogaty przekrój przez społeczeństwo Monterey, jednak najważniejsze są tu trzy postaci. Dwie z nich, wygadana Madeline (Reese Witherspoon) i stanowiąca jej przeciwieństwo, powściągliwa Celeste (Nicole Kidman), są najlepszymi przyjaciółkami. Trzecia, nijak do nich nieprzystająca Jane (Shailene Woodley), właśnie zamieszkała w okolicy wraz ze swoim synem, siedmioletnim Ziggym (Iain Armitage). Traf sprawia, że jej drogi przecinają się z Madeline, która szybko bierze ją pod swoje skrzydła i wtajemnicza w środowisko matek dzieci z lokalnej szkoły. Świat to brutalniejszy niż można by przypuszczać, a gdy wśród pierwszoroczniaków w dniu inauguracji dochodzi do afery z Ziggym w roli głównej, błyskawicznie ustalają się linie podziału. Kto by tu w ogóle pamiętał o jakimś przestępstwie?
Mimo że szkolne awantury kilkulatków okazują się zaskakująco intrygującym tematem, twórcy (David E. Kelley i Jean-Marc Vallée – reżyser wszystkich odcinków) nie dają nam zapomnieć o tym, że ktoś zginął. Codzienne wydarzenia są więc przerywane migawkami z policyjnych przesłuchań oraz tego, co działo się podczas szkolnego balu charytatywnego – bo przecież wiadomo, że w Monterey nikt nie mógł stracić życia w banalnych okolicznościach. Zanim jednak to wszystko złoży się w sensowną całość, czeka nas całe mnóstwo rzucanych lekką ręką oskarżeń, drobnych uszczypliwości i bezczelnych pomówień. Jak to w każdym kochającym się sąsiedztwie.
Serial drażni się z nami, nie podając żadnych konkretów, a tylko uchylając rąbka tajemnicy i bawiąc się z krążącymi jak szalone domysłami. Przesłuchiwani mieszkańcy Monterey pełnią tu rolę naprawdę wrednego odpowiednika greckiego chóru, komentując (czasem całkiem ostro) lub po prostu wydając wyroki, a przede wszystkim potęgując domysły na temat sprawy. A raczej naszych bohaterek, bo to one są głównymi tematami tych wypowiedzi, co sprawia, że przez cały czas oglądamy swego rodzaju raj dla plotkarzy. Nie dość, że można swobodnie obgadać innych, to jeszcze w tle unosi się zapach skandalu, ach, czysta przyjemność!
Tym bardziej że trójka naszych bohaterek to tak wdzięczne tematy plotek, iż trudno się im oprzeć. Wszędzie szukająca konfrontacji Madeline, podejrzanie perfekcyjna Celeste czy obca w tym towarzystwie Jane mają całe mnóstwo sekretów, za których poznanie wścibskie społeczeństwo Monterey dałoby się pokroić. W sumie to mu się nie dziwię, bo cała trójka to postaci absolutnie fascynujące, wręcz stworzone do tego, by być obiektem ludzkiej ciekawości. Całe szczęście więc, że my, widzowie, mamy przywilej zajrzenia tam, gdzie nie sięga oko większości. Bo im więcej się dowiadujemy, tym robi się ciekawiej.
Nie będę tu jednak pisał, że trójka bohaterek to szalenie oryginalne charaktery, bo byłaby to nieprawda. Każda z pań posiada cechy, które mogliśmy spotkać już gdzie indziej, ich prywatne problemy także nie zaliczają się do najbardziej odkrywczych na świecie. W niczym to jednak nie umniejsza przyjemności oglądania "Wielkich kłamstewek", bo twórcy znakomicie opanowali sztukę posługiwania się pewnymi scenariuszowymi oczywistościami. Kłopoty z dorastającą córką, byłym mężem i jego nową partnerką, iluzja udanego małżeństwa skrywająca paskudne tajemnice, strach przed sprawami z przeszłości – to wszystko już było w takiej czy innej formie, a jednak tutaj działa i sprawia, że serial ogląda się z wypiekami na twarzy. A przypominam, że mówimy o, było nie było, historii trójki matek dzieci z pierwszej klasy podstawówki.
"Wielkie kłamstewka" zamieniają ten pozornie zupełnie nieinteresujący temat w niesamowicie wciągającą opowieść o kobietach, które nie są oderwane od rzeczywistości. Choć mieszkają w bajecznych domach nad brzegiem Pacyfiku (przynajmniej niektóre) są osobami, które znamy z naszej własnej codzienności i zmagają się z dokładnie tymi samymi problemami. Nie dajcie się zwieść lekkim tonom, w jakie czasami popada serial, czy absurdalnym wątkom walki o wpływy nad plecami siedmiolatków. To wszystko tylko wierzchnia warstwa, pod którą kryją się ból, niezrozumienie i samotność, przybierające tu najróżniejsze formy.
Takie podejście do historii i położenie nacisku na jej bohaterki, a nie zwariowane fabularne twisty, wymaga rzecz jasna perfekcyjnych wykonawczyń, które będą potrafiły udźwignąć na swoich barkach ciężar scenariusza. W "Wielkich kłamstewkach" casting nie skończył się na szczęście na zakontraktowaniu najgłośniejszych dostępnych nazwisk – każda z głównych postaci została obsadzona wprost perfekcyjnie. Na czoło wysuwają się jednak dwie panie.
Reese Witherspoon i Nicole Kidman nie wypełniają telewizyjnej pańszczyzny, lecz tworzą kapitalne kreacje (idę o zakład, że obydwie zgarną za swoje role szereg zaszczytów), z których trudno wybrać lepszą. Wielowymiarowe, niepopadające w banały, wyciskające ze scenariusza absolutne maksimum i obydwie jednakowo wymagające. Bardziej wyrazista Madeline dała Witherspoon możliwość przedstawienia szerszego wachlarza umiejętności, ale nie potrafię postawić ich ponad napięciem i podtekstom ciągle towarzyszącym Celeste. Kidman podeszła do piekielnie trudnej roli z ogromnym wyczuciem i fakt, że nie sprowadziła jej do kliszy, świadczy o niej jak najlepiej.
Ale "Wielkie kłamstewka" to nie tylko one, bo swoje zrobiła także Shailene Woodley, a i drugi plan roi się od łatwo zapadających w pamięć postaci, że wspomnę tylko cudowną Laurę Dern jako wojującą matkę Renatę, Alaxandra Skarsgårda w roli Perry'ego, męża Celeste, czy brodatego Adama Scotta jako partnera Madeline, Eda. Na osobne wyróżnienie zasługuje dziecięca obsada wcale nie sprowadzona do roli uroczego tła – wiele pamiętnych scen z serialu to właśnie zasługa świetnie dobranych młodocianych aktorów.
Miniserial HBO jest kolejnym potwierdzeniem tezy, że telewizja to znakomite medium do opowiadania skomplikowanych, wielowątkowych historii obyczajowych – takich, które na potrzeby kina zostałyby brutalnie obcięte i prawdopodobnie spłycone. Tutaj nie ma o tym mowy, bo "Wielkie kłamstewka" zanurzają się po szyję w życiach swoich bohaterek, przedstawiając nam ich jak najdokładniejszy obraz i czyniąc je bez dwóch zdań fascynującymi. Tym bardziej że od samego początku czuje się nadciągającą wielkimi krokami katastrofę. I wcale nie musi chodzić o morderstwo.
Recenzja jest przedpremierowa. "Wielkie kłamstewka" debiutują w HBO i HBO GO w poniedziałek o godzinie 3:00 nad ranem. Powtórka tego samego dnia o 20:10. Kolejne odcinki co tydzień.